W siatkówce nic nowego, to jej oryginalna, autorska idea, ja przyzwyczaić się nie umiem i nie zamierzam. Im mniej w tym sporcie sportu, tym głośniej trzeba się awanturować. Działacze tradycyjnie spuchną od dumy z organizacyjnego sukcesu, ja tradycyjnie wolę apelować, żeby nie mieszać dwóch porządków - jeśli chcemy traktować tę dyscyplinę poważnie, sukces organizacyjny nie może zastępować punktów zdobytych w walce. Niech kluby grają, niech wyłonią kwartet najlepszych, dopiero wtedy wybierajmy spośród nich gospodarza Final Four. O to powinni lobbować u europejskich władz nasi działacze, zamiast płacić za wolny los.
Siatkarze Skry po raz trzeci dostali w prezencie udział w turnieju, na który nie zapracowali na boisku. Dzięki "organizacyjnym sukcesom" w turnieju finałowym LM wystąpili już w 2008 roku, wystąpili dzięki nim w klubowych mistrzostwach świata. Szkoda, że znów odbiera im się szansę, by zwyciężali w walce, szkoda, że również po bieżącym sezonie pozostaną drużyną, która nigdy nie awansowała do Final Four. Nawet jeśli - naprawdę nikogo nie razi to kuriozum!? - zdobędą trofeum.
Jeszcze raz, dla lepszego zrozumienia powolutku sylabizując: bełchatowscy siatkarze to nie są sportowcy specjalnej troski, to wspaniali atleci, oni naprawdę zasługują, by pozwolić im wygrywać na boisku.