Berlin 2009. Nowak i Chudzik, czyli twórca i tworzywo

Kiedy przyszła do mnie, pomyślałem: ?Ona nie ma żadnych szans? - mówi Sławomir Nowak, trener Kamili Chudzik. I przyznaje, że się cholernie mylił. W niedzielę polska siedmioboistka zdobyła brązowy medal mistrzostw świata. Najsłynniejszy polski trener lekkoatletyczny dawno temu prowadził do sukcesów płotkarki, ale jego największą gwiazdą był Wilson Kipketer, najlepszy średniodystansowiec świata.

Radosław Leniarski: Przed kończącym siedmiobój biegiem Kamili na 800 metrów sprawa była prosta, ale niektórych zjada w takich momentach trema, strach przed sukcesem...

Sławomir Nowak: - Po rzucie oszczepem położyłem się na tartanie na stadionie rozgrzewkowym. Ona obok, plecak pod głowę i liczyłem jej punkty. Układałem, jak ma biec, bo 800 metrów to nie sto, wiem coś o tym [Nowak przez 11 lat trenował najlepszego 800-metrowca w historii Wilsona Kipketera]. Miała pobiec tak, jak wypracowała na treningach, bo w sporcie jak na maturze, nie można się nie uczyć, tylko pójść i zdać. Chodziło o to, aby po niewykorzystanej szansie w oszczepie nie pomyślała, że jest źle.

Jak się ją ustawiło odpowiednio, było już dobrze. Powiedziałem jej: "Jeżeli rywalki pobiegną swoje albo nawet lepiej, a ty nawet gorzej od życiówki, to i tak obronisz medal". Wiedziałem, że nie wygra z Niemką Jennifer Oeser, bo musiałaby rzucić dwa metry dalej oszczepem, tak jak zwykle.

Jak Kamila trafiła do pana?

- Znalazł ją były wieloboista. Miała być oszczepniczką, ale z tego niewiele wychodziło. Przeniosła się z Kielc do Warszawy, bo była ambitna. Zrobiła w juniorach 4800 punktów w siedmioboju, a potem stanęła. Przez trzy lata w szkole sportowej na szczęście nie zrobiła żadnego postępu. Na szczęście, bo dzięki temu w 2006 roku przyszła do mnie.

Pomyślał pan wtedy, że będą z niej ludzie, że będzie miała medal mistrzostw świata?

- Pomyślałem to, co o wszystkich myślę w takich przypadkach. Nie ma żadnych szans. W życiu. No, bo co miałem myśleć, gdy ktoś nie może odbić się od 4800 punktów przez trzy lata. W Polsce są takie dziewczyny, które co roku robią skok.

Ale nie powiedział jej pan tego?

- Jakbym powiedział, toby jej tutaj nie było. Ja jestem prawdziwym trenerem, a prawdziwy trener czegoś takiego nigdy nie powie. Bo oprócz chcicy posiadania mistrza olimpijskiego albo mistrza świata jest jeszcze chcica trenowania każdego, kto przyjdzie do mnie. I jest też radość z tego, że się pomaga komuś, kto kocha sport.

Nie było w tym chęci udowodnienia - ja wam pokażę - dziewczynom, które oskarżyły pana o molestowanie podczas treningów przed sądem i władzami uczelni i federacji, o wulgarność, o picie alkoholu i zerwały współpracę, praktycznie kończąc swoje kariery i omal nie kończąc pańskiej...

- Patrząc z tamtej perspektywy, z Kamilą nie miałem szans nic udowodnić. Na początku myślałem, że ona ma zero talentu. Zero.

Przecież dowód jest tym mocniejszy, jeśli okoliczności nie są sprzyjające...

- W tej chwili to jest dowód oczywisty. Nie mam zamiaru tego komentować, ale powiem tylko, że trenera jak mężczyznę, poznaje się nie po tym jak zaczyna, tylko jak kończy.

Talenty poprawiają się skokowo. I Kamila zaczęła się poprawiać skokowo. Po roku ze mną poprawiła się o 500 punktów. W wieloboju to przepaść.

Jakie ma zalety, a co jest jej słabością?

- O Kamili można tylko powiedzieć, jakie ma zalety. Bo jak każda kobieta nie ma wad. Znam się na tym, ponieważ choć trenowałem i miałem sukcesy w męskich konkurencjach, jestem trenerem od bab.

Zalety? Umie wykorzystać moją wiedzę. Bo moje zawodniczki nic więcej nie potrzebują - tylko wykorzystywać moja wiedzę i doświadczenie. Kamila umie słuchać, jest inteligentna. Ale do tej pory nie wierzyła w siebie. Ja się nie dziwię.

Taki guru jednak się pomylił, sądząc, że nie ma talentu?

- Poprzez pracę wyzwolił się talent. Taka teoria też istnieje. Ale niech będzie, pomyliłem się, ale dzięki temu mamy medal.

Nie żal panu, że przy takim specjaliście Kamila jednak nie lubi biegać na 800 metrów?

- Żal. Lubię 800 metrów. Wiem o tym biegu więcej, niż się niektórym wydaje. Siedem rekordów świata z Wilsonem, rekord na 1000 metrów. Nie było człowieka na świecie, który zdobyłby jakikolwiek medal po malarii, prawdziwej dyskwalifikacji w sporcie - Wilson zrobił to ze mną. To był cud.

