"Co wy robicie, wy naszą Legię hańbicie" - zaśpiewali pod koniec pierwszej połowy zdenerwowani grą zespołu Jana Urbana kibice z Łazienkowskiej.
Dziesięć minut wcześniej etatowy pracownik klubu z Sanoka i kapitan Stali Marek Węgrzyn zagrał na skrzydło do Daniela Niemczyka - piłkę stracił w środku pola debiutujący w Legii Krzysztof Ostrowski.
Ten zagrał wzdłuż bramki Wojciecha Skaby, do Marcina Borowczyka, który trafił do siatki. Dwaj ostatni to zawodowcy. Takich w Stali jest jeszcze trzech - klub finansuje stok narciarski z Sanoku. Pozostali to pół-zawodowcy czyli rano do pracy, a po południu na trening. Ich trenerem jest Janusz Sieradzki - celnik z Izby Celnej.
Zawodowcy z Łazienkowskiej zagrali - na tle Stali - kompromitująco. Przez godzinę oddali dwa celne strzały, które wystarczyły do zdobycia bramek. Najpierw była akcja po warszawsku czyli Jarzębowski podał do Rockiego i ten strzelił z pola karnego. A tuż przed przerwą stremowani goście pozwolili Inakiemu Descardze wyłożyć piłkę Adrianowi Paluchowskiemu, który kopnął do pustej bramki.
Sanocczanie, których wartość (całego zespołu) wyceniona jest na pół miliona złotych (jedenastka Legii, która zaczęła mecz zarabia więcej w miesiąc) też odpowiedzieli dwoma strzałami. Ale jedno uderzenie obronił Skaba.
Warszawianie zagrali w większości rezerwowym składem. Z pierwszej jedenastki był tylko wracający po kontuzji Dickson Choto, ale przede wszystkim kopał rywali po nogach. Dwaj środkowi, defensywni pomocnicy - Jarzębowski (mimo asysty) i Borysiuk - zagrali na tyle słabo, że jasna jest odpowiedź, dlaczego w tej rundzie w lidze od dwóch meczów grają w środku Giza, Roger i Iwański. Po przerwie Jarzębowski trochę się poprawił - miał dwa celne strzały.
Młodzi napastnicy Majkowski z Paluchowskim (mimo bramki) nie zagrali tak, że Takesure Chinyama może zacząć mieć jakiekolwiek obawy o miejsce w składzie. Młodzi nie bardzo poradzili sobie z obrońcami grającymi na co dzień o cztery klasy niżej (Stal jest liderem IV ligi), ciężko wierzyć, że w Ekstraklasie będzie w najbliższym czasie lepiej.
Ze skrzydłowego Rockiego (mimo gola) kibice mieli najwięcej uciechy - po przerwie nie trafił w piłkę w polu karnym rywali. Często ją gubił. Aż w końcu śmiech przerodził się w gwizdy. Był reprezentatywną postacią Legii, jeśli chodzi o pojedynki jeden na jednego. Tak jak pozostali koledzy - wszyscy bez wyjątku - więcej tych pojedynków przegrał niż wygrał.
Jedyny, któremu chciało się minimalnie więcej niż kolegom był Tomasz Kiełbowicz, ale jeśli chodzi o zaangażowanie, bieganie i ambicję - jemu nigdy nie można było zarzucić czegokolwiek pod tym względem.
- Chcemy zagrać tak i wygrać tyle, by na rewanż do Sanoka [środa, ósmy kwietnia, godzina 13 - rb] jechać spokojni o awans - mówił przed meczem trener Legii Jan Urban. Warszawianie zapewnili sobie półfinału Remes Pucharu Polski już w Warszawie. Ale wcale nie było widać różnicy czterech klas rozgrywkowych, jakie dzieli obie drużyny. Trudno było zobaczyć różnicę choćby jednej- braki umiejętności Stal nadrobiła zaangażowaniem, ambicją i bieganiem. Kondycyjnie wytrzymali mecz na poziomie wicelidera Ekstraklasy. Bohaterem gości nie był bramkarz, ale zawodnicy z pola. Legia nie oddała 15 celnych strzałów tylko pięć. Nie stwarzała okazji za okazją, a bramkarz Dawid Pietrzkiewicz nie bardzo ubrudził sobie jaskrawopomarańczową bluzę.
"Prosimy was, grajcie na czas" - zaśpiewali w 80. minucie piłkarzom Legii ich fani. Nie posłuchali i kilka chwil później omal nie zostali skarceni: pracownik stacji benzynowej Fabiań Pańko strzelił w słupek. Piłkarze Stali dostali brawa, legioniści zostali wygwizdani. To samo było po meczu. Słusznie.
Druga połowa skończyła się tak jak pierwsza - golem dla Legii. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego po raz pierwszy odkąd jest w Warszawie do siatki rywali trafił Jakub Rzeźniczak. 20 września 2006 roku III-ligowa wówczas Stal wygrała w Sanoku z Legią 2:1 i wyeliminowała ją z PP. W tej edycji sensacja już się nie powtórzy. Ale od tamtej pory jakość gry rezerwowych Legii niewiele się poprawiła.
O osłabieniu Legii - czytaj tutaj ?