RPA 2010. Ghana - Niemcy 0:1. Porażka bez konsekwencji

Piłkarze Ghany przez godzinę dzielnie przeciwstawiali się Niemcom, aż tych ostatnich uratował Mesut Ozil, symbol ich najnowszej, multietnicznej generacji świetnych graczy. Ale ostatnie nadzieje Afryki nie upadły, przegrani też przetrwali w mundialu - korespondencja z meczu wysłannika Sport.pl Rafała Steca.

Wszystko o meczu Ghana - Niemcy ?

Najpierw nadzieje umierały. Wtedy, gdy Asamoah Gyan już po niespełna kwadransie gry stanął samotnie w centrum pola karnego, by przestraszyć się wykonującego obronny pad Pera Mertesackera i chybił. W drugiej połowie, gdy równie wymarzone okoliczności zaskoczyły Andrew Ayewa i piłka po jego uderzeniu odbiła się od łydki również wykonującego desperacki pad Philipa Lahma. I w wielu innych momentach, gdy zdawało się, że piłkarze Ghany już zdobyli niemiecką bramkę, po czym okazywało się, że wcale nie.

Gdyby nie zwycięstwo Australii nad Serbią, odpadliby z turnieju. A gdyby odpadli, odpadłaby cała Afryka, bo szanse na awans Wybrzeża Kości Słoniowej z trudem mieszczą się w granicach błędu statystycznego.

Piłkarzom Milovana Rajevica pozostałoby na pocieszenie - gorzkie, znienawidzone przez słabych - że wypadają w RPA naprawdę imponująco. Wczoraj satysfakcjonował ich remis, lecz niebezpiecznie kontratakowali, a w środku pola wydali Niemcom istną wojnę. Niestety, w polu karnym kompletnie tracili głowy. I pewnie jeszcze usłyszą pytania, czy zasługuje na 1/8 finału drużyna, który w grupie umiała strzelać gole jedynie z rzutów karnych.

Niemcy strzelać umieją. Od 32 lat nie zdarzyło się, by nie zdołali wepchnąć piłki do siatki w dwóch mundialowych spotkaniach z rzędu. I tym razem pozostało więc tylko cierpliwie czekać, choć kiedy Mesut Ozil oddawał rozstrzygający strzał z dystansu, jego stopa musiała płonąć. W bucie, którym uderzał piłkę, trzyma chipy. Na pomysł wpadł sponsor, on go zaakceptował - fani w trakcie gry wysyłają mu wiadomości, on je odbiera, potem odczytuje w komputerze. W środę zasłużył na sporo wdzięcznych fraz, bo faworyci naprawdę poczuli tego wieczoru zagrożenie.

Ozil to bajeczny talent. Kiedy tacy jak on przyjmują piłkę, a ta ucieka w powietrze, nie wątpimy, że gracz tego chciał, by móc strzelić z woleja. Tak stało się w Johannesburgu.

Wcześniej syn tureckich imigrantów stąpał po murawie niemrawo i bezproduktywnie. Zawodził, choć jego zmysł wyczuwania przestrzeni zdawał się niezbędny, by Niemcy nie odczuli straty zdyskwalifikowanego wieżowca Miroslava Klose, którego obecność pozwala opierać natarcia na uporczywych dośrodkowaniach górą. Zrekompensować je miały sprytne podania po ziemi, specjalność właśnie Ozila.

To rozgrywający, który od dziecka wielbi Zinedine'a Zidane'a. Wielbi go, odkąd obejrzał najstarszy finał mundialu, jaki pamięta - z 1998 roku. I śmiało przyznaje się, że chce fenomenalnego Francuza doścignąć. Mundial RPA rozpoczął znakomicie, w dwóch pierwszych meczach błyskotliwie kierował grą reprezentacji, każdym ruchem potwierdzał przypuszczenia, że może zostać rewelacją turnieju. Jeśli zostanie wystartuje nawet piękniej niż Zidane, który w jego wieku dopiero wspaniale się zapowiadał.

W środę jednak Ozil długo sprytnie nie podawał. A kiedy to jemu podali, kiedy uciekł obrońcom i pognał samotnie na Richarda Kingsona, pojedynek z bramkarzem przegrał.

To w ogóle był mecz zatrzęsienia małych porażek napastników, którzy nie umieli ozdobić golami fascynującego wieczoru. Fascynującego także dzięki Ghanie, dlatego jej piłkarzom nie wypada wypominać, że pudłują. W Johannesburgu napędzili sporo strachu drużynie każdym meczem - nawet przegranym z Serbią - przekonującej, że zasługuje na miano wielkiego faworyta.

Niemcy już na drugim kolejnym mundialu obalają steretypy - grają atrakcyjnie, ofensywnie, wystawiają multietniczną drużynę, utrudniającą powtarzanie frazesów o teutońskiej pracowitości i efektywności. Ale aż tak zmieniać twarzy, by po raz pierwszy po wojnie odpaść z mundialu już w rundzie grupowej, nie zamierzali.

Oni ostatnio rzadko jechali na wielkie turnieje, obiecując, że zajdą daleko. Teraz obiecują. W 1/8 finale czekają na nich Anglicy, potem prawdopodobnie Argentyna. Zaczyna się mundial szlagierów nad szlagierami.

A Ghana już wie, że przed półfinałami na drodze nie stanie jej już żaden rywal z Europy. Nadzieje Afryki nadal żywe.

Wrażenia naszych specjalnych wysłanników do RPA - znajdziesz na blogach Rafała Steca i Michała Pola

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.