Miasto mocno angażuje się w sport

Aktywnie wspieramy szczecińskie kluby i sportowców, ale pamiętajmy, że nie wszystko jest możliwe do osiągnięcia tylko dzięki aktywności samorządu - wiceprezydent Szczecina Tomasz Jarmoliński podsumowuje sportowy rok 2008 i przedstawia plany na obecny.

Rozmowa z wiceprezydentem Szczecina odpowiedzialnym za sport

Jakub Lisowski, Tomasz Maciejewski: Panie prezydencie, po jesiennej piłkarskiej kontuzji już nie ma śladu?

Tomasz Jarmoliński, wiceprezydent Szczecina: Niestety, wciąż jest, cały czas chodzę na rehabilitację i to jeszcze z pół roku potrwa. Oprócz uszkodzenia zewnętrznego miałem bardzo poobijane nerwy i to stwarza nadal pewien kłopot, bo nerwy regenerują się bardzo długo i wymagają żmudnej rehabilitacji.

A czy po tym wydarzeniu rodzina nie namawia, by troszeczkę odpuścić amatorski sport i skoncentrować się na pracy nad sportem zawodowym, sprawach urzędowych, papierach?

- Od czasu kontuzji zdarzyło mi się raz wyjść na boisko, w trakcie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, i to wywołało duży konflikt w domu. Może nie zachowałem się rozsądnie, ale cel był szczytny! A tak poważnie - ja zawsze starałem się prowadzić aktywny tryb życia i jakąś tam sprawność ruchową udało mi się dzięki temu dowieźć do wieku średniego. Powrót do gry w piłkę to jednak "kwestia drażliwa" i na razie jej nie poruszam w rozmowach z żoną, choć synowie często pytają: "Tato, kiedy wreszcie pójdziemy pokopać?". Natomiast co do "papierków" i pracy w urzędzie, to w tej materii - siłą rzeczy - muszę być aktywny, nie trzeba mnie do tego namawiać. Może nie zawsze widać, że staramy się w kwestiach sportu ostro działać, ale tak się rzeczywiście dzieje.

Pytamy, bo szczeciński sport potrzebuje solidnego zaangażowania, wsparcia miasta.

- Tak, tylko trzeba sobie zdawać sprawę, że nie wszystko w tym szczecińskim sporcie jest możliwe do osiągnięcia przez aktywność samorządu. Wydaje mi się, że miasto mocno się angażuje - i to nie jest zasługą tylko prezydenta, ale przede wszystkim radnych. Jeśli popatrzymy na harmonię i efektywność pracy Komisji Sportu, to można zauważyć, że jest to jedna z bardziej "zgodnych" komisji. Problemy, które tam stają, są dość skomplikowane, bo dotyczą konkretnych grup ludzi. Akurat tutaj rozwiązania formalno-organizacyjne są na dalszym planie, a emocje z reguły dotyczą właśnie ludzi. Jeśli popatrzymy na ilość tych problemów, ich skalę, i jednocześnie podejmowane działania, to można odnieść wrażenie, że sprawy idą do przodu! Idą do przodu, nawet jeśli decyzje są trudne, a rozwiązania nie satysfakcjonują wszystkich. Z reguły tak bywa, że jak odbiorców naszych działań jest bardzo wielu, to na końcu, po decyzji - jest grupa zadowolonych i grupa niezadowolonych. Bo wiadomo, że te decyzje zawsze gdzieś w tle mają finansowanie. Sport - jak każda dziedzina życia - potrzebuje pieniędzy, a te pieniądze nie są nieograniczone. Nie powinniśmy jednak zarzucać radnym pasywności. Natomiast administracja, czyli władza wykonawcza, jest tylko koordynatorem tych działań, sami z siebie mamy dość małą moc sprawczą. Niezbędna jest współpraca z radą miasta i wspólny kierunek, by działać efektywnie. Odnoszę wrażenie, że po dwóch latach współdziałania w dziedzinie sportu udało nam się ten wspólny kierunek wypracować.

Mówi pan "sprawy idą do przodu", to podsumujmy rok 2008 - złoto wioślarzy w Pekinie, kilka bardzo udanych imprez sportowych w Szczecinie, ale innych sukcesów mało...

