MŚ w kolarstwie: W Australii wojna polsko-japońska

Japończycy świetnie znają się na elektronice, produkują świetne samochody, przyrządzają wyśmienite sushi. Na rowerze jednak jeździć nie umieją. To przez nich polska drużyna kolarzy górskich nie sięgnęła po medal w mistrzostwach świata.

Relacja minuta po minucie z wyścigu na blogu Przemysława Iwańczyka ?

Cztery górzyste rundy po około osiem kilometrów, czworo kolarzy (seniorka, senior, młodzieżowiec i junior), 19 reprezentacji i tylko trzy miejsca na podium. Taktyka bywa różna, ale z reguły na pierwszą zmianę wypuszcza się seniora, by jako najsilniejszy w zespole mógł przepychać się z rywalami, kiedy zaraz po starcie trasa przechodzi w wąskie gardło pod mostem i kilkusetmetrowy podjazd. Senior musi też wypracować jak najlepszy czas, by na kolejnych zmianach koledzy i koleżanka z zespołu kontrolowali lub jeszcze poprawiali pozycję.

W Polsce nie ma lepszego kolarza do tak przyjętej strategii niż 31-letni Marcin Karczyński. W wyścigu drużynowym nie rozkłada się sił na rundę, nie kalkuluje się, gdzie zwolnić, żeby po drodze nie paść ze zmęczenia, tylko jedzie się, co sił w nogach i płucach. Karczyński jest do tego idealny, a do tego doświadczony. No chyba, że spotka na swojej drodze rywala, który o kolarstwie górskim wie tyle, co miś koala o Puszczy Kampinoskiej. Karczyński, niestety, takiego spotkał.

24-letni Kohei Yamamoto na treningach w parku Stromlo na trasie MŚ wybierał najprostsze rozwiązania - ot, by nie zrobić sobie krzywdy, by jakoś dojechać od startu do mety. We wtorkowym wyścigu drużynowym coś mu jednak strzeliło do głowy i zamiast puścić Karczyńskiego, który pod most wjechał jako siódmy, zahaczył o jego rower, spiął się z nim rama w ramę i wypchnął go z trasy. To nie koniec. Japończyk skrzywił też Polakowi kierownicę, więc ten musiał zejść z roweru, poprawić jej ustawienie i gonić uciekającą grupę.

Jeszcze raz okazało się, że kolarstwo górskie to fantastyczna mieszanka różnych sportów. Od Formuły 1, gdzie zdarza się płacić za błędy przeciwnika, przez maraton, bo trzeba mieć końskie zdrowie, by przejechać taką trasę na full, aż po hokej, bo to co dzieje się na starcie przypomina walkę o krążek na boiskach NHL.

Japończyka za piratowanie na trasie żadna kara nie spotkała, może poza tym, że on i jego zespół są tak słabi, iż ukończyli wyścig na ostatnim miejscu. Karczyński zapłacił znacznie większą cenę. Dojechał 18., ale mógł liczyć na drużynę.

Na drugiej zmianie młodzieżowiec Marek Konwa wywindował Polskę na 12. miejsce. Miał czwarty czas spośród wszystkich zawodników na tej rundzie. Trzy kolejne lokaty odrobiła Maja Włoszczowska, a kiedy na ostatniej zmianie junior Maciej Adamczyk wysunął się na się na siódme miejsce, wszystkim z namiotu polskiej ekipy ozdobionego z biało-czerwoną flagą przeleciała przez głowę myśl o miejscu w czubie.

Adamczyk świetnie poradził sobie ze skalnym przekleństwem kolarzy na trasie w Stromlo. Gnał, ile sił, ale nie wytrzymał. Polska skończyła na 11. miejscu, trener Andrzej Piątek podziękował za walkę każdemu uczestnikowi morderczej sztafety.

Największą sensacją jest miejsce poza podium świetnych Szwajcarów. Medale zostały rozdane wśród pozostałych, których na faworytów wskazywał trener Piątek - 1. Włosi, 2. Kanadyjczycy, 3. Francuzi.

W polskiej ekipie nikt głów nie spuszcza - w środę wszyscy liczą na Aleksandrę Dawidowicz, mistrzynię Europy do lat 23, która wiek młodzieżowca chce zakończyć kolejnym sukcesem. Jej następczynią ma być świetnie zapowiadająca się Paula Gorycka, która też będzie ścigać się w środę.

W sobotę creme de la creme tych mistrzostw, czyli wyścig elity z udziałem Mai Włoszczowskiej oraz Magdy Sadłeckiej i Anny Szafraniec.

Zdjęcia z przygotowań do wyścigu - zobaczysz tutaj ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.