Niewielki pomocnik Barcelony stał się największym bohaterem hiszpańskich kibiców. Zakończył ich traumę związaną z występami reprezentacji na wielkich imprezach, przerwał wieloletnie oczekiwanie na mundialowy sukces. Po dokładnym podaniu od Cesca Fabregasa pokonał Maartena Stekelenburga, nie zdążył przebiec kilku metrów, a miał na sobie pijanych szczęściem kolegów z ławki rezerwowych.
Dopiero wtedy przebudzili się kibice na Soccer City. Wcześniej obie drużyny uparły się, by finał im obrzydzić. Zamiast meczu piłkarzy potrafiących wyczyniać z piłką cuda oglądaliśmy pokaz najbardziej wyszukanych sposobów powalenia rywala na murawę. Gracze obu drużyn nie poprzestawali na nogach, Nigel de Jong znokautował Xabiego Alonso uderzeniem wyprostowaną nogą w pierś.
Agresję próbował powstrzymać sędzia Howard Webb. Zdarzało mu się jednak nie docenić brutalności zagrania, innym razem okazywał się zbyt surowy. Przed przerwą niemal nie chował kartki do kieszeni, ale oba zespoły wciąż grały tak, że kwestią czasu było, aż na boisku zrobi się więcej miejsca. O dziwo, w komplecie obie drużyny dotrwały do dogrywki, dopiero w niej z boiska wyleciał John Heitinga.
Holenderscy kibice, pamiętając wyczyny swoich piłkarzy z wcześniejszych meczów, gdzie imponowali głównie grą w defensywie, mogli się chociaż takiej gry spodziewać. Hiszpanie pewnie nawet nie podejrzewali, że ich zespół stać na takie wyczyny.
Szalona radość Hiszpanów: teraz Polska i Euro 2012!
Pewnie dlatego Soccer City długimi momentami finał oglądało w milczeniu, a kogoś szalejącego na trybunach znaleźć było trudno. Od drugiej połowy fanów zjednoczyła frustracja, po kolejnych zagraniach grożących utratą zdrowia zaczęli gwizdać.
Dziwności finału mundialu dopełnił styl gry obu drużyn. Hiszpanie wyglądali, jakby na plecach dźwigali całą smutną historię występów reprezentacji na wielkich turniejach, a nogi pętały im oczekiwania kibiców chcących w końcu cieszyć się z mistrzostwa świata. Śmiałości piłkarzom Vicente del Bosque starczyło ledwie na dziesięć minut, w czasie których rywale wydawali się oczekiwać w polu karnym na egzekucję. Rozmontowywać holenderską defensywę zaczął Sergio Ramos, najbliżej zdobycia bramki był David Villa, ale trafił w boczną siatkę.
Gdy wydawało się, że po kolejnym ataku piłka niechybnie wyląduje w bramce Maartena Stekelenburga, mistrzowie Europy przestali grać w piłkę. Tiqui-taca, czyli akcje zbudowane z dziesiątek krótkich, dopieszczonych podań, przestały się kleić, często przerywały je zagrania niedokładne, straty lub bezmyślne próby wpakowania piłki do bramki z miejsca bliższego środkowi boiska niż pola karnemu. Zupełnie jakby ktoś nagle wyłączył w mózgach hiszpańskich piłkarzy komórki odpowiedzialne za szybkie decyzje, bez których zbudować ataku w ich stylu się nie da. W efekcie mistrzowie Europy wypracowali ledwie minimalną przewagę w posiadaniu piłki.
Holendrzy rozgrywali ją jednak głównie przed własnym polem karnym, dalej nie pozwalali im rywale i ostrożność. Trener Bert van Marwijk posłuchał tych, którzy twierdzili, że Hiszpanów nie da się zwyciężyć, grając ofensywnie. Jedyną, małą szansę daje zmuszenie piłkarzy do konsekwentnej pracy, bieganie za każdym hiszpańskim podaniem i czekanie. Cierpliwe czekanie na szansę, która przy niezdarnie, ale uporczywie atakującej Hiszpanii musiała się pojawić.
Gdy przewidywania holenderskiego trenera się sprawdziły, bohaterem został Iker Casillas. Jeśli przed mundialem nazywano go świętym, w drugiej połowie zbliżył się do osoby boskiej. W 62. minucie stanął przed nim tylko Arjen Robben. 26-letni skrzydłowy jednym uderzeniem mógł spełnić marzenia holenderskich kibiców od lat 70. wypatrujących mistrzostwa świata. Skrzydłowy Bayernu, który kilka razy pokazał w RPA, że lewą nogą potrafi wyczyniać rzeczy dla innych niedostępne nawet w snach, uderzył w lewy róg, Casillas rzucił się w prawy, ale podniósł stopę i zmienił lot piłki tak, że ta przeleciała obok bramki.
Niedługo później bramkarz Realu wyrwał piłkę spod nóg holenderskiego skrzydłowego. Wtedy zawiódł Carles Puyol, dotąd na mundialu niemal bezbłędny.
Hiszpanie swoje pierwsze okazje również zmarnowali. W dogrywce w stylu Casillasa piłkę po strzale Fabregasa odbił Stekelenburg. Wcześniej David Villa z kilku metrów trafił w holenderskiego obrońcę.
To nie był finał gwiazd walczących o tytuł najlepszego gracza turnieju. Villa, który dodatkowo chciał zostać królem strzelców, nie dotrwał nawet do końca, niczym nie wyróżnił się Wesley Sneijder po potrójnej koronie zdobytej z Interem Mediolan marzący o wygraniu mundialu. Po meczu długo siedział na środku boiska i gorzko płakał, srebrny medal odbierał z opuchniętymi od łez oczami.
Pewnie czuł bezsilność. Jego poprzednicy próbowali zdobyć złoto mundialu, grając w piłkę zjawiskowo, wyznaczając kanony futbolowego piękna. W RPA zespół dowodzony przez Sneijdera targnął się na sukces, prezentując futbol ciężkostrawny. Znów się nie udało.
Hiszpanie, mimo że w finale przyjęli warunki rywali i równie często faulowali, zostaną zapamiętani jako drużyna, która potrafi kopać piłkę jak nikt na świecie. Wczoraj zostali trzecią reprezentacją, która do mistrzostwa Europy dołożyła mistrzostwo świata. A to jeszcze nie koniec. Po sukcesie w Austrii i Szwajcarii Zinedine Zidane powiedział, że jeśli Hiszpanie zaczną w końcu wygrywać, to już nigdy nie przestaną.
Iniesta strzela na wagę mistrzostwa świata
Złota rękawica dla Ikera Casillasa ?