Justyna Kowalczyk: Jest dobrze, fajnie to znoszę, ale proszę mi wierzyć, że każdy bieg jest trudny do przebiegnięcia. Jeszcze trudniej jest go skończyć, a już najtrudniej wygrać. Zawsze trzeba pobiec na 100 procent i poczekać na efekty.
- Nieraz żałowałam, że w momencie którym zaczynałam swoją karierę na narciarskich trasach, z Pucharu Świata wycofano akurat ten dystans. Rzeczywiście przewaga, jaką osiągnęłam jest duża. Straty powinny być sekundowe. Dwie-trzy sekundy to już dużo. Informacje o czasach miałam przez cały czas, wiedziałam że jadę dobrze. Nartki miałam ładnie posmarowane.
- Głupio by to zabrzmiało, gdybym się wypierała i mówiła, że nie jestem w formie. Wyniki pokazują coś innego. Ale rzeczywiście, według wszelkich wskazań na niebie i ziemi, optymalna dyspozycja powinna dopiero przyjść. Bardzo dobrze biegać powinnam zacząć dopiero po Tour de Ski. Zaczęłam wcześniej. I już. Nie martwię się tym.
- Bardzo bym chciała zająć miejsce w czołowej trójce. I mam nadzieję, że się uda. Żeby wygrać TdS, muszę najpierw pokonać własne słabości, a później bardzo mocne rywalki. Petra Majdić już biega z bandażami na nogach, ja też już ledwo stoję. Wszystkim nam jest ciężko, na starcie do pierwszego etapu było 80 dziewczyn, zostało 53. Kto chciał, to się wycofał. Ale powiem panom, że ten TdS to naprawdę ciężka sprawa. Krew się z nosa leje, spać nie można, dostaje się skurczów mięśni. Niektórzy nie chcą tego znosić, zwłaszcza w roku olimpijskim. Nie ma więc co na razie rozmawiać o zwycięstwie, najpierw muszę dobiec do mety. Nie jestem przesądna, ale obawiam się tego Val di Fiemme. Szczególnie sobotniego biegu na 10 km klasykiem, bo w tym mieście zawsze miałam pecha. Chciałabym to wreszcie przełamać, ale i tak niepewnie podchodzę do ostatnich startów. Wiele jednak wskazuje, że będzie dobrze. Wreszcie mam idealne narty do klasyka, najlepsze w życiu.
- Ma rację. Nie ma dla mnie nic lepszego niż osiem startów w dziesięć dni. Mam inny system przygotowań. Dziewczyny, latem, ścigają się, biegają szybko. Ja mam w tym czasie długie treningi, robię wybieganie. Zimą potrzebuję startów, one muszą oszczędzać siły. Są wcześniej wybiegane niż ja.
- Jestem dobra, a po dzisiejszym biegu to nawet na pewno najlepsza. Bo wygrałam. Duża w tym zasługa moich nart. Pierwszy raz w życiu są idealnie dopasowane do mojego wzrostu, wagi i techniki biegania. Jeśli do tego dołożyć siłę moich rąk i ramion, to...są efekty. Dlatego ja tak lubię podbiegi, bo kiedy rywalki zwalniają i zaczynają jechać "choinką" ja wciąż jadę krokiem klasycznym czyli naprzemianstronnym. To jest właśnie ta siła moich rąk.
- Teraz, żadnego. W środę nawet nie walczyłam o zwycięstwo. Trener się śmiał, że puściłam rywalki. Ale nie "żyłowałam" się wyniku. Trzecie miejsce było świetne.
Przeczytaj o szóstym etapie ?