Agnieszka Radwańska: Kiedyś cieszyłam się bardziej, teraz się przyzwyczaiłam, że po Roland Garros jest trawa na Wimbledonie. Normalka.
- Bo jest najlepiej zorganizowany. W mojej ocenie turniejów decyduje to, czy jako zawodowa tenisistka mam wszystko pod ręką i na czas. W Londynie tak jest. Zawsze są korty do treningu, nie ma tłoku, nie trzeba na nic czekać. Nie muszę nawet jeździć samochodem, bo można wynająć na dwa tygodnie dom obok kortów. Na trening mam sto metrów. Takich warunków nie ma nigdzie.
- To był zupełnie inny turniej niż rok temu. Z dziesiątki brakowało tylko Safiny i sióstr Williams, ale faworytki się posypały, byłam w ćwierćfinale jedyną rozstawioną obok Karoliny Woźniacki. Wydawało się, że będzie szansa na powtórkę, ale... niestety trafiłam na świetnie grającą Virginie Razzano.
- Z Razzano rok temu w Eastbourne wygrałam. To były podobne mecze, decydowało kilka piłek. Nie wydaje mi się, żebym mogła zrobić coś lepiej. Ona dominowała tego dnia, pomagał jej serwis i właściwie zupełny brak błędów. Dlatego minimalnie przegrałam.
- Z moim rankingiem nie mogę mierzyć niżej niż w ćwierćfinał, czyli tak jak było rok temu. Zdaję sobie sprawę, że w Eastbourne straciłam sporo punktów, a w Londynie bronię aż 500. Muszę mierzyć wysoko.
- Trudna rywalka. Niby specjalistka od gry na ziemi, ale inne nawierzchnie też jej pasują. Nigdy nie grałam z nią w singlu, ale w deblu przegrałam chyba wszystkie mecze. I to niezależnie, kto był moją i jej partnerką.
- Jest leworęczna, co zawsze przeszkadza, bo takich dziewczyn nie ma dużo. Trzeba się przestawić. Dlatego, przed pierwszą rundą, trenuję z leworęcznymi - w sobotę z Petrą Kvitovą. Hiszpanka gra dobrze przy siatce, posyła płaskie, niebezpieczne piłki. Myślę, że zagra ze mną "serve and volley".
- Nie patrzyłam, a kto może być dalej?
- Trudne losowanie, szczególnie na trawie. W Paryżu było łatwiej.
- Nie przeliczam wszystkiego na punkty i wygrane. Jasne, że pod względem wyników jest słabiej. Ale to dlatego, że startowałam z innego pułapu. Zaczęłam sezon w dziesiątce i zgodnie z przepisami muszę grać wyłącznie w największych turniejach. Nie mogę już nabijać punktów w małych. Stąd różnica. Dostałam się do elity i ceną jest to, że ciągle gram z elitą. Jeśli przegrywam, to raczej z kimś z okolic mojego rankingu. Jedyny mecz, który zepsułam zupełnie z własnej winy, to był ćwierćfinał Indian Wells z Pawluczenkową.
- Nie sądzę. Na wynik wpływa mnóstwo czynników - piłki, pogoda, forma dnia, wiatr. Z tego, że raz wygrywasz z kimś 6:1, 6:1, a za dwa tygodnie przegrywasz 3:6, 3:6, nie da się wyciągnąć prostych wniosków, że ktoś się nauczył z kimś grać. Tenis to zawsze bardzo złożona sprawa. Nie umiem tego inaczej wyjaśnić.
- Z Ulą [siostra Agnieszki]. Od razu bardzo mocne rywalki. Gramy z Nadią Pietrową i Bethanie Mattek. W Szlemie debla nie odpuszczamy. To nic nowego.
- Nadal zawsze był postrzegany jako zwierzę, maszyna do wygrywania. Okazało się, że nikt nie jest w stanie grać na takim poziomie bez przerwy. Federer powinien zrobić swoje.
- No, tu nic się nie da przewidzieć (śmiech). Siostry Williams teoretycznie zawsze mocne, ale nie grały na trawie przed Wimbledonem, więc nie wiadomo co z formą.
- Zwycięstwo Tanasugarn mnie nie dziwi. Zawsze była mistrzynią na trawie. "Kuzi" chyba nie doszła jeszcze do siebie po French Open, ale w Londynie będzie groźna jak zawsze. Nie nazwałabym tego kryzysem, to brak stabilności. Przestawienie się na trawę zawsze trochę trwa. Dopiero Wimbledon da jakąś odpowiedź.
Rusza Wimbledon. Radwańskiej nie wypada odpaść przed ćwierćfinałem
Wrażenia z Wimbledonu - na blogu Jakuba Ciastonia ?