- Każde podsumowanie obejmuje jakieś elementy pozytywne i negatywne. To trzeba podzielić jeszcze na osiągnięcia, imprezy i działania infrastrukturalne... Oczywiście wynik wioślarzy jest poza wszelką konkurencją! To olbrzymi sukces, pierwszy na taką skalę sukces sportowego Szczecina. Wydaje mi się, że sam udział w igrzyskach dużej liczby zawodników z naszego miasta - 13 olimpijczyków i 9 paraolimpijczyków - też jest osiągnięciem. Byliśmy w ścisłej krajowej czołówce miast. To jest jeden z efektów długofalowej polityki, którą zaczęły poprzednie władze, i która była przez nas kontynuowana. Program olimpijski i złoto wioślarzy to "najbardziej wspólny" sukces. Ale jest też kilka mniejszych osiągnięć do wskazania.

Mimo wszystkich problemów, dyskusji i kontrowersji, uważam, że to, co wydarzyło się w zeszłym roku w Pogoni, było również sukcesem. Myślę zarówno o awansie do II ligi, który był zakładany i wszyscy traktowali go jako pewnik, ale trzeba było go jeszcze wywalczyć na boisku, co jest zawsze najtrudniejsze; myślę też o odrodzeniu zespołu w drugiej części rundy jesiennej oraz o brązowym medalu MP juniorów. Jeśli klub, który przeżył takie traumy organizacyjne - już po pierwszym roku działalności w nowej formie - pokazuje, że potrafi pracować z młodzieżą, są powody do optymizmu.

Pozytywnie oceniam też przemiany, które zaszły w piłce ręcznej kobiet. Tradycja szczecińskiego szczypiorniaka została uratowana w Pogoni Handball. Patrząc na wyniki dziewczyn w I lidze, można mieć nadzieję, że jeśli nie w tym sezonie, to w przyszłym drużyna żeńska może wrócić do ekstraklasy. A to jest sport w Polsce dość popularny. Mamy wprawdzie pewien kłopot, bo akurat w Szczecinie popularność piłki ręcznej gwałtownie spadła - dziewczyny nieźle grają, a trybuny są puste. Nad tym trzeba popracować.

W dziedzinie imprez bezkonkurencyjny jest mityng lekkoatletyczny Pedros Cup. To był olbrzymi sukces, przede wszystkim głównych organizatorów, czyli Miejskiego Klubu Lekkoatletycznego, ale i szeregu innych ludzi. Gdzieś tam na końcu jest też samorząd, który zaangażował się finansowo i udzielał różnego rodzaju wsparcia. Skoro jesteśmy przy lekkiej atletyce - przypomnijmy mistrzostwa Polski, które odbyły się tuż przed igrzyskami i może dlatego trochę nam "umknęły". Ale to też była świetna impreza - z jednej strony przetarcie przed "Pedrosem", które pokazało, że struktura organizacyjna dobrze działa; z drugiej - przypomnienie, że Szczecin jest ważnym punktem na lekkoatletycznej mapie Polski. I jeszcze trzeci wątek - bardzo ważne wydarzenie dla kibiców. To była pierwsza z imprez, która "wypełniła" stadion. Ludzie przypomnieli sobie, że kiedyś lekka atletyka była w Szczecinie mocna. Okazuje się, że teraz też mamy dobrych zawodników, parę medali zdobyliśmy. Nie tylko Monika Pyrek i Przemek Czerwiński, ale również biegacze i skoczek w dal.

W dziedzinie infrastruktury ważne było rozpoczęcie budowy "orlików". Trzeba sobie zdawać sprawę, że w tak dużej gminie jak Szczecin, gdzie realizuje się wiele różnych inwestycji, trudniej buduje się takie boiska niż w gminie, gdzie jest to jedna z dwóch-trzech inwestycji. I to jeszcze wiodąca, bo przy dużym wsparciu zewnętrznym. Weszliśmy w ten program, choć z kłopotami. Powstanie kompleksu "na Paprotce" to będzie sukces sportowo-społeczny, bo północne dzielnice to najbardziej zaniedbany obszar Szczecina. Tam wokół tego boiska zaczął się już ruch społeczny. Szukamy operatora, bardzo angażuje się w to rada osiedla, która postulowała, by coś zrobić ze wspomnianym terenem. Aktualnie rejestrowane jest stowarzyszenie mające prowadzić klub sportowy. To są właśnie działania, które przy takiej okazji trzeba podejmować.