Mówił pan Kamili, że może zdobyć medal?

- O medalu nie mogłem jej mówić, boby ją trema zjadła jak w poprzednich mistrzostwach świata i w Pekinie, gdzie dodatkowo walczyła z bólem nogi. "Czy to jest zawodniczka tylko na mistrzostwa Polski?" - zadawałem sobie pytanie. Teraz mam odpowiedź. Startowała tutaj jak doświadczona wieloboistka, choć ma zaledwie 22 lata, wykorzystała szansę. Nie dała z siebie wszystkiego, bo to głupie powiedzenie, ona pokazała wszystko, nigdzie nie nawaliła. Dzięki niej zdobyłem już siódmy medal mistrzostw świata, ale dopiero pierwszy dla Polski. O tym zawsze marzyłem i się spełniło.

Nigdy nie chciałem wyjeżdżać za granicę. Ale status trenera w Polsce jest taki, że każdy ma nas w d.... Zawsze może się zdarzyć, że wielki trener z dnia na dzień zostaje bez mistrza olimpijskiego - Kamilę Skolimowską wytrenował Pałyszko i na drugi dzień zostaje sam, że trener Cybulski z dnia na dzień zostaje bez wytrenowanej przez siebie zawodniczki na najlepszy wynik na świecie i z szansami na tytuł mistrzyni świata. Bo usłyszały coś, co słyszały wielokrotnie, ale tym razem nie wytrzymały.

Czy takie ostre, często wulgarne słowa są potrzebne?

- A jak pana coś denerwuje, to co pan mówi...

Dorobek całego życia trenera w takiej chwili idzie w łeb. Jędrzejczak opuściła Słomińskiego, Niemczyk opieprzył Glinkę, za którą stanął zespół, bo zawsze stoi za zawodniczką, Ziółkowski i Włodarczyk opuścili Cybulskiego, Skolimowska Pałyszkę, co było najbardziej dotkliwe, bo wychował ją razem ze swoim synem od małego na rzutni.

Ale mnie Kipketer nie opuścił. Teraz on jest ambasadorem IAAF, a ja ambasadorem Spały [śmiech].

A Venuste Niyongabo, mistrz olimpijski z Atlanty, z którym pracowałem, w Spale powiedział: "Jesteś najlepszy trener na świecie w biegach". Włodek Szaranowicz mi przekazał, który widział się z nim w Spale. Dzwonią z gratulacjami moje byłe zawodniczki.

A mówią, że taki okropny jestem.

Co się w Kamili zmieniło czego wcześniej nie było?

- Uwierzyła w siebie. W lekkoatletyce są dwie możliwości związku trenera z zawodnikiem - trener rośnie z zawodnikiem, jak przy Johnatanie Edwardsie jego trener, który przedtem był nikim, albo zawodnik przychodzi do najlepszego trenera i mu wierzy. Jest dla niej trochę guru.

Teraz ten okres rozwoju u Kamili minął. Mówię jej: "wyszłaś z przedszkola, przeszłaś podstawówkę, już prawie studiujesz. I musisz zacząć w siebie wierzyć".

Kiedy jej pan to powiedział?

- W trakcie niedzielnego startu. Jakbym teraz jej powiedział, to żadna sztuka.

Widzi pan w Kamili kogoś, kto może zastąpić na przykład Carolinę Kluft, trzykrotną mistrzynię świata i mistrzynię olimpijską?

- Przez całe życie piszę dużo notatek. I jakiś czas temu zapisałem w jej dzienniczku treningowym: "Czy Kamila Chudzik będzie kimś takim jak Rysiek Katus?". Przypomnę, to jedyny polski medalista olimpijski w wieloboju, którego ja zrobiłem wieloboistą, choć się bronił. I Kamila bardzo mi przypomina Ryśka. Więc po brązowym medalu, mogę wam powiedzieć - będzie brązowy medal olimpijski. Mam nadzieję się nie mylić. Kiedyś w "Sztandarze Młodych" poszedł tytuł przy wywiadzie ze mną "Moje słowa się sprawdzają - wywiad ze Sławomirem Nowakiem".

Co Kamila musi zrobić, aby się sprawdziły pana przewidywania?

- Nic nie musi. Ma 23 lata i trenuje ze mną. Napisałem w dzienniczku "Czy ma szansę?". Ma. Ma zapas ponad 200 punktów w porównaniu z tym, co wczoraj uzyskała. Czyli 6700. A to może dać jej złoty medal mistrzostw świata i olimpijski.

W którym kierunku chce pan ją rozwijać - skoków, rzutów, biegania?

- Trzeba rozwinąć w niej to, do czego ma predyspozycje i nie zmuszać do czegoś, do czego ich nie ma. Czyli 800 metrów odpada. Trzeba iść w kierunku oszczepu, płotków, 200 metrów, kuli, gdzie zrobiła trzeci wynik.

Może zainteresuje się nią Puma wracająca do lekkoatletyki. Byłoby świetnie, bo ta dziewczyna nie miała dotąd żadnego stypendium.

Na koniec pozdrawiam ciocię i babcię. Oraz AWF w Gdańsku, z którym świetnie współpracujemy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.