Liga Europejska. Lech przestał być inny

Meczami z FC Brugge poznański Lech zrezygnował z pozbawionego kompleksów podejścia do starć z silniejszymi czy bogatszymi rywalami w europejskich pucharach. Tym wyróżniał się na tle innych polskich klubów rok temu. Teraz jest taki sam jak one - wycofany, okopany, zahukany. I liczący na łut szczęścia

Zobacz porażkę Lecha na Zczuba.tv ?

Może i Jacek Zieliński osiągnie więcej w ekstraklasie niż Franciszek Smuda, ale w pucharach obecny Lech był dużo słabszy od tego sprzed roku i zasłużenie się z nimi pożegnał.

Za czasów Smudy nie było obaw o występ "Kolejorza" z zespołami formatu Club Brugge, czy nawet silniejszymi. Nie każde z tych spotkań Lech wygrywał, ale w każdym walczył, pokazywał charakter, chciał grać w piłkę, a nie tylko przeszkadzać rywalom. To był styl, który zjednał mu sympatię widzów w całym kraju. Oto mieliśmy zespół, którego nie trzeba było się wstydzić.

Styl Lecha prowadzonego przez Zielińskiego o ten wstyd się ocierał. W odróżnieniu od Smudy, obecny trener ma kompleksy wobec przeciwników, wyciąga na wierzch ich silne strony, podkreśla je, jakby tłumacząc przyszłe niepowodzenia. Asekuruje się, czego Smuda nigdy nie robił. Za jego czasów fakt, że rywal miał wielokrotnie większy budżet i grał w finale europejskiego pucharu nie miał znaczenia. Liczyło się to, co Lech ma do zaoferowania. I zespół swym ofensywnym, odważnym podejściem na boisku zacierał oczywiste różnice, które widniały tylko poza nim. Piłkarze byli aktywni, chcieli grać w piłkę, dużo bez niej biegali.

Po klęsce Lecha: 'tak naprawdę odpadł z Ligi Europejskiej już w styczniu' U Zielińskiego jest odwrotnie. Jego podejście udzieliło się piłkarzom, którzy woleli oddać inicjatywę, zobaczyć, co się wydarzy. Woleli, aby to nie oni reżyserowali mecz, lecz rywal. Byli bierni.

Europa miała być testem na dojrzałość Lecha. W meczach z Brugią ten test został oblany. Szczególnie przykre jest to, że to właśnie "Kolejorz" miał ogromną szansę być już na trwałe jedyną polską drużyną, która wybije się ponad przeciętną polskiego piłkarstwa, złamie stereotypy dotyczące polskiej piłki w Europie. Będzie inny, lepszy od reszty polskich drużyn. I ta szansa prysnęła.

"Kolejorz" w Brugii stracił coś więcej niż tylko awans do fazy grupowej Ligi Europejskiej. Można odnieść wrażenie, że traci to, co miał najcenniejszego - charakter.

Wszystko dlatego, że Lech się zmienił - nie ma już Rafała Murawskiego, w słabszej formie niż rok temu są kluczowi gracze (Stilić, Lewandowski). Nie odnajdują się w nowym stylu gry trenera Zielińskiego; w nim dobrze czują się z kolei Wilk czy Peszko. W sumie jednak jakość gry ucierpiała.

To nieprawda, że Lech odpadł pechowo, bo Robert Lewandowski zmarnował sytuację sam na sam z bramkarzem, bo Bartosz Bosacki, po rękach Stijna Stijnena trafił w poprzeczkę, a Grzegorz Kasprzik nie opanował piłki po strzale i Wesley Sonck wepchnął ją do siatki. Może faktycznie poznaniakom zabrakło w tych sytuacjach szczęścia, ale to nie jego brak był przyczyną tego, że nie ma ich już w pucharach.

Jeszcze podczas trwania meczu w Brugii trudno było pozbyć się dręczącego pytania: a co będzie, jeśli Lech awansuje? Wtedy dostalibyśmy sześć meczów fazy grupowej z rywalami znacznie lepszymi od FC Brugge, takimi jak np. Hamburger SV, AS Roma czy FC Valencia. I w każdym z nich drżelibyśmy już nie o wynik, a o uniknięcie kompromitacji.

Czytaj też relację z meczu ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.