MŚ 2010. Ghana - nadzieja Afryki

Ghana - Serbia 1:0. Nie udało się RPA, Nigerii i Algierii, udało się Ghanie. Kuzmanović wykonuje szalony ruch ręką, z rzutu karnego strzela Gyan, Serbia pokonana. To pierwsze afrykańskie zwycięstwo na afrykańskim mundialu

Asamoah Gyan kopnął ile sił, trafił, pognał do narożnika. Za nim cała drużyna. Szczęśliwy napastnik musiał utrzymać wszystkich kolegów - i tych z boiska, i tych z ławki rezerwowych. Tańczyli nawet tubylcy w uniformach FIFA, którzy pilnowali porządku.

A potem nastał czas modlitwy. Zabrzmiał ostatni gwizdek, wykonujący ostatni obronny pad kapitan John Mensah osunął się na trawę, klęknął. Wytrwał tak kilkanaście sekund, przeżegnał się i dopiero wtedy dołączył do roztańczonych rodaków.

Afrykańscy piłkarze pięknie dziękują i pięknie się cieszą, ale wczoraj pewnie nie mieliby do podziękowań i radości powodów, gdyby głowy nie stracił Zdravko Kuzmanović. Wyskakiwać do piłki z wyciągniętą ręką, by sięgnąć ją dłonią w odruchu iście siatkarskim, dwa piętra nad murawą!? Tuż przed końcem, nie dając sobie i całej grającej od kilku minut w osłabieniu drużynie szans na odrobienie strat!? Sędzia nie miał prawa się nawet zastanawiać, musiał podyktować rzut karny.

Gdy Mensah się modlił, Kuzmanović płakał. Serbowie przyjechali po chwałę, w ostatnich latach wykonali przecież skok w nadprzestrzeń. Na poprzednich MŚ biegali rozbici i skłóceni, zostawili za sobą wrażenie najgorszych w turnieju, musieli przełknąć poniżające 0:6 z Argentyną. Teraz przez eliminacje się przetoczyli, wyprzedzając m.in. Francję, dlatego do RPA lecieli natchnieni, czytając w całej europejskiej prasie, że jeśli ktoś poza naturalnymi faworytami ma tutaj poszaleć, to właśnie oni.

Ostatni mundial najwyraźniej analizowali w nieskończoność, bo trener Radomir Antić co rusz przechwalał się, że zaskoczą wszystkich stałymi fragmentami gry, a to właśnie pojedyncze kopnięcia rozstrzygały najważniejsze mecze turnieju w 2006 r. - Pomysłów na rzuty wolne i rożne mamy mnóstwo, a dopracowaliśmy je doskonalej niż większość drużyn narodowych w Europie - reklamował swoje treningowe sukcesy Antić.

Chyba nie przesadzał, bo Serbowie rzeczywiście najbardziej statyczne fragmenty gry zamieniali w akcje niebanalne i zaskakujące przeciwnika. Ale całej prawdy Antić nie powiedział. Bo jak inwencją jego ludzie się wykazywali, tak precyzji im brakowało. A przecież mają wszystkie atuty, by rzut wolny uczynić równie niebezpiecznym jak karny. To same wielkie chłopy, najbardziej niepozorny w podstawowej jedenastce na Ghanę Dejan Stanković wyrósł na ponad 1,81 m. A on akurat uderza w piłkę leżącą na trawie.

Wielu zgrabnych natarć też piłkarze z Bałkanów nie przeprowadzili, bo Ghana to rywal świetnie zorganizowany, w przeciwieństwie np. do sąsiedniej Nigerii wyjątkowo nieprzyjemny w środku pola. Masywny w mięśniach, niezostawiający kępy wolnej trawy, przesuwający się grupowo w przemyślany sposób. W niedzielę piłkarze Milovana Rajevaca grali dobrze i gdyby nie niechlujność, przez którą trwonili własny wysiłek, należałoby nazwać ich futbol dojrzałym. Przed rzutem karnym oddali dziesięć strzałów. Każdy był niecelny.

Na stadion zajechali autokarem z wielobarwnym sloganem "Nadzieja Afryki" - w lutym zdobyli tylko wicemistrzostwo kontynentu, ale złoty Egipt na mundial się nie zakwalifikował, więc czują się tutaj najlepsi. Teraz tylko utwierdzą się w przekonaniu o swojej mocy. Na inaugurację mogli jeszcze podwyższyć na 2:0, ale Gyan trafił w końcówce w słupek.

Serbom znów zajrzała w oczy klęska. Oni wszyscy albo już pracują dla słynnych europejskich firm, albo będą pracować jutro. Kiedy zerka się w nazwy zatrudniających ich klubów (potęg angielskich, hiszpańskich, włoskich), trudno uwierzyć, że siedmiomilionowy naród wypuścił tylu wybitnych specjalistów w sporcie tak konkurencyjnym jak futbol. Nawet trenera nie powinno onieśmielać żadne wyzwanie - przecież Radomir Antić jako jedyny prowadził i Barcelonę, i Real Madryt, i sąsiednie Atletico. Wszystkich łączy też głęboki, chętnie manifestowany patriotyzm i pragnienie, by na boisku uszczęśliwiać rodaków, którzy wciąż nie zapomnieli tragedii bałkańskich wojen domowych.

Ale to piłkarze Ghany zagrali w niedzielę jak ciężko harujący zawodowcy, którzy oddają krew i pot, by wykonać misję. Takimi zapamiętaliśmy ich z Pucharów Narodów Afryki, tam też lubili zwyciężać 1:0. Szkoda tylko, że ich rodaków nie stać na podróże i trybuny straszyły kilkoma tysiącami wolnych miejsc.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.