Trwają przygotowania do budowy nowego krytego basenu. To też był sukces, ale oczywiście póki nie zobaczymy murów i tafli wody, będziemy traktować te wydarzenie jako cykl długotrwałych procedur, które dla człowieka niezajmującego się inwestycjami wydają się ślamazarne... To nie jest tak! Decyzję o budowie basenu podjęliśmy w 2007 roku. Kwestie proceduralne związane z przetargami już za nami, zaczyna się "łatwiejszy" etap. Trzeba wejść na teren, wybudować i wydaje się, że termin jesień 2010 zostanie dotrzymany. Już wystąpiliśmy do Polskiego Związku Pływackiego o organizację mistrzostw Europy w roku 2011. Rozmowy są zaawansowane, tak to uzgodniliśmy z naszym związkiem i międzynarodową federacją, że gdy inwestycja będzie pewna - składamy pierwszą aplikację.

A teraz słowo o porażkach roku 2008 - za największą uważam to, co stało się w środowisku tenisowym. Gorszące przepychanki między Fundacją Promasters a Szczecińskim Klubem Tenisowym nie przysporzyły zwolenników ani temu sportowi, ani tym organizacjom. I tu już trudno mówić, po której stronie leży wina, bo byliśmy świadkami festiwalu wzajemnych oskarżeń, złośliwości... Na szczęście udało się jakoś tę sytuację - dzięki mediacji miasta i wiceprezydent Masojć, która zastępowała mnie podczas choroby - opanować. Chciałbym, żeby to już był trwały pokój, ale nie jestem w stanie tego gwarantować. Interesy, gry różnego rodzaju ambicji i takie zwykłe międzyludzkie konflikty przeważyły nad wspólnym patrzeniem na dobro szczecińskiego tenisa. I to jest kłopot, porażka. Mam nadzieję, że kiedyś ten konflikt wreszcie się zakończy i nie będziemy do niego wracać co kilka miesięcy...

Rozczarowaniem 2008 roku jest też z pewnością postawa niektórych zespołów sportowych. Mam tu na myśli przede wszystkim męską Pogoń Handball. Pierwsza część roku przyniosła awans i choć nie liczyliśmy na kolejny, to jednak nie sądziliśmy, że w I lidze zespół będzie dołował. Potrzebny jest nowy pomysł na drużynę i promocję ich spotkań, bo trybuny też są pustawe, choć męska kadra Polski odnosi wielkie sukcesy. Rozczarowuje też Piast Pro-Kon-Stal. Latem klub zyskał sponsorów, nowe zawodniczki, a teraz to wygląda tak sobie. Słabsze wyniki na początku tłumaczono kłopotami z halą. Może i tak było, ale spodobała mi się wypowiedź trenera Morza, że treningi w kilku obiektach powinny sprawić, że zespół jest lepszy na wyjazdach... Tak nie było i do dziś te wyniki nie są przekonywujące. Szkoda, bo hala jest pełna, potencjał chyba też jest, ale brakuje szczęścia. Może ostatnia wygrana na wyjeździe w Toruniu odwróci kartę i końcówka oraz play-offy tchną w nas ducha optymizmu.

Skoro jesteśmy przy plusach i minusach, inwestycjach, to nie wspomniał pan o...

-... stadionie. Długotrwałości procesów przygotowawczych do budowy stadionu!

... i hali też! Przed rokiem lub w kampanii wyborczej były zupełnie inne deklaracje niż ostatnie decyzje.

- Mnie takie przeciąganie spraw też denerwuje i dziwi, ale może bardziej jestem w tym zdziwieniu kibicem niż urzędnikiem. Musimy brać jednak pod uwagę różne uwarunkowania, zewnętrzną sytuację. Oczywiście nigdy nie udaje się zrealizować stu procent obietnic wyborczych, ale sam nie zdawałem sobie sprawy ze skali trudności przygotowania inwestycji w Dąbiu. Tam negocjujemy z trzema podmiotami, do których należy teren lotniska. One mają inne pomysły i cele od nas. Uzgodnienia trwają i do czasu, gdy nie podpiszemy umów, rada nie przegłosuje planu zagospodarowania przestrzennego tego terenu, a później nie uzyskamy studium wykonalności, nie będzie decyzji w sprawie stadionu. Mówimy o inwestycji kilkusetmilionowej i nie możemy podejmować tej decyzji na podstawie intuicji, emocji czy komentarzy w internecie. Studium jest kluczowe dla tego tematu, ale mnie też złości, że to już trwa trzeci rok.

To może da pan słowo, że budowa hali w tym roku ruszy, a studium dla stadionu powstanie.

