Komentarz

Klub siatkarski to nie zabawka i najwyższy czas, żeby włodarze białostockiego zespołu to sobie uświadomili. W innym wypadku ponownie sympatycy siatkówki w Białymstoku będą musieli ekscytować się co najwyżej walką o utrzymanie w lidze. Działacze bagatelizują problemy finansowe i zapowiadają, że w miejsce siatkarek, które odejdą, sprowadzą zawodniczki tej samej klasy, a nawet lepsze. Nie wykluczam, że tak się stanie, ale to nie ma nic wspólnego z budową drużyny. Oczywiście można sobie pozwolić na rewolucję kadrową, ale kiedyś należy zacząć kontynuować rozpoczętą pracę. W Białymstoku o kontynuacji nie ma mowy. Tu rewolucja następuje co roku.

Działacze powtarzają, że nie mogą równać się pod względem budżetów z takimi klubami, jak te z Bielska-Białej czy Muszyny, i to jest fakt. Jednak może czas najwyższy zobaczyć i nauczyć się, jak funkcjonują lepsze kluby. Zespół z Bielska-Białej przed ostatnim sezonem też przeszedł rewolucję, ściągnięto siatkarki o bardziej uznanej marce niż te w Białymstoku, które miały zdobyć mistrzostwo Polski. Skończyło się na srebrnych medalach, gdyż nawet wybitne jednostki potrzebują czasu, aby stworzyć należycie funkcjonujący kolektyw.

- Nie robimy rewolucji w składzie. Chcemy okrzepnąć i za rok sięgnąć po tytuł. Teraz zabrakło nam rutyny. Muszynianka ma zgrany zespół, w którym zawodniczki grają razem od lat - stwierdził Czesław Świstak, prezes ekipy z Bielska-Białej zaraz po przegranym finale mistrzostw Polski. Szkoda, że od trzech lat do podobnych wniosków nie doszedł nikt z włodarzy zespołu z Białegostoku.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.