Jerzy Matlak o Złotkach: Nie tak to sobie wyobrażałem

Wszyscy chcą medalu na ME, najlepiej złota. I ja mam na nie apetyt, ale chcąc być szczerym, a zarazem nieposądzanym o asekuranctwo, mówię wprost: ledwie pozbierałem ten zespół. Zbierałem z kogo mogłem. Nie tak to sobie wyobrażałem, nie czarujmy się... - mówi Jerzy Matlak, trener polskich siatkarek

Meczem z Belgią reprezentacja Polski zaczęła w piątek w Rzeszowie eliminacyjny turniej do mistrzostw świata. Było nerwowo, Polki wygrały w piątym secie. W sobotę Złotka grają z Francją, w niedzielę z Turcją. Awansują dwie drużyny.

Przemysław Iwańczyk: Awans do mistrzostw świata ma być formalnością. Prawdziwe wyzwanie to wrześniowe mistrzostwa Europy. Oczekuje się po pana drużynie medalu. Da się to zrobić?

Jerzy Matlak: Wziąłem kadrę w bardzo trudnej sytuacji. Chyba nigdy nie było tak, że z drużyny poprzednika, w tym wypadku Marca Bonitty z igrzysk w Pekinie, wypada osiem czołowych zawodniczek. Z powodów ode mnie niezależnych, bo ani Matlak żadnej nie wyrzucił, ani nie uznał, że się nie nadaje. Wszyscy chcą medalu na ME, najlepiej złota. I ja mam na nie apetyt, ale chcąc być szczerym, a zarazem nieposądzanym o asekuranctwo, mówię wprost: ledwie pozbierałem ten zespół. Zbierałem z kogo mogłem, bo to jedyna droga, dopóki nie doczekamy się jakiegoś systemu albo dochowamy wartościowych następczyń. To, co robię, to żadna systemowa praca ani budowa zespołu na cztery-pięć lat. Na razie to ja ratuję, a nie buduję. Nie wstydzę się też przyznać, że uczę się być zarządzającym reprezentacją. Praca w klubie i w kadrze to dwie różne sprawy.

Dużo pan ma roboty w porządkowaniu kadry po Bonitcie.

- W porównaniu z tym, przed czym mnie ostrzegano, to żadna robota. Miały być zwalczające się grupy, ale nic takiego nie zauważyłem. Zagrożeń nie widzę, może poza tym, że znów mi ktoś wypadnie z powodu kontuzji. W ataku jest tylko biedna Aśka Kaczor, która cały sezon nie grała i może dlatego wytrzymuje, mając zapas sił. Mam nadzieję, że przetrwamy.

Gdyby mógł pan cofnąć czas, zdecydowałby się pan poprowadzić kadrę?

- Pewnie tak. I nawet dobrze byłoby cofnąć czas, bo przynajmniej wiedziałbym, z jakimi problemami przyjdzie mi się zmierzyć. Nie żałuję niczego, choć to nie wygląda tak, jak sobie wyobrażałem. To są zwykle problemy organizacyjne, jakich pełno w pracy z tak wielką liczbą osób. Ale to i tak nic w porównaniu z kłopotami ze składem. Martwią mnie kontuzje, ale też zwykła niechęć siatkarek, które w tej kadrze powinny być...

Cóż, pieniądze zarabia się w klubie, a nie w reprezentacji i o zdrowie dba się przede wszystkim po to, by zdążyć na sezon ligowy. Zresztą jak obserwowałem kadrę przez ostatnie lata, rzecz się miała podobnie. Wiem już teraz, że najtrudniejsze zadanie selekcjonera to zebrać najlepsze zawodniczki w tym samym czasie.

Ma pan na to sposób?

- Mam. Trzeba jasno sprecyzować, co siatkarkom wolno, a czego nie. Nie jesteśmy Brazylią ani Rosją, gdzie na miejsce jednej zaraz znajdzie się druga, równie wartościowa. Dlatego przestańmy wreszcie gadać o wielkich nieobecnych na zgrupowaniach albo zróbmy coś, żeby wszystkie były do dyspozycji. Niech problemy zdrowotne rozwiążą, kiedy jest na to czas, albo w ogóle przestańmy zawracać sobie nimi głowę.

Przez dwa miesiące pracy z kadrą szedłem na rękę wielu dziewczynom, żeby udało im się wrócić do kadry. Kaśce Skowrońskiej się nie udało. Żałuję niezmiernie, ale tak to jest, kiedy gra się na Zachodzie non stop, a czas na leczenie jest dopiero po zakończeniu sezonu. Takie zawodniczki albo zdążą szczęśliwie, albo nie. Ona nie zdążyła.

Sprawa jest prosta. Powołajmy przy związku komisję lub wydział lekarski. Tak, żeby uciąć niedomówienia i dywagacje, czy ktoś rzeczywiście ma problemy ze zdrowiem, czy nie, i kiedy powinien poddać się leczeniu. To sprawa i mojej kadry, i męskiej, jak słyszę też. Niech zbierze się sztab medyków, niech zanalizują wyniki badań od innych fachowców, którzy są z zawodnikami na co dzień, i natychmiast podejmują decyzję.

Nie mam zamiaru przymuszać niezdolnych ludzi do gry. Chodzi mi tylko o to, że jak ktoś wymaga operacji bądź leczenia, to niech to robi zaraz po sezonie, a nie kilka tygodni po ostatnim meczu. Mniejsza o nazwiska, ale spośród powoływanych przeze mnie zawodniczek niektóre zabiegi przeprowadzono po pięciu-sześciu tygodniach. Kluby tego nie dopilnowały, bo one muszą mieć siatkarkę gotową dopiero na październik. A widział pan na własne oczy, ile dziewczyn kończyło ligę ze stabilizatorami, ochraniaczami na kolanach czy rękach.

Zewsząd słychać, jaką potęgą jest polska siatkówka, ale można w to poważnie wątpić, kiedy Daniel Castellani rozpaczliwie szuka zastępcy dla Mariusza Wlazłego, a pan został z jedną zdrową atakującą.

- Ja nigdy nie powiedziałem, że polska siatkówka jest potęgą. Nie widzę powodu, dla którego ktokolwiek mógłby tak powiedzieć. Nie jesteśmy Brazylią, Rosją czy Chinami. Zamiast z tysięcy dobieramy kadrę z grona kilkunastu osób. Moglibyśmy być silną drużyną, pod warunkiem że wykorzystalibyśmy potencjał wszystkich polskich siatkarek.

Patrzę na polską ligę przez 35 lat. Mamy dwa, powtarzam dwa, kluby, które ledwo, ledwo kompletują dobry skład, i nie mają przez to kłopotów finansowych. Kiedyś mieliśmy takich nawet pięć. To jaką my możemy być potęgą?

Jest parę siatkarek w Polsce, które wybiły się ponad przeciętność. Wszyscy pieją, jak świetnie gra we Włoszech Skowrońska, że zdobyła tytuł mistrza Italii. Ale to jest jedna, jedyna Skowrońska! Kiedyś mieliśmy osiem czy dziewięć takich dziewczyn.

Nie czarujmy się. Mam w reprezentacji 15 zdrowych dziewczyn. W kadrze B, która była na Uniwersjadzie, są siatkarki gorsze od tych z kadry A. A z juniorek nadają się teraz dwie, góra trzy dziewczyny. W sumie uzbierałbym ze 20 osób, w tym siatkarki po przejściach zdrowotnych. I z tego tylko mogę lepić reprezentację.

Dlatego sięgnął pan po Dorotę Świeniewicz, która przez ostatnie pół roku nie grała w żadnym klubie. Apeluje pan, żeby się od niej "odchrzanili". Kto?

- Gdyby Dorota zabierała miejsce w kadrze lepszej, perspektywicznej zawodniczce, nigdy bym nie zrobił tego ukłonu wobec niej. A tak nie było, nie jest i jeszcze długo nie będzie, bo w moim przedpokoju nie stoją tłumy chętnych na tę pozycję. Mam cztery przyjmujące, w tym Dorotę, jako piąta jest Klaudia Kaczorowska i na tym koniec. Te wszystkie wysiłki niektórych doradców, którzy powstrzymywali mnie przed powoływaniem Doroty, są śmiechu warte. Dziewczyna gra za darmo, nie ma kontraktu w żadnym klubie, w karierze osiągnęła wszystko co tylko można, na brak kasy też nie narzeka, więc sam się czasem zastanawiam, po co to robi i podejrzewam, że najuczciwiej chce pomóc. Dziwi mnie ta nagonka na nią, najczęściej internetowych szczeniaków, bo wiem, kto to wypisuje.

Nie chce pan, żeby nazywać tę drużynę Złotkami.

- Bo to nie są Złotka, tylko pozostałości po Złotkach. Dorota, Mariola Zenik, Iza Bełcik, Ola Jagieło pamiętają najwspanialsze chwile polskiej siatkówki, ale to było cztery lata temu. Teraz jest zupełnie inny zespół, trzeba pisać nową historię.

Liga Światowa. Na kogo postawi Castellani? czytaj tutaj ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.