- Wybieramy inżyniera kontaktu dla hali. Badamy sześć ofert i na wiosnę powinniśmy go wybrać. Później ogłosimy przetarg główny. Procedury mogą nas trochę wstrzymywać (przy tak dużych przetargach częste są protesty i odwołania przeciągające rozstrzygnięcia), ale teoretycznie jesienią powinniśmy skończyć. Nie zagwarantuję jednak tego słowem, bo mam w pamięci sytuację ze skate parkiem. Po wielu próbach przebiliśmy się przez całą procedurę, a na końcu firma, która wygrała kolejny przetarg, zrezygnowała z realizacji zadania, bo uznała, że to jest dla niej nieopłacalne. Ta sytuacja powoduje moją ostrożność.

Złośliwi twierdzą, że w Szczecinie wszystko tak się ślimaczy. Jeszcze niedawno prezydent Krzystek deklarował, że studium będzie w czerwcu, teraz wycofuje się z tego.

- Pierwszy musi być plan.

Powtarzamy więc pytanie - kiedy zostanie opracowany i zatwierdzony?

- On już w zasadzie jest, ale nie wiem, kiedy stanie na sesji. Prezydent Nowak zapowiada na marzec, może kwiecień. Po prostu negocjacje ze wspomnianymi podmiotami "lotniczymi" idą bardzo powoli, ich specjalnie nie interesują nasze plany i niecierpliwość mieszkańców. Trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, że sama decyzja o pozostawieniu lotniska będzie korzystna dla miasta w perspektywie "Szczecina 2050".

Póki co - jest 1 mln na modernizację stadionu na Twardowskiego. Dostosowanie obiektu pod kątem meczu z Irlandią to 3-4 mln. Czy wydanie takiej sumy zmieni strategię miasta, które postawi jednak na przebudowę "papricany"?

- Mamy świadomość, że w ciągu 3-5 lat Pogoń nie będzie grała na nowym obiekcie, a przecież może awansować do ekstraklasy. Inwestycje mają polepszyć standard stadionu i służyć klubowi, by uzyskał licencje na występy w elicie. Nie robimy tego tylko ze względu na mecz z Irlandią Północną. A decyzja co do dalszych planów związanych ze stadionem zapadnie jeszcze w tym roku. Musi zapaść, choć nie obiecam konkretnego miesiąca.

Awans Pogoni do I ligi to dla nas prawie pewnik, ale w zespołach halowych sukcesu może nie być. Miasto przekazuje klubom środki z promocji, co jest dla stowarzyszeń dużym zastrzykiem finansowym. Czy w zamian oczekujecie satysfakcjonujących wyników?

- Udało się stworzyć algorytm, który przewidywał szanse na awans i m.in. od tego zależał podział sumy. Pogoń też jest ujęta w promocyjnym fragmencie finansowania sportu i w umowie jest zapis o awansie do I ligi. W chwili gdy zespół straci na niego szansę, umowa ulegnie rozwiązaniu. Pamiętajmy jednak, że dla samorządu najważniejsza jest organizacja sportu i rekreacji dla mieszkańców. Trudno tu uwarunkowywać płatności wynikiem sportowym. Nasze kluby otrzymują środki z różnych źródeł i powinny przede wszystkim przyciągać młodzież. Robią to. W dyscyplinach indywidualnych świetnie promują kluby nasze gwiazdy - Monika Pyrek czy Mateusz Sawrymowicz. Nie ma lepszej zachęty dla dzieciaków jak wspólny trening z takimi gigantami światowego sportu.

Miasto wyda w 2009 r. 850 tys. na pięć zespołów halowych. Jeśli jednak nie będzie awansów, czy futsalowa Pogoń 04 nie utrzyma się w ekstraklasie, to chyba nic miasto nie osiągnie. Może więc właśnie płacić później, ratami? Może premia w połowie roku byłaby motywująca?

- Efekt promocyjny nie jest zależny tylko od awansu. Jeśli tysiące kibiców siatkówki czy koszykówki w dużej części Polski obejrzy nasze drużyny z Gryfem na koszulce, które dzielnie walczą, a do tego są dobrze zorganizowane, mają fajnych kibiców i rozsądnie pracują z młodzieżą, to takie działania też wypromują Szczecin jako miasto mądrze inwestujące w sport. Do tego liczy się też tzw. promocja wewnętrzna. Budujemy program nowej hali sportowej i to właśnie te wspierane kluby mają w przyszłości w niej grać dla 5-7 tys. kibiców. Celem priorytetowym jest wywalczenie - do czasu ukończenia inwestycji - awansu do najwyższej klasy 2-3 zespołów, które będą występować w nowej hali.

Płatność odbywa się rzeczywiście w dwóch ratach, choć nie przewidujemy premii za awans. Proszę pamiętać, iż wypracowanie sprawiedliwego algorytmu w tym zakresie jest bardzo trudne - w tym roku oparliśmy go na takich kryteriach jak: popularność dyscypliny, poziom rozgrywek, szanse awansu/ryzyko spadku, dotychczasowa realizacja usług promocyjnych i atrakcyjność przedłożonej oferty. W przyszłym roku może być inny.

Najwięcej z "promocji" zainkasuje Pogoń. Do czerwca 150 tys. zł miesięcznie. Jaka może być stawka po awansie? I czy miasto ma pomysł na rozwiązanie dziwnej sytuacji - główni właściciele zadłużają spółkę, udzielając jej pożyczek. Może wyjść na to, że miasto zainwestowanych sum nie odzyska, właściciele tak, gdy sprzedadzą akcje.

- Miasto nie jest udziałowcem, nie inwestuje więc wprost w klub, tylko kupuje od niego określone usługi promocyjne, nie może więc być mowy o odzyskiwaniu nakładów finansowych w formie zwrotu pieniędzy. Wewnętrzne zadłużanie klubu przez właścicieli wynikało ze statutu spółki, w którym udziałowcy nie godzili się początkowo na podwyższanie kapitału. O ile wiem, ten zapis został zmieniony i kwoty pożyczek podwyższyły w końcu kapitał. Na razie martwiłbym się o kolejne awanse, bo tylko wtedy Pogoń będzie atrakcyjna dla kolejnych udziałowców. Dziś panowie Kałużny i Smolny angażują w klub mnóstwo energii i pieniędzy. I dużo jeszcze czasu minie, zanim pojawi się dla nich szansa zrobienia na Pogoni biznesu. Poza tym, mimo błędów, które popełniają, są stąd i kochają Pogoń. Utrzymanie rzeszy ponad 200 młodych graczy, mimo statusu spółki akcyjnej, świadczy o myśleniu strategicznym i perspektywicznym, a nie tylko biznesowym.

Wcześniej wspomniał pan o gwiazdach naszego sportu. Zapytamy się więc o program stypendialny. Zostanie on zmodyfikowany?

- Jesteśmy na etapie rozmów z Prezydencką Radą Sportu. Nie ma jeszcze tzw. kadr olimpijskich, ale myślę, że pierwsza lista będzie skromniejsza niż przed Pekinem. A później będzie modyfikowana.

Jak miasto patrzy na transfery do Szczecina sportowców, którzy nie wiążą się z naszym miastem?

- Chcemy, by sportowcy związali się z nami już pod kątem występu w Londynie. Ci, którzy podpiszą wkrótce umowy, będą mieli zapis o długofalowej współpracy, a część odejdzie. Przykład - kolarstwo torowe; u nas jest ono dyscypliną "wygasającą", a w Pruszkowie powstał piękny obiekt, którego w Szczecinie mieć nie będziemy. To może skłonić zawodników do odejścia, bo przecież stypendia nie muszą być jedynym źródłem utrzymania sportowców. Kto zostanie - może liczyć na nasze wsparcie.

Jakie plany na rok 2009? Co chciałby pan powiedzieć, dokonując jego podsumowania?

- Chciałbym: jasnej decyzji w sprawie budowy nowego stadionu; "dziury w ziemi" na Szafera, gdzie będziemy budować halę; podciągniętych w górę ścian nowego basenu; kolejnych 6 nowych "Orlików" i rozpoczęcia wreszcie budowy 2-3 "Euroboisk". Chciałbym, byśmy mieli Pogoń w I lidze piłkarskiej, siatkarki Piasta w ekstraklasie i koszykarzy AZS Radex w I lidze; chciałbym, by panowie z Pogoni Handball się utrzymali, a dziewczyny powalczyły o awans. Chciałbym, byśmy byli po kolejnym wspaniale zorganizowanym mityngu Pedros Cup; by turniej tenisowy Pekao Open był jeszcze lepszy niż poprzedni, a kobiecy Szczecin Open gonił w klasie organizacyjnej Pekao. A na koniec mam takie prywatne marzenie - chciałbym wrócić na piłkarskie boisko.