W przerwie zimowej Sypniewski, który w rundzie jesiennej grał w RKS Radomsko, podpisał kontrakt z Wisłą. Ponieważ jest właścicielem swojej karty zawodniczej, wynegocjował bardzo wysoki kontrakt - milion euro za cztery lata gry w Wiśle.
W zespole mistrza Polski strzelił w lidze jednego gola, po raz ostatni wystąpił przeciwko Odrze Wodzisław w Wielką Sobotę i nieoczekiwanie zniknął. Nie grał, nie trenował, nie pojawiał się w klubie. Mówiono o "rodzinno-zdrowotnych" problemach zawodnika, a żona oskarżyła go o alkoholizm.
Wczoraj rano w asyście ojca i menedżera Adama Mandziary Sypniewski wszedł do gabinetu prezesa Bogdana Basałaja. Rozmawiano cztery godziny, a potem blady jak ściana piłkarz z ojcem wsiedli do taksówki. Zawodnik odmówił komentarzy, ale nie był zadowolony z tego, co ustalono.
Z komunikatu wydanego przez klub wynika, że właściwie nic się nie stało i "przyczyną jego [Sypniewskiego - red.] nieobecności są problemy natury rodzinno-zdrowotnej (depresja)". Dalej czytamy, że Sypniewski "jest nadal piłkarzem Wisły Kraków". Zawodnik przedstawił zwolnienie lekarskie i wrócił na kurację do rodzinnej Łodzi.
Wedle nieoficjalnych źródeł tak naprawdę piłkarz już nigdy nie zagra w Wiśle.
- Nie wchodźmy z butami w prywatne życie Igora - apelował wiceprezes Zdzisław Kapka. - W tym sezonie na pewno nie możemy już liczyć na jego pomoc. Nie trenował przecież dwa tygodnie.
Na pytanie, dlaczego Sypniewski przyniósł zwolnienie lekarskie, skoro jego ojciec zadeklarował, że syn w każdej chwili może podjąć treningi, menedżer zawodnika odpowiedział: - Nie znam się na tym, ale przy depresji wszystko się zmienia. Jeszcze wczoraj po południu wydawało się, że może trenować, ale stan się pogorszył. Dlatego nie chciał rozmawiać z dziennikarzami, nie czuł się dysponowany.
- Widzę, że wiecie na ten temat więcej niż ja, chociaż nie pracujecie w klubie - powiedział dziennikarzom trener Henryk Kasperczak, zaskoczony informacją, że nie może już liczyć na Sypniewskiego.