Środową fuszerkę Leo Beenhakkera i jego piłkarzy rozpamiętujemy do dziś w kategorii klęski żywiołowej, która zmiotła domostwa i złamała nasze przyszłe życie. Paranoja ogarnęła wszystkich, przede wszystkim dziennikarzy. W niedzielne - podkreślam - niedzielne przedpołudnie usłyszałem w jednej z czołowych, ogólnopolskich rozgłośni radiowych: "Co prawda cieszymy się z sukcesu siatkarzy, ale musimy wrócić do klęski w Słowenii drużyny Leo Beenhakkera"...
Czyż to nie szaleństwo, że solidna praca Daniela Castellaniego jest w głębokim tle mało udanej roboty Beenhakkera? Castellani, człowiek, który Polskę szanuje i pcha polski sport do sukcesów, jest w cieniu osoby, która pogardę dla nas demonstruje nawet poza krajem (polecam wywiad z Beenhakkerem w ostatnim numerze europejskim magazynie "Champions League")? Czy to nie dziwne, że prawdziwym mistrzom - siatkarzom, a także zaskakująco dobrym koszykarzom, poświęca się w mediach jedną dziesiątą miejsca w stosunku do kompletnie nieudolnych piłkarzy? Czy ma logiczne wytłumaczenie praca redaktorów w jednym z telewizyjnych programów informacyjnych, którzy rozpoczęli wczoraj serwisy od słów: "Dziś niedziela, 13 września. Dzień szczególny - do rozpoczęcia Euro 2012 zostało już tylko 1000 dni!". W piątej minucie tegoż serwisu mogliśmy się dowiedzieć, że Polacy mają szansę zostać mistrzami Europy w siatkówce. Gdzie my żyjemy! Czy 20 lat wolności odmóżdżyło nas do końca?
Miast cieszyć się, celebrować prawdziwych bohaterów, z upodobaniem taplamy się w pezetpeenowsko-beenhakkerowskim błocie, z obawami o następne 1000 dni do startu Euro w tle. A przecież prawdziwych radości mamy wokół wiele. Bo czy siatkarski sukces z Turcji osiągnięty przez drużynę pozbawioną trzech wybitnych asów to nie powód do dumy? W Polsce nie.
A propos 1000 dni do Euro 2012. Czy dziennikarskie relacje z aren EuroBasketu nie powinny nas napawać optymizmem, że Polska może przyjąć i skutecznie zorganizować dużą imprezę międzynarodową w każdej grze zespołowej? Może. Tylko tych relacji jest tyle, co kot napłakał.
Płaczmy więc bez ustanku, od kolejnych kompromitacji naszych klubów w piłkarskich pucharach do następnych futbolowej reprezentacji. Ten lament w naszej zaściankowej obyczajowości zaskakująco nas rajcuje. A prawdziwe sportowe życie niech płynie obok zwykłym rytmem. Rytmem, w którym sukces pojawia się - nie tak jak w futbolu - częściej niż raz na 20 lat.
Specjalny siatkarski serwis o ME Izmir 2009 ?