Trener Kowalczyk: Ja już nie płaczę

To ciężka baba, czasem mam ochotę rzucić wszystko w diabły. Najgorzej, jak wtrąca się w nie swoje sprawy. Ona ma biegać, my jesteśmy od przygotowania nart - mówi trener mistrzyni świata z Liberca, Aleksander Wierietielny.

Zczuba.tv: Justyny Kowalczyk bieg po złoto ?

40 minut po zwycięskim biegu Kowalczyk przyszedł do grupki dziennikarzy i nim zdążyliśmy się odezwać, usłyszeliśmy: - Przed chwilą odebrałem telefon i ktoś spytał: "Jak pan oceni występ Justyny Kowalczyk?". Co miałem powiedzieć? Że zawiodła? W jakiej skali ją ocenić? Justyna się wkurza, kiedy słyszy takie głupie pytania. Po biegu na 10 km pytali, czy nie dałaby rady wygrać. Dałaby, gdyby tamtym dziewczynom, które ją wyprzedziły, splątać nogi. Ona zawsze daje z siebie wszystko i walczy na całego. Nie wygrała, znaczy nie mogła. Dziś wygrała, bo mądrze biegła. Bardzo mądrze.

Robert Błoński: Pęka pan z dumy?

Aleksander Wierietielny: Nie, ja w ogóle nie pękam.

- Szczęśliwy jestem.

Wzruszony?

- Jak najbardziej. Bo widzicie panowie, ja... nie widziałem ostatnich metrów. Pierwsze pół biegu obejrzałem pod telebimem. Jak zobaczyłem, że jest w czołówce, poleciałem na trasę "łyżwy". Stanąłem na szczycie podbiegu 750 m przed metą. Tam chciałem ją jeszcze zmobilizować, pokazać, że jestem. Krzyknąłem, żeby się nie oglądała za siebie. Bo ona lubi się oglądać. A kiedy lider kręci głową do tyłu, to sygnał daje rywalkom, że słabnie i że się ich boi. I one atakują. Na igrzyskach na finiszu prowadziła, ale parę razy kiwnęła głową do tyłu. Czepałowa to zobaczyła i później powiedziała, że Kowalczyk podarowała jej i Neumannovej srebrny i złoty medal. Bo dała im sygnał, że słabnie. Dlatego tu nie miała prawa się oglądać, nie dać Saarinen pretekstu do ataku.

No i jak mnie już Justysia minęła, puściłem się biegiem na metę. Nie doleciałem, a już gratulowali mi Czesi, gratulowali inni, ale ja nie wiedziałem tak naprawdę czego. Próbowałem się dowiedzieć, jaki zdobyła medal. Jak obejrzałem powtórkę, to się wzruszyłem. Cenniejszych medali nie ma.

Justynie poleciała łezka.

- Ja już nie płaczę, jak byłem dzieckiem, to się zdarzało.

Justyna powiedziała, że to złoto jest cenniejsze niż olimpijski brąz.

- W końcu złoty jest złoty, a brąz jest brązowy (uśmiech). Teraz czekamy na Vancouver. A nóż i tam się uda?

Z formą trafiliście idealnie na najważniejszą imprezę. Tak jak pan planował.

- Forma to jest pojęcie teoretycznie. Dla fizjologów, biomechaników czy biochemików. Justyna od początku sezonu jest dobra. Wygrała biegi Pucharu Świata, jest w czołówce. Nie jest to efekt tylko ostatnich przygotowań, ale ośmiu lat pracy. Przed tym sezonem przez osiem miesięcy tak zasuwała, że w lutym forma nie mogła zniknąć w jeden dzień czy tydzień, bo ją ciężko wypracowaliśmy. Kiedy zbliżaliśmy się do końca przygotowań, Justysia modliła się o ich koniec. Nie wytrzymywała. Treningi były długie, ciężkie i męczące. Chciała już startować, bo wtedy jest więcej luzu. Niby coś robimy, ale nie ma monotonnej mordęgi.

Taktycznie lepiej ten bieg nie mógł się ułożyć.

- Do ostatniego podbiegu wszystko było jak trzeba. Ustaliliśmy, że właśnie tam, 750 m przed metą - jeżeli będzie miała zdrowie - zaatakuje. Ale to mądra dziewczyna, była obok Steiry, ale jej nie wyprzedziła. Ciągnęła, żeby tamta dała z siebie wszystko, zamęczyła ją i dopiero później odjechała.

Procentuje doświadczenie zdobywane przez lata.

- Po to trenujemy, nagrywamy wszystko na kamerę, a potem analizujemy. Błędy chcemy eliminować. To, co dobre - utrwalać. Tak pracujemy.

Justyna mówiła nam, że rano dostało się panu i serwismenom.

- Była zdenerwowana, ale to zdenerwowanie wychodziło od czegoś innego. Była zła, niemiła dla wszystkich, ale znieśliśmy to, choć to ciężka baba, bywa, że mam ochotę rzucić wszystko w diabły. Najgorzej, jak wtrąca się w nie swoje sprawy. Ona ma biegać, my jesteśmy od przygotowania nart.

Był jakiś ciężki moment w trakcie biegu?

- Zdenerwowałem się na początku, bo "klasykiem" smarowanie nie było bezbłędne. Niby narty dobrze trzymały się torów, ale zaniepokoiło mnie, że łapały śnieg i lód. Dopiero kiedy przyszła na stadion w czołówce i dobrze zmieniła narty, wiedziałem, że będzie dobrze.

W następną sobotę bieg na 30 km techniką dowolną.

- Pobiegnie spokojnie, ale teraz to już na nic nie liczymy. Ani ona, ani ja i wy też nie liczcie.

Doprowadził pan dwóch polskich sportowców do tytułów mistrza świata w dwóch różnych dyscyplinach.

- 14 lat temu zdobyliśmy z Tomkiem Sikorą złoty medal w Anterselvie. Kwadrans po zwycięskim biegu na 20 km wiedziałem, że to początek końca współpracy. I się sprawdziło. Teraz nie mam takich obaw. Będziemy walczyć o jeszcze więcej.

Kowalczyk: Serwismeni dostali, opieprz, trener też... - sprawdź dlaczego >>

Copyright © Agora SA