- Do Terminatora jeszcze mi trochę brakuje - mówi Marek Dąbrowski, który jak przyznaje ma w swoim ciele trochę blach, trochę gwoździ i jedną endoprotezę, a właściwie końcówkę kości. Mimo to nie zamierza rezygnować ze ścigania po pustyni. - Robię to od zawsze - mówi. - Gdy kończyłem szkołę średnią, moja mama przyjechała na zawody enduro, żeby sprawdzić, czy mam całą prawą rękę i czy mogę następnego dnia pisać maturę.
Dąbrowski przekonuje, że choć te wszystkie urazy wyglądają dość groźnie, tak naprawdę nie miał nigdy poważnej kontuzji. - Nie straciłem przytomności, to tylko jakieś drobne rzeczy, złamania - mówi. - Problem ze zdrowiem powstał, niestety, kiedy dwa lata temu składano mi bark. Lekarz próbował to zrobić bez sztucznych elementów i wdała się infekcja, która bardzo wyniszczyła organizm. Przez pół roku brałem dożylnie antybiotyki. W pełni sił jestem dopiero od letniej operacji.
I to nie do końca, bo na odzyskanie sił Marek Dąbrowski miał zaledwie 4 miesiące. - Kiedyś podnosiłem 110-kilogramową sztangę - wspomina. - Teraz wstyd się przyznać, ale jak dziewczyna - 50 kg. Od początku rajdu było mi bardzo ciężko. Ale z biegiem czasu jechało mi się coraz lżej, czyli odwrotnie niż innym. Na tym rajdzie można łatwo sobie zrobić krzywdę, jest dużo kurzu. Zwłaszcza w tej grupie, w której ja startowałem, czyli ok. 30. miejsca.
Cały wywiad z Markiem Dąbrowskim czytaj tutaj ?