Ghana jest jedynym afrykańskim zespołem, który awansował do fazy pucharowej. Odpadły już RPA (jako pierwszy gospodarz w historii nie wyszła z grupy), Nigeria, Kamerun i Algieria, bliscy tego są piłkarze Wybrzeża Kości Słoniowej. Didier Drogba i spółka teoretycznie mogą jeszcze awansować z grupy G, ale muszą liczyć na porażkę Portugalii z Brazylią i bardzo wysoko pokonać Koreę Płn.
- Skoro Portugalia rozbiła ich aż 7:0, to dlaczego nam ma się to nie udać? - pyta obrońca WKS Arthur Boka. Ale dodaje: - Jeśli awansujemy, będzie to wielki cud.
Z 17 dotychczasowych spotkań w RPA afrykańskie drużyny wygrały dwa, zremisowały pięć i przegrały 10. Ich bilans bramkowy to 11-22. Poza wynikami rozczarował także styl gry.
Skąd zawód? - Można wyjaśnić dlaczego afrykańskie drużyny grają tak słabo, ale nie zdołam zrobić tego od A do Z - mówi trener Kamerunu Paul Le Guen. - Niekoniecznie jest w tym jakaś logika, ale z drugiej strony nie jest to przypadek - enigmatycznie dodaje Francuz.
Świat czekał na afrykański przełom z kilku względów. Po pierwsze: siłę i entuzjazm miał im dać rodzimy kontynent oraz specyficzni kibice. Po drugie: dodatkowe miejsce dla Afryki jako gospodarza dało jej najwięcej w historii, bo aż sześć drużyn w fazie grupowej. Po trzecie: ćwierćfinałowe doświadczenia z lat 1990 (Kamerun) i 2002 (Senegal) miały na własnym terenie przełożyć się na półfinał.
I tylko ten półfinał w wykonaniu Ghany może sprawić, że obecny mundial będzie dla Afryki historyczny. Na razie bowiem żadnego postępu nie ma - zakładając prawdopodobne odpadnięcie WKS, Afryka na siódmych kolejnych MŚ będzie mieć tylko jednego przedstawiciela w fazie pucharowej. Biorąc pod uwagę coraz większą liczbę drużyn w fazie grupowej, nie jest to nawet stagnacja, tylko regres.
Utarło się stwierdzenie, że najlepsze drużyny Afryki mają wielkie gwiazdy grające w najlepszych europejskich klubach, ale takich zawodników we wszystkich sześciu reprezentacjach na mundialu jest zaledwie kilku. Prawdziwe afrykańskie gwiazdy w Europie to Samuel Eto'o (Kamerun, Inter Mediolan), Didier Drogba (WKS, Chelsea Londyn) i nieobecny z powodu kontuzji Michael Essien (Ghana, Chelsea).
Ci najlepsi wspierani są przez rzesze solidnych piłkarzy grających na co dzień w czołowych ligach Europy. Ale to właśnie te ligi - a nie reprezentacje - są ich celem. - Wszystko opiera się na pieniądzach - mówił przed mundialem Henryk Kasperczak, który prowadził WKS, Tunezję (na mundialu w 1998 roku), Maroko, Mali i Senegal.
- Dla tych, którzy w ligach Europy Zachodniej grają i zarabiają wielkie pieniądze, reprezentowanie swojego kraju zaczyna być mniej ważne - dodaje Kasperczak.
To trend ogólnoświatowy, ale najbardziej widoczny jednak w Afryce. Niechętne reprezentacji podejście gwiazd widać regularnie przed mistrzostwami kontynentu lub przed meczami eliminacji MŚ. Poza nielicznymi wyjątkami gwiazdy rzadko z ochotą lecą z przesiadkami do Afryki, gdzie na nierównych boiskach ryzykują kontuzje i urazy. Wolą odpoczywać w Europie.
Jednak nawet w 100 proc. zmotywowane gwiazdy nie zapewnią awansu do drugiej rundy. Na turniejach rangi MŚ zespołowość i duch drużyny liczy się wyjątkowo, a ich brak to najprostsza droga do autodestrukcji. Francuz Sidney Govou powiedział ostatnio "L'Equipe", że w sporcie, jak w życiu, kolor skóry miewa znaczenie. Podobnie jak pochodzenie czy warunki dorastania. Reprezentację Francji podzieliły one tak skutecznie, że wicemistrz świata zdobył na MŚ zaledwie jeden punkt.
W Afryce niektóre z tych nierówności zastępowane są przez inne, być może jeszcze gorsze. Animozje plemienne i religijne, zazdrość wobec tych, którzy mają lepsze kontrakty w Europie, albo - tak jak w przypadku WKS - podział na wychowanków szkółki z Abidżanu i przywódczą grupę Drogby, ducha zespołu redukują do zera.
Pomocnik Kamerunu Stephane Mbia przyznaje: - W naszej ekipie jest tak, jak we francuskiej. Kiedy nie ma wyników, masz bałagan każdego rodzaju. Kiedy wygrywasz, wszyscy są zadowoleni.
Część komentatorów zwraca uwagę na fakt, że afrykańscy piłkarze po przejściu do europejskich lig stają się mniej kreatywni, tracą przebojowość na rzecz wpasowania się w drużynę. Po powrocie do reprezentacji trudno im wykrzesać z siebie te zatracone zalety, a drużyna nie tworzy systemu naczyń połączonych, który pozwalałby wykorzystywać inne atuty.
- Piłkarze wyjeżdżają do Europy, udowadniają swoją wartość, ale potem wracają do reprezentacji, do starej mentalności i do starego sposobu gry. Nagle znajdują się gdzieś pośrodku - reprezentacja ciągnie cię w dół, ale jeśli nie przyjmiesz sposobu jej grania, to stracisz zaufanie i szacunek - tłumaczy były nigeryjski gwiazdor Jay Jay Okocha.
Zespołów z afrykańskich reprezentacji nie potrafią stworzyć trenerzy z Europy, których lokalne federacje piłkarskie zatrudniają bez głębszego zastanowienia. WKS dopiero od marca prowadzi Szwed Sven-Goran Eriksson, który nie mówi po francusku, trenerem Nigerii jest jego rodak Lars Lagerback, który posadę objął miesiąc wcześniej. Kamerun prowadzi Francuz Paul Le Guen, który sam przyznał się do zawalenia meczów z Japonią i Danią. Brazylijczyk Carlos Alberto Parreira nie zdołał wykrzesać wystarczająco dużo z RPA.
Zagraniczni trenerzy nie są w Afryce niczym nowym - już 1934 roku Egipt prowadził Szkot, a w 1970 roku trenerem Maroko był Jugosłowianin. Afrykański trener na mundialu to przypadek rzadki - w RPA jest nim tylko Algierczyk Rabah Saadane.
Ale czy zagraniczni szkoleniowcy rzeczywiście podnoszą jakość gry afrykańskich drużyn? W 2002 roku Nigeria prowadzona przez Festusa Onigbinde przegrała w grupie śmierci 0:1 z Argentyną, 1:2 ze Szwecją i zremisowała 0:0 z Anglią. W tym roku Nigeria Lagerbacka przegrała 0:1 z Argentyną, 1:2 z Grecją i zremisowała 2:2 z Koreą Płd. w dużo łatwiejszym zestawie rywali.
Europejczycy działają w Afryce po omacku - nie znają języków, zwyczajów, ludzi. Na dodatek, ze względu na kolor skóry, często sami są powodem oporu zawodników. - Afrykańczycy doskonale pamiętają kolonializm i nie chcą powrotu do sytuacji, w której biały musi nadzoruje czarnego - mówi Peter Alegi z Uniwersytetu Michigan, który przebywa na stypendium w RPA.
Z drugiej strony powszechna jest jednak opinia, że afrykańscy piłkarze nie mają szacunku dla słabo wyszkolonych trenerów ze swoich krajów i skłonni są słuchać jedynie obcokrajowców.
Europejscy trenerzy pracujący w Afryce często nazywani są strażakami lub spadochroniarzami, bo pracę w kolejnych reprezentacjach dostają nagle i z konkretnym zadaniem do wykonania. Zwykle zatrudniani są na pojedyncze turnieje lub eliminacje. Także ze względów oszczędnościowych - Nigeria nie płaci Lagerbackowi za rok, tylko za cztery miesiące.
Wyjątkiem jest Ghana, którą Serb Milovan Rajevac prowadzi od niemal dwóch lat. Czy to główny powód awansu Ghany do drugiej fazy mistrzostw? Być może. Drużyna Rajevaca - mimo braku Essiena - wyróżnia się na tle innych afrykańskich drużyn nie tylko siłą fizyczną, ale i zdyscyplinowaną grą. Choć i w tym zespole doszło do konfliktu piłkarza (Sulley Muntari) z trenerem.
Porównywalny, a być może nawet większy potencjał od Ghany, ma WKS. Grupa solidnych piłkarzy (na czele Drogba, a za nim Kolo Toure, Emmanuel Eboue, Yaya Toure, Didier Zokora i Salomon Kalou) - abstrahując nawet od trenera-strażaka i podziału w zespole - miała pecha, bo trafiła do mundialowej grupy śmierci.
Bezbramkowy remis z Portugalią i porażka 1:3 z Brazylią wstydu im nie przynoszą, ale awansu - nawet w przypadku zwycięstwa z Koreą Płn. - mogą nie dać. Czy byłoby lepiej, gdyby Drogba nie doznał kontuzji tuż przed MŚ? I kto wie, może WKS wyszłoby z grupy, gdyby zamiast Kamerunu grało z Holandią, Danią i Japonią?
Następna szansa dla WKS za cztery lata w Brazylii. Ghana walczy o miejsce w historii jeszcze w RPA - drużyna Rajevaca wytraca prędkość (1:0 z Serbią, 1:1 z Australią, 0:1 z Niemcami), a w 1/8 finału zagra z USA. Jeśli wygra, spotka się ze zwycięzcą spotkania Urugwaj - Korea Płd. Potem jest już półfinał.
- Ten turniej nie zaczął się dobrze dla Afryki, ale miejmy nadzieję, że skończy się lepiej - mówi Muntari. Afryki, czyli już tylko Ghany.