MŚ 2010. Hiszpania pokonała Honduras. Mistrz odzyskał spokój

Hiszpania - Honduras 2:0. Gdyby rywalami Hiszpanów nie byli przerażeni Hondurańczycy i gdyby Fernando Torres nie pudłował z każdej odległości, przed mistrzami Europy klęczałby już cały świat. A tak poczeka do piątkowego meczu z Chile

O Davidzie Villi czytaj na Sport.pl ?

Takich akcji oczekiwaliśmy, takie akcje muszą ozdabiać mundial, na który wraca Maradona. Tyle że dryblerskich slalomów spodziewaliśmy się raczej po Leo Messim.

Naturalny spadkobierca boskiego Diego Messi się ociąga, więc zastąpił go David Villa, zjawiskowy snajper Valencii. Przedryblował jednego obrońcę, przedryblował drugiego, pięknie uderzył. I nieważne, że rywale sprawiali wrażenie zbyt onieśmielonych, by ostro mu się przeciwstawić - padł jeden z najładniejszych goli turnieju.

Tuż przed mundialem wzięła Villę Barcelona, ale wielka zagadka współczesnego futbolu pozostała nierozwiązana - jak to możliwe, że napastnik tego formatu spróbuje swoich sił w słynnej firmie dopiero dziś, gdy dobiega trzydziestki? Jak to możliwe, skoro przemnożenie liczby zdobywanych przez niego bramek przez klasę przeciwników (liga hiszpańska) czyni z niego napastnika bardziej zabójczego niż wszyscy inni na planecie, nawet ci bardziej rozpoznawalni, których rozsławiają również reklamowe spoty?

W meczu z Hondurasem Villa w pewnym sensie Hiszpanów uratował, bo ci, zranieni sensacyjną inauguracyjną porażką ze Szwajcarią, pragnęli ugodzić Honduras natychmiast i zatracili jedną ze swoich naczelnych cech. Cierpliwość. Ich tradycyjny barokowy styl dobrze oddaje statystyka Xabiego Alonso i Xaviego Hernandeza z poprzedniego meczu - jedynych na mundialu piłkarzy, którzy z pierwszej serii gier wykonali ponad setkę podań. Tym razem faworyci reagowali jednak porywczo, uderzali w wybitnie niesprzyjających ku temu momentach, Alonso usiłował lobować bramkarza nawet z 60 metrów.

Gdy objęli prowadzenie, odzyskali równowagę. Nie dobili Hondurasu tylko dlatego, że trener Vicente del Bosque próbuje odzyskać dla reprezentacji innego fantastycznego snajpera, wracającego po kontuzji Fernando Torresa. Gwiazdor Liverpoolu w swojej normalnej dyspozycji w ten jeden wieczór zagwarantowałby sobie prawdopodobnie tytuł króla strzelców mundialu. Niestety, pudłował z każdej odległości.

Aż strach pomyśleć, jak skończyliby Hondurańczycy, gdyby w centrum ataku grasował Villa.

Villa ustąpił miejsca koledze w tarapatach, ale z kanonady ani myślał zrezygnować. Po przerwie trafił z dystansu. Strzelił 40. gola w 61. meczu w kadrze. Jeszcze cztery i doścignie lidera klasyfikacji wszech czasów Raula Gonzaleza. Zawiódł dopiero przy strzale z rzutu karnego, ale wtedy Hiszpanie wydawali się już całkowicie zrelaksowani bezbronnością przeciwników.

Ci nie obrali taktyki zachowawczej, lecz wręcz tchórzliwą. Faworyci musieli ich długo zachęcać, by ośmielili się w ataku liczyć na coś więcej niż szybkość wysuniętego Davida Suazo. Czasem Hondurańczycy nawet zrezygnowali z przyspieszenia przy kontrataku, jeśli dostrzegli, że Hiszpanie zostają gromadą na ich połowie.

Dlatego siły piłkarzy, którzy lecieli na mundial jako faworyt numer jeden, ocenić po poniedziałkowym meczu nie sposób. Wiadomo tylko, że ich rodacy odetchnęli i odzyskali wiarę. Oni przez całe Euro 2008, zwieńczone złotem dla piłkarzy trenowanych wówczas przez Luisa Aragonesa, kupili 450 tys. koszulek, które ubierała wówczas na mecze reprezentacja.

Teraz, choć mistrzostwa ledwie się zaczęły, kupili ich już pół miliona. Co nie daje pewności, że ustanowią niebotyczny rekord - nawet jeśli w piątek ich bohaterowie pokonają Chile, mogą nie uciec z pozycji wicelidera, a wtedy już w 1/8 finału stanie im na drodze Brazylia.

Wrażenia naszych specjalnych wysłanników do RPA - znajdziesz na blogach Rafała Steca ? i Michała Pola ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.