Adam Małysz i skoczkowie 150 mil od Salt Lake City

Adam Małysz i inni skoczkowie nie zabawili długo w wiosce olimpijskiej. Zostawili sprzęt i po obiedzie wyjechali 150 mil od Salt Lake City. Czas od 31 stycznia do 6 lutego, kiedy wrócą do wioski, ma być dla nich uspokojeniem przed pierwszym konkursem - na średniej skoczni - który odbędzie się 10 lutego

Adam Małysz i skoczkowie 150 mil od Salt Lake City

Adam Małysz i inni skoczkowie nie zabawili długo w wiosce olimpijskiej. Zostawili sprzęt i po obiedzie wyjechali 150 mil od Salt Lake City. Czas od 31 stycznia do 6 lutego, kiedy wrócą do wioski, ma być dla nich uspokojeniem przed pierwszym konkursem - na średniej skoczni - który odbędzie się 10 lutego

Kiedy w środę o godz. 12 (zgodnie z planem) samolot Lotu wylądował na lotnisku w Salt Lake City, polskich skoczków i resztę olimpijczyków witały dzieci w krakowskich strojach. Sielankę zburzyła trochę wielokrotna kontrola bagaży.

Niedługo po przybyciu do wioski olimpijskiej od ekipy oddzielili się Małysz, trener Apoloniusz Tajner i inni skoczkowie. Narty zostawili w wiosce. Do 6 lutego nie będą skakać - tylko odpoczywać i przygotowywać się psychicznie do startu. Są z nimi fizjolog Jerzy Żołądź i psycholog Jan Blecharz.

Biatloniści i biegacze już następnego dnia zaczęli normalne treningi na trasach olimpijskich. Shortrakowiec Krystian Zdrojewski od razu odleciał do Calgary, gdzie - razem ze światową czołówką - wystartuje w zawodach pucharowych.

W samolocie ekipy do Salt Lake City przyleciała żona Pawła Zygmunta i jednocześnie jego psycholog, oraz ich dwuletni syn. Paweł Zygmunt również jest w Calgary, gdzie trenuje kadra panczenistów. W wiosce został jedynie Paweł Abratkiewicz, który trenuje w Utah Olympic Oval razem z łyżwiarzami z holenderskiej grupy zawodowców. Dziś zaczynają treningi (dwa razy dziennie) łyżwiarze figurowi.

- W wiosce nie ma jeszcze tłoku - powiedział "Gazecie" rzecznik Polskiego Komitetu Olimpijskiego Ryszard Starzyński. - Na razie spotkaliśmy kilka ekip - Słowaków i Koreańczyków - ale nie wyczuwa się jeszcze nastroju wielkiej imprezy.

W wiosce do dyspozycji polskich sportowców jest sześciu wolontariuszy mówiących po polsku. Policja była obecna na lotnisku, ale w wiosce jej nie ma. Jest za to sporo różnych funkcyjnych w różnokolorowych kurtkach. Przez moment tylko miałem dziwne wrażenie pobytu w twierdzy, gdy przed wjazdem do wioski zobaczyłem policjantów w pełnym oporządzeniu, z maskami ochronnymi nasuniętymi na twarz. Ale było to tylko przy wjazdem, gdzie sprawdzane są samochody i wchodzące osoby. Później to wrażenie zniknęło. W wiosce wolontariusze są uśmiechnięci i niesamowicie uczynni. Zabierają torby oraz walizki i sami noszą. Wyczytują życzenia z myśli.

Na razie w Salt Lake City jest około minus 8 st. C, a słońce zakrywają chmury. - Polscy sportowcy są uśmiechnięci i dobrze znieśli długą podróż - powiedział szef misji Kazimierz Kowalczyk. Z pewnością humory poprawia dobra kuchnia. Sportowcy do wyboru mają potrawy z różnych krajów oraz dania grillowe.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.