Kto pierwszy pojawi się na Alpe Cermis, ten wygra Tour de Ski. Zawodniczki ruszą ze stadionu przy Lago di Tesero według klasyfikacji - liderka jako pierwsza z taką przewagą, jaką będzie miała nad rywalkami po sobotnim biegu. Po 6 km wybrzmi ostatni akord Tour de Ski. Mocny akord - ponad 3,5 km wspinaczki. Różnica wzniesień - ponad 400 m. Podbieg na Alpe Cermis - ostatnia część w sumie 9-kilometrowego etapu - zaczyna się na wysokości 860 m n.p.m., a kończy na 1290 m n.p.m. Tę różnicę trzeba pokonać na odcinku 3650 m. Największy kąt nachylenia na trasie wynosi 28 proc., najmniejszy - 4 proc. Trudno tam iść pod górę w butach. Na nartach to po prostu niemożliwe. Ześlizgują się.
Dlatego zawodniczki przez kilkadziesiąt minut będą człapać krok za krokiem raz prosto pod górę, raz trawersem, czyli zakosami - tam, gdzie kąt nachylenia jest największy. Ale pod górę jest cały czas. Zawodniczki mówią, że mniej więcej tak samo ciężko.
Chwilę oddechu łapią kilkaset metrów przed metą. Jest mniej stromo. Ale później znowu muszą się wspinać.
- To góra, z której powinno się zjeżdżać w dół, a nie na odwrót. Stok ma homologację FIS, odbywają się tam slalomy alpejskiego PŚ. I tylko raz w roku kilkadziesiąt wariatek "dmucha" pod górę, na którą nikt by na rowerze nie podjechał - opowiada Kowalczyk.
Polka mówi, że boi się osławionego podbiegu z jednego powodu, i to, co ona, czują rywalki - nikt na co dzień nie trenuje wspinaczek, bo to wyjątkowa próba w kalendarzu.
- Gdybym choć raz w tygodniu podbiegała na Alpe Cermis lub gdzie indziej, oczekiwałabym startu bez żadnych obaw - mówi Polka.
- Większość biegaczy uważa, że ten podbieg jest niepotrzebny - dodaje trener Aleksander Wierietielny. - Z biegami na nartach nie ma nic wspólnego. Wypacza je takie wczołgiwanie się na górę. Na zwykłych trasach bywają podbiegi o większym nachyleniu, ale mają po kilkadziesiąt metrów długości.
Trener uważa, że wysiłek będzie taki sam, jaki Justyna wykonała np. podczas środowego 16-kilometrowego zjazdu z Cortiny do Toblach. - Wytrenowany sportowiec umie w każdym starcie wykorzystać siły w stu procentach. Niedzielny start nie uczyni więc większego spustoszenia w organizmie Justyny niż inne biegi - mówi trener.
Aby dostarczyć organizmowi trochę energii potrzebnej do wyczerpującego podbiegu, tuż przed początkiem wspinaczki zaplanowano strefę bufetu. Tam Kowalczyk wypije kilka łyków specjalnego napoju. - Jak ruszy w górę, nie będzie w stanie się napić - mówi Wieretelny. - Będzie oddychała ciężko i z dużą częstotliwością. Tętno przekroczy 180 uderzeń na minutę, łatwo mogłaby się zachłysnąć. Poza tym musi mieć chwilę spokojnego biegu, żeby napój dostał się do żołądka. Podczas wspinaczki to niemożliwe.
Rok temu Polka ukończyła podbieg na czwartym miejscu.
Dwa lata temu ledwo dobrnęła do mety - była przeziębiona i przyjmowała antybiotyk, który osłabił organizm. - Strasznie się wtedy spociła, była krańcowo wyczerpana, stąd wziął się strach przed górą - wspomina Wierietielny.
- To jedyny w sezonie bieg, w którym nie można reagować, gdy ktoś wyprzedza. Na mecie każdy zawodnik czuje ulgę i dziękuje Bogu, że wszystko się skończyło, czy jest pierwszy, czy dwudziesty - mówi Kowalczyk. Ale ona akurat jest największą faworytką TdS. W pięciu z sześciu etapów tegorocznej edycji była na podium. Tylko w sobotę plany pokrzyżował jej upadek na trasie...
Nagrodą za pierwsze miejsce w całym cyklu jest 400 pkt PŚ i ponad 100 tys. euro. - Patrząc, co działo się z poprzednimi triumfatorkami TdS, nie wiem, czy chciałabym wygrać - kończy Polka.
Szwedka Charlotte Kalla, która wygrywała w 2008 roku, i triumfatorka w 2009 roku Finka Virpi Kuitunen nie liczyły się w dalszej części sezonu. A dla Kowalczyk i jej trenera najważniejsze są lutowe igrzyska olimpijskie w Vancouver. W piątek chyba po raz pierwszy Justyna powiedziała, na którym dystansie najbardziej liczy w Kanadzie na złoto: "30 km techniką klasyczną". Ale walczyć będzie do upadłego w każdym starcie.
Sobotni dramat Justyny Kowalczyk ?