Trener Włoszczowskiej: Majka nie ma dość kolarstwa

Kiedy odebrałem telefon z trasy, że Maja ma wypadek, sparaliżowało mnie. Wsiedliśmy w auto z lekarzem kadry, w kompletnej ciszy pognaliśmy na górę. Zobaczyłem zalaną krwią twarz Majki i... Każdym by tąpnęło - opowiada Andrzej Piątek, trener kadry kolarzy górskich

Do wypadku doszło w czwartek, dwa dni przed wyścigiem Mai o mistrzostwo świata. Tego samego dnia srebrna medalistka olimpijska przeszła w szpitalu w Canberze operację. We wtorek kadra kolarzy górskich wraca do kraju.

Przemysław Iwańczyk: Jedzie pan na mistrzostwa świata do Australii, bierze dziewięcioosobową ekipę, z której dwie zawodniczki ledwie uchodzą z życiem. Tak ma wyglądać sport?

Andrzej Piątek: Kolarstwo górskie jest sportem ekstremalnym, w który wkalkulowane jest wielkie ryzyko. Ktoś może się przewrócić, komuś może się coś stać. To świadomy wybór tych, którzy to kolarstwo uprawiają.

Oczywiście można się przewrócić, zedrzeć sobie łokieć, złamać palec. Ale Aleksandra Dawidowicz, skacząc z rowerem, ląduje głową pionowo w ziemię, Maja Włoszczowska upada z półtorametrowego kamienia twarzą na skałę, trafia do szpitala, jest operowana.

- Faktem jest, że to jedno miejsce, gdzie doszło do wypadku Mai, było przegięciem. Nie wiem, jak można było się zgodzić, by wyścig prowadził właśnie tamtędy. Ale z drugiej strony był alternatywny objazd tej skały, którą część kolarek omijała. Nikt nikomu nie każe jechać przez te głazy, jeśli nie ma umiejętności. Tyle że Maja ma umiejętności, a jeśli przyjeżdża tu po tytuł mistrzyni świata, nie może pozwolić sobie na stratę kilku sekund. Innej opcji nie ma - najtrudniejsze fragmenty trzeba pokonać najkrótszą drogą.

Ma pan pretensje do organizatorów?

- Nie. Ani ja, ani Maja - to był jej błąd, a zdarzyć może się każdemu, nawet tak świetnej technicznie zawodniczce. Jak powiedziałem, trzeba jeździć wszystko. Albo biegać z rowerem lub objeżdżać przeszkody. Tylko wtedy zapomnijmy o medalach.

Ten fragment trasy był bardzo niebezpieczny. Inne mniej, ale też można było się na nich przewrócić i poobijać.

Byłem świadkiem jednego z tych wypadków - Aleksandry Dawidowicz. Drżał pan wtedy, albo kiedy zadzwonił z trasy steward, że rozbiła się Maja?

- Tak. A kiedy odebrałem ten telefon, trochę mnie sparaliżowało. Wsiedliśmy w auto z lekarzem kadry, w kompletnej ciszy gnaliśmy na górę. A kiedy zobaczyłem zalaną krwią twarz Majki... Każdym by tąpnęło. Kiedy Ola upadała na głowę, też wyglądało to średnio.

To najgorsze, co pan widział podczas 17 lat pracy z kolarzami górskimi?

- Miałem trochę podobnych sytuacji. Na mistrzostwach świata w 2000 roku w Sierra Nevada pojechaliśmy na tzw. wprowadzenie przed wyścigiem. Dziewczyny ruszyły pierwsze, ekipa za nimi samochodem kilka minut później. Patrzymy, Majka macha nerwowo z daleka, byśmy się zatrzymali. Mówi nam, że rozbiła się Magda Sadłecka. Dojeżdżamy, przyjechała już także karetka, a z jej barku sterczały dwie kości, więzadła były całe poszarpane. Zresztą Madzia łamała sobie obojczyk cztery razy. Na igrzyskach w Atenach uderzyła w drzewo i połamana przejechała jeszcze całą rundę. Podczas mistrzostw świata w Fort William w 2007 roku Majka chciała wyprzedzić obecną mistrzynię olimpijską Sabine Spitz. Ta potraktowała ją łokciami, Majka wpadła do rowu. Rozharatała się tak, że po białej rękawiczce, która zrobiła się zaraz czerwona, krew skapywała ciurkiem. Zrobiło się jej ciemno przed oczami, było po wyścigu. Przeszedłem później całą trasę, krew była wszędzie.

Takie jest kolarstwo górskie. To bardzo fajny sport, tylko czasem niebezpieczny.

Kiedy Maja opuściła szpital po operacji, nie mówiła panu, że ma dość kolarstwa?

- Jeszcze przed tomografią, zaraz po wypadku, nie mogąc wypowiedzieć słowa, zabrała mój telefon. Myślałem, że chce napisać komuś SMS-a, a ona wstukuje pytanie do mnie: jak pojechali juniorzy? Mówię jej: Majka, nie teraz. A ona: to niech trener zadzwoni do kogoś i zapyta.

Czy ona może mieć dość kolarstwa?

Przyjechał pan do Canberry po trzy medale mistrzostw świata. Jest jeden, złoty. Cieszy pana ten wynik?

- Przy tym, co wydarzyło się tu w Australii, tak. W wyścigu drużynowym mieliśmy pecha: Marcin Karczyński przewrócił się przez japońskiego kolarza na pierwszej zmianie, później trudno było już odrobić straty. Gdyby nie to, bylibyśmy w stanie zająć naprawdę wysokie miejsce. W elicie kobiet, patrząc na to, jak przebiegał wyścig, również byłoby podium, może nawet złoto dla Mai. Ona sama twierdzi, że czuła się lepiej niż przed mistrzostwami Europy. Przywozimy z Australii medal i tęczową koszulkę mistrzyni świata Oli Dawidowicz. Do tego dwa piąte miejsca, jedno siódme. Jak na dziewięcioosobową ekipę to jest dobry wynik.

Ile potrzeba pieniędzy, by zrobić z zawodnika medalistę mistrzostw świata?

- Jeśli mówimy o świetnie zapowiadającej się Pauli Goryckiej, będzie to zupełnie inna kwota niż np. w przypadku Majki. Marzy mi się, by Ministerstwo Sportu, tak jak zrobiło to w przypadku Justyny Kowalczyk, Tomasza Sikory i Adama Małysza, objęło moje najlepsze zawodniczki indywidualnym programem olimpijskim. Tak, by z Londynu i Maja, i Ola Dawidowicz przywiozły medale. Wspomniani przedstawiciele sportów zimowych dostają 1,2 mln rocznie, gwarantując w zamian sukces.

W jakim stanie jest polskie kolarstwo?

- Kolarstwo górskie kobiet w bardzo dobrym. Co roku mamy medale, od 11 lat z mistrzostw świata zawsze wracamy z przynajmniej jednym. W sumie uzbierało się 28 krążków z MŚ, mistrzostw Europy i igrzysk olimpijskich, a to chyba dobry wynik. Niewiele państw na świecie ma taką średnią.

Problemem kolarstwa górskiego są biedne kluby, trenerzy, którzy z powodu tej biedy nie mają się gdzie i jak uczyć, dokształcać. Poza moją zawodową grupą CCC Polkowice nikt nie wyjeżdża dalej niż do Czech czy Austrii. Od zeszłego roku nie ma szkolenia kadry męskiej, nie ma żadnego seniora. Dobrze, że pojawili się tacy młodzi kolarze jak Marek Konwa czy Piotr Brzózka, bo obaj są w stanie zastąpić Marka Galińskiego, legendę wśród polskich górali, bądź nawet go pobić, bo przecież Galiński nigdy nie miał medalu na mistrzostwach świata, a tych dwóch na to stać.

Ale ja pytałem, w jakim stanie jest polskie kolarstwo w ogóle. Czy polskie kolarstwo to tylko kolarstwo górskie?

- Wyniki pokazują, że to prawda. Na przyzwoitym poziomie jest kolarstwo torowe, ale tylko w kategoriach młodzieżowych, szosowcy na poziomie światowym w ogóle nie istnieją. Trzeba mieć ludzi, którzy poprowadzą talenty, a u nas jest ich niewielu.

W kolarstwie górskim zachowujemy kontynuację. W 1999 roku pojawiła się Ania Szafraniec, zdobyła juniorski medal mistrzostw świata, a później potwierdziła go w seniorkach. Podobnie było z Magdą Sadłecką, Mają Włoszczowską, jestem pewien, że tak samo będzie z Olą Dawidowicz.

Tylko co ja mam zrobić z tym, że tak jest?

Nie ma pan pomysłu?

- Mam. Otoczyć talenty prawdziwymi fachowcami. W każdej specjalności kolarstwa możemy mieć światowe sukcesy, ale nie mamy na to środków.

No ale kolarstwo na brak kasy narzekać nie może. Ma 6 mln rocznie z pieniędzy państwowych, do tego około 1,5 mln od sponsora związku banku BGŻ.

- Nie chcę się wypowiadać na temat, jak rozdzielane są pieniądze w związku, bo to nie moja sprawa. Ja jestem trenerem kadry kolarzy górskich. Odpowiadam za taką działkę i chcę to robić dobrze. A jeśli brakowało mi pieniędzy, to tak długo szukałem sponsora dla zawodowej grupy, aż go znalazłem.

Jeśli miałbym się zająć czymkolwiek więcej, to tylko kompleksowym szkoleniem. Na razie mam sporo do zrobienia w kolarstwie górskim, później pomyślimy. A inne wyzwania, menedżerskie? Na razie o tym nie myślę. Może zmieni mi się w przyszłym roku.

Włoszczowska: Nie mam pretensji - czytaj tutaj ?

Copyright © Agora SA