Aleksander Wierietielny: Jakoś go przeżyjemy. Nie z takich opresji wychodziliśmy zwycięsko. Jesteśmy gotowi na każdy scenariusz.
- Mamy tak długo oczekiwany i wymarzony medal, więc nie ma się czym denerwować. Pracujemy dalej, swoje już zrobiliśmy. Czasu na radość nie było dużo. Najpierw przedłużyła się kontrola antydopingowa, potem Justysia siedziała głodna i czekała na konferencję prasową. Do domu dotarła około 18 i dopiero wtedy mogła się przebrać z ciuchów, w których startowała. Chwilę porozmawialiśmy i trzeba było jechać na dekorację. Wróciła po 21, wtedy była chwila na radość.
- Zgadza się tylko pierwsza część. Justysia nic nie wypiła, coś przekąsiła i poszła spać. Była zmęczona, zeszły z niej wszystkie emocje. Dlatego w piątek pozwoliliśmy sobie dłużej pospać. Wstaliśmy dopiero o siódmej. Jak na nas, to bardzo późno. Na trasę przyjechaliśmy na 10 i zaczęliśmy testować narty. Pogoda była fatalna. Gdyby w czwartek było około zera i sypał taki gęsty, mokry śnieg to byłaby loteria, a nie zawody. Mogły dziać się cuda. Oby uspokoiło się na sobotę...
- Spełnienie celu, do którego dążyliśmy. Ciężka praca dała wymierny efekt.
- Pewnie że przeszło. Bo mogło być lepiej. Justysia zdecydowanie lepiej biega w warunkach wysokogórskich. Tam, gdzie inne mają problemy z oddychaniem, jej tlenu nie brakuje. Na równinie trudniej jej rywalizować. Dlatego mogło być gorzej - cieszymy się więc tym, co mamy.
- Na początku w ogóle nie biegła swoim rytmem, bardzo ciężko. Straciła sporo sił, których potem zabrakło na ostatnim kilometrze. Jakby nawet poszła swoim tempem, to nie wiem, czy nadrobiłaby te kilkanaście sekund do Saarinen. Różnice byłyby mniejsze, ale czy medal innego koloru? Nie wiem.
- Bieg łączony w sobotę, we czwartek sztafeