Juventus - Inter. Derby ostatniej szansy Juventusu

Mistrz Włoch kontra wicemistrz, lider kontra niedawny wicelider. Inter Mediolan przyjeżdża do Turynu, by zadać ostateczny cios pogrążonemu w kryzysie Juventusowi

Zaszczytny dla obu klubów, ukuty w latach 60. termin "Derby d'Italia" współcześnie uzasadniano tym, że tylko Juventus oraz Inter nigdy nie spadły z Serie A. Mit zniszczyła jednak afera korupcyjna, przez którą turyńczycy zostali karnie relegowani do drugiej ligi.

Szlagier pozostał jednak szlagierem. Juventus po skandalu się odrodził i obwołano go jedyną alternatywą dla wszechwładnego, mierzącego w piąty tytuł z rzędu Interu (czego nie dokonał nikt od tużpowojennej ery Grande Torino). Wyznawcy calcio, nieco znużeni nienaruszalnym monopolem mediolańczyków, wypatrują rywala zdolnego nie tyle odebrać im mistrzostwo, ile podjąć twardą walkę. I Juve chciało rzucić wyzwanie, latem za 50 mln euro uzbroiło się w brazylijski duet rozgrywających - defensywnego Felipe Melo i ofensywnego Diego.

Obaj rozczarowują. Pierwszy zdaniem krytyków spowalnia natarcia Juventusu (dzisiaj chyba nie zagra, leczy zaatakowane przez wirus gardło), a jego poprzedni trener - Cesare Prandelli z Fiorentiny - tłumaczy, że od Melo wymaga się zbyt wyrafinowanej gry, że to piłkarz klasycznie obronny, od najprostszych zadań. Diego nikt nie odmawia błyskotliwości, zresztą sezon rozpoczął tak znakomicie, że co bardziej porywczy komentatorzy z miejsca jęli go porównywać do legendy Juve z lat 80. Michela Platiniego. Niestety, jak szybko Brazylijczyk rozbłysnął, tak szybko zgasł. Ani goli nie strzela, ani nie asystuje.

A Juventus stanął w miejscu. W Lidze Mistrzów przegrał 0:2 z Bordeaux, w kraju 0:2 z Cagliari. Piłkarze trenowali schowani przed prasą, nawet oni uważają Inter za mocniejszy, w szatni przemawiali do nich interwencyjnie właściciel i prezes, coraz głośniej podważa się kompetencje debiutującego w wielkim futbolu trenera Ciro Ferrary. Uzależnieni od statystycznego zgłębiania gry Włosi nie umieją znaleźć żadnego atutu gospodarzy dzisiejszego hitu. Mistrzowie zdobywają więcej bramek (najwięcej w lidze), tracą ich najmniej w lidze, częściej niż Juve strzelają, wykonują więcej podań, są nawet - to też zostało skrupulatnie zmierzone - wyżsi i ciężsi.

A przede wszystkim od turyńczyków dzieli Inter aż osiem punktów. Lider wypracował sobie przewagę nad konkurencją, jakiej - odkąd wprowadzono premiowanie zwycięstwa trzema punktami - nie było. Trener José Mourinho, który zbiera cięgi za niemrawe występy w LM, chce dzisiaj przede wszystkim przetrwać i nie ponieść zbyt dużych strat, bo w środę czeka go mecz z Rubinem Kazań. Gdyby Inter przegrał lub zremisował 2:2 bądź wyżej, odpadłby z europejskiej elity.

W kraju to wciąż jednak drużyna pancerna, onieśmielająca wszystkich bliską pychy pewnością siebie, nokautująca przede wszystkim przeciwników teoretycznie zdolnych się przeciwstawić - derby Mediolanu wygrała 4:0, rewelacyjną Genoę rozbiła na wyjeździe 5:0. Choć w Turynie nie wystąpią dwie znakomitości - zdyskwalifikowany obrońca Maicon oraz szykowany na LM rozgrywający Wesley Sneijder - to nikt nie mówi o osłabieniach, Mourinho dysponuje zbyt szeroką kadrą. Sprawiającego kłopoty wychowawcze Mario Balotellego posadzi na ławce być może głównie po to, by nie padł ofiarą rasistowskich wyzwisk z trybun. W napadzie seriami strzela przecież Diego Milito - Argentyńczyk do wielkiego klubu trafił dopiero jako 30-latek, ale dorobkiem (9 goli w 14 inauguracyjnych meczach) bije wszystkich snajperów Interu od czasów Ronaldo.

Dla Interu porażka tragedią nie będzie, Juventus prawdopodobnie jeszcze oddaliłaby od rozpędzonego Milanu, który wepchnął się na pozycję wicelidera. Turyńczycy stają przed ostatnią szansą, by utrzymać się w wyścigu o tytuł.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.