- Kamil pójdzie w niedzielę do lekarza, a my pójdźmy do kościoła się pomodlić - mówił na konferencji prasowej trener "Czarnych Koszul" Wojciech Kamiński. - Nie jestem lekarzem, ale to kolano dobrze nie wygląda - mówił rodzinie Łączyńskiego środkowy Mariusz Bacik.
Łączyński był w niedzielę dobrej myśli: - Bolą mnie więzadła poboczne, tylne, ale sądzę, że nie są zerwane, bo noga mi nie spuchła. Mogę na niej stanąć.
- Podejrzewam, że więzadła są albo lekko naderwane albo mocno naciągnięte - mówił zawodnik. - Myślę, że będę miał przerwę w grze około sześciu tygodni. Jeszcze w tym sezonie zagram. Na pewno - zakończył 20-letni koszykarz, którego we wtorek czekają szczegółowe badania.
Łączyński to wielki pechowiec. Malutki rozgrywający (177 cm wzrostu) w PLK debiutował już trzy lata temu, ale w maju 2007 roku zerwał więzadła krzyżowe w kolanie. Od tamtej pory nękają go urazy związane z tamtą kontuzją, ale także inne zupełnie przypadkowe.
W sobotę Łączyński wyszedł w pierwszej piątce i w dużej mierze odpowiadał za cierpliwy i efektywny atak Polonii Azbud. Cztery minuty przed końcem meczu rozgrywający "Czarnych Koszul" walczył o pozycję w obronie z silniejszym Iwo Kitzingerem i nagle upadł na parkiet. Z parkietu znieśli go koledzy.
Kontuzja Łączyńskiego stłumiła radość z pokonania Trefla, który przyjechał do Warszawy po serii sześciu wygranych. W hali Koło goście zagrali jednak słabiutko.
Gospodarze byli cierpliwi i czekali, aż ruchliwi Josh Alexander i Eddie Miller znajdą się na dobrych pozycjach. Amerykanie trafiali, ale wysoką przewagę Polonia osiągnęła dopiero po dwóch trójkach z rzędu Przemysława Frasunkiewicza. Kiedy w 18. min za trzy trafił też Brandun Hughes, gospodarze wygrywali już 47:25. W drugiej połowie grali pewnie i efektownie.
Wielki powrót Seweryna, Czarni przegrywają z Prokomem ?