RPA 2010. Argentyńska czirliderka z brodą

Mecz z Niemcami nawet w szczegółach przebiegał tak, by obnażyć dziwaczne pomysły Maradony. Jednego z najsłabszych merytorycznie uczestników mundialu, który był zarazem jedną z najjaśniejszych jej gwiazd.

Ćwierć wieku temu Diego Maradona rozkochał mnie w reprezentacji Argentyny, słabiej lub mocniej sympatyzowałem z jej piłkarzami na następnych mundialach, porażki niemal zawsze osładzały wspomnienia ich urzekających zabaw z futbolówką. To oni, niekojarzeni od dekad z jogo bonito Brazylijczycy czy Holendrzy, pisali na murawie poematy. Teraz gracz wszech czasów sprawił, że po raz pierwszy w życiu spoglądałem na argentyńskie wykopki obojętnie, bez śladowych emocji. Drużyny przeciętne moi eksulubieńcy okładali (dzięki indywidualnym zrywom, ale też samobójczym ruchom rywali, kardynalnym błędom sędziowskim), od pierwszej napotkanej drużyny bardzo mocnej zgodnie z oczekiwaniami sami dostali po głowach.

Wszystko było nieuchronne, oczywiste, jedynie możliwe. Sobotnie popołudnie w Kapsztadzie nawet w szczegółach przebiegało tak, by obnażyć dziwaczne pomysły Maradony. Jednego z najsłabszych merytorycznie uczestników mundialu, który był zarazem jedną z najjaśniejszych jej gwiazd.

Dwa gole dla Niemców padły po banalnych błędach prawego obrońcy Otamendiego - zignorowany przez selekcjonera Zanetti tej rozlazłej, bazującej na instynkcie jednostek Argentyny by nie zbawił, ale podobnych wpadek pewnie by nie zaliczył. Nigdy nie zalicza.

Żółtą kartkę, dyskwalifikującą z ewentualnego półfinału, dostał defensywny pomocnik Mascherano. Z Hiszpanią nie zastąpiłby go Cambiasso, kolejny pominięty triumfator Ligi Mistrzów, bo też na mundial nie zasłużył.

Tenże Mascherano wykonał w Kapsztadzie niejeden heroiczny pad, by minimalizować szkody wyrządzane przez być może najbardziej absurdalny pomysł trenera - by naprzeciw twardej, ruchliwej i wizjonerskiej w ruchach drugiej linii Niemców postawić jednego (!) pomocnika, otaczając go dwójką skrzydłowych (di Maria, Rodriguez) oraz trójką napastników (Higuain, Messi, Tevez).

Na ławce rezerwowych najważniejszy mecz przesiedział Juan Sebastian Veron, choć trener czynił z niego kluczową postać reprezentacji.

A wszystkim na boisku obecnym brakowało drapieżności, pasji, pewności siebie typowej np. dla przegranych w RPA Brazylijczyków, zdolności do gromadnego naskoczenia na Niemców, którzy długo rozgrywali najsłabszy mecz na turnieju. O wizji, jak solowe argentyńskie zrywy zlepić w zbiorowe arcydzieło, nie warto nawet wspominać. Widzieliśmy u Albicelestes co najwyżej nerwowość desperatów, którzy wiedzą, że nikt nie panuje nad sytuacją.

Boski Diego to typ ekstremalny. Przez całe życie zatacza się od ściany do ściany, w futbolu był monumentalnym graczem i trenerem maleńkim jak ołowiany żołnierzyk. Odkąd wtoczył się do reprezentacyjnej szatni, Argentyńczycy nigdy nie zremisowali, w sobotę znów grali niezwyczajnie - gola stracili po trzech minutach, szybciej niż kiedykolwiek na mundialach, od 20 lat nie zdarzyło im się też, by kazali nam czekać na pierwszy strzał pół godziny. By znaleźć ich wyższą porażkę, trzeba się cofnąć do roku 1958 - Maradony nie było jeszcze wówczas na świecie.

W sobotę ten nadpobudliwy showman znieruchomiał. On od początku turnieju przypominał raczej brodatą czirliderkę niż trenera. Przy boisku głównie tańczy, lubi przytulać się do piłkarzy, ale znaczącego wpływu na grę nie ma. Powłóczy tęsknym spojrzeniem za największą gwiazdą boiska i czeka, aż gwiazda rozbłyśnie na tyle, by oślepić roztropnie broniących się - i groźnie kontratakujących - rywali.

Niestety, Leo Messi następnym wcieleniem swego mentora jeszcze się nie okazał, nawet nie próbował dopaść piłki na własnej połowie, by doholować ją do bramki wroga. Łzy w jego oczach wystarczą za cały akt oskarżenia. Zjawiskowy skrzydłowy nie szarżował w Kapsztadzie po barcelońsku, choć ochotę i siły miał, jego bladego występu wycieńczeniem po sezonie klubowym tłumaczyć nie będzie nikt. Został skrępowany, zakneblowany, wtrącony do celi bez promyka nadziei. Król strzelców ligi hiszpańskiej - od 20 lat nikt nie miał okazalszego snajperskiego dorobku - wyjeżdża z RPA bez choćby jednej bramki... Szkoda, że padło akurat na niego, szkoda, że gracz wszech czasów nie wtarabanił się na ławkę w innym czasie i nie ponękał kogoś mniej zdolnego. Diego, udało ci się to, co udaje się ostatnio nielicznym - Messiego obezwładniłeś popisowo.

Niemcy - Argentyna 4:0 Maradona znokautowany ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.