Serwismen Kowalczyk bez pensji. Odejdzie?
Poniedziałek był dla niej dniem wyjątkowym - ani na sekundę nie przypięła nart. Miała za to czas, by obejrzeć swój sobotni bieg po złoto. - Popełniłam parę błędów, ale się nie denerwowałam, patrząc w telewizor. Bo wiedziałam, jak się wszystko skończy - mówiła z uśmiechem. I zapewniała, że już zdążyła ochłonąć. - My, sportowcy, inaczej do wszystkiego podchodzimy. Czas na prawdziwą radość będzie po sezonie, teraz w głowie jest świadomość, że czeka jeszcze dużo pracy. "Kowalczykomanii" się nie obawiam, spokojnie. Ja się nigdzie nie udzielam, nie ma mnie w kraju przez 300 dni w roku, nikomu nie słodzę, nie jestem na każde zawołanie, sztucznie się nie uśmiecham.
We wtorek Justyna już trenowała kilkadziesiąt minut. Nie startowała w sprintach: - Dla mnie są za nerwowe, dlatego je odpuściłam - wytłumaczyła Kowalczyk.
W czwartek Polka wystartuje na pierwszej zmianie sztafety 4x5 km. Pobiegnie techniką klasyczną i potraktuje wyścig jako mocniejszy trening przed sobotą. - Sama od siebie wiele wymagam, ale nie wiem, jak to wszystko się skończy - mówi Kowalczyk, która od trzech lat nie ukończyła żadnego z biegów na 30 km. A przecież to na tym dystansie zdobyła w Turynie brązowy medal olimpijski. - Kiedyś kochałam "trzydziestkę", ale potem zmieniliśmy trening - mówi. - Chodziło o to, by być dobrym na każdym dystansie, nie tylko na najdłuższym. No, ale zobaczymy. 15 km wytrzymałam bez kłopotów, to może i na 30 się uda.
Sukces Kowalczyk nie zmieni Kasiny Wielkiej ?