Jurasik: Nie wracam do kadry. Na razie

- Już widziałem się w koszulce w biało-czarne pasy. Bo tak jak w piłce nożnej nie odmawia się Barcelonie czy Realowi, tak w piłce ręcznej przyjmuje się propozycje THW Kiel - mówi Mariusz Jurasik, piłkarz ręczny. Rozmowa Sport.pl

Po sześciu latach gry w niemieckim Rhein-Neckar Löwen były reprezentant Polski w piłce ręcznej wraca do kraju. Ma pomóc Vive Kielce budować silny, europejski klub. To pierwszy przypadek transferu z czołowego zachodniego klubu do Polski, a nie odwrotnie.

Mariusz Jurasik Gra na prawym skrzydle lub prawym rozegraniu. 4 maja skończył 33 lata. Były gracz Vive Kielce, Wisły Płock, a ostatnio niemieckiego Rhein-Neckar Löwen. Trzykrotny mistrz Polski. Wicemistrz świata z 2007 r. (uznany za najlepszego prawoskrzydłowego imprezy), brązowy medalista tegorocznego mundialu w Chorwacji, piąte miejsce na olimpiadzie w Pekinie. W kadrze rozegrał 176 spotkań, zdobywając 644 bramki.

Paweł Matys: Koledzy awansują do kolejnej mistrzowskiej imprezy, a pana nie ma w zespole?

Mariusz Jurasik: Nie wracam do kadry, ale podkreślam: na razie. Może za jakiś czas, gdy zregeneruję siły. Bo z kadry zrezygnowałem właśnie z powodu zmęczenia. Tak intensywnego sezonu w karierze jeszcze nie miałem. Z Rhein-Neckar Löwen w Bundeslidze, Lidze Mistrzów i Pucharze Niemiec rozegrałem około 60 spotkań. Do tego kadra, igrzyska w Pekinie, a potem mistrzostwa świata w Chorwacji.

Grzegorz Tkaczyk po zabiegu kolana zapowiada na jesień powrót do reprezentacji. Wrócicie razem?

- Być może jeszcze zagram w kadrze, tylko czy wtedy będę jej jeszcze potrzebny? Nie wiadomo, w jakiej będę formie, może znajdą się lepsi. Na razie koncentruję się na grze w Kielcach.

Transfer do Vive Kielce był wielką sensacją. Będąc w szczytowej formie, przechodzi pan z czołowej drużyny najsilniejszej ligi świata do zespołu, który w Europie dopiero chce coś znaczyć. To tak, jakby Artur Boruc wrócił do Legii.

- Nie wiem, czy to dobre porównanie. U nas są dużo mniejsze pieniądze niż w futbolu. Cieszę się, że wracam na stare śmieci.

Ale rok temu o tej porze nawet do głowy panu nie przyszło, że tak szybko wróci do Polski.

- To prawda, miałem jeszcze ze dwa lata pograć w Löwen, a potem zobaczyć, w jakiej będę formie. Choć koniec kariery planowałem w Kielcach.

Kontrakt z Vive podpisał pan na początku stycznia, ale Niemcy wciąż kusili ofertami.

- Umowa z Rhein-Neckar Löwen kończyła mi się po tym sezonie. Pod koniec roku byłem zainteresowany jej przedłużeniem, ale menedżer klubu mnie zwodził. Mimo że kibice byli bardzo za mną, on miał swoją politykę. Nie zgodził się też na podwyżkę. Dlatego szukałem nowego klubu. Kontaktowały się ze mną m.in. hiszpańskie Ciudad Real i Portland San Antonio, a ostatnio mistrz Niemiec THW Kiel.

Odmówił pan "Zebrom" z Kilonii?! Drużynie, tak jak Real Madryt, nazywanej galacticos? Regularnemu finaliście Champions League?

- Pewnie, że już widziałem się w koszulce w biało-czarne pasy. Tak jak w piłce nożnej nie odmawia się Barcelonie czy Realowi, tak w piłce ręcznej nie odrzuca się oferty THW Kiel.

Dlaczego nie doszło do transferu?

- Na prawe rozegranie mieli mnie i młodszego o siedem lat Christiana Sprengera z Magdeburga. Wybrali jego, bo jest bardziej perspektywiczny - poza tym skorzystali z tego, że Magdeburg ma kłopoty finansowe i kupili go po okazyjnej cenie.

Pomyślał pan: trudno, wracam do Polski.

- Wcale nie. Propozycja prezesa Vive Bertusa Servaasa była bardzo konkretna - dobre pieniądze i umowa na trzy lata. Ale przede wszystkim w Kielcach budowany jest wielki klub. Cieszę się, że mam być jednym z jego filarów.

Jurasik, świetny serbski kołowy Rastko Stojković, Damian Moszczyński, duński bramkarz Marcus Cleverly, a nawet skrzydłowy z odwiecznego rywala Wisły Płock Witalij Nat. Wszyscy przechodzą do Vive. Takich zakupów w polskiej lidze nie było dawno.

- I mam nadzieję, że to nie koniec, że jeszcze kilku zawodników wróci do Polski i będziemy mieć silną ligę. Śladem Vive idzie Wisła Płock. Tam też kupiono kilku świetnych zawodników, m.in. kapitana reprezentacji Norwegii Vegarda Samdahla. Wiem, że z chęcią do Vive wróciłby też Karol Bielecki, ale w Löwen trzyma go jeszcze kontrakt. Z podobnym zamiarem nosi się Sławek Szmal. To doświadczeni gracze, ale wciąż młodzi. Wiele europejskich klubów będzie chciało mieć ich u siebie.

O powrocie do kadry nie chce pan wiele mówić, ale nie wierzę, że myślami nie sięga pan do Londynu w 2012 roku?

- Medal olimpijski jest moim wielkim, niespełnionym marzeniem. Nie myślę o końcu kariery, bo czuje się na siłach, by jeszcze wiele osiągnąć.

W styczniowych finałach mistrzostw Europy Polska gra z Niemcami, ze Szwecją i Słowenią...

- Jeżeli chcemy zostać mistrzami Europy, to nie ma żadnego znaczenia, z kim gramy. Np. co z tego, że uniknęliśmy na początek wyjątkowo niewygodnej dla nas Francji, skoro już w drugiej fazie możemy trafić do grupy właśnie z nią. Co z tego, że z pierwszego koszyka trafiliśmy korzystnie na Niemców, skoro oni nas zlali na ostatnich mistrzostwach świata? Co do Szwecji, to w eliminacjach do ME nie udało się z nią wygrać, ale z pewnością jest do ogrania. Można było też lepiej trafić z ostatniego koszyka - najbardziej pasowałaby nam Ukraina. W Słowenii ma wrócić stara gwardia [w 2004 roku zostali u siebie wicemistrzami Starego Kontynentu] i będzie groźna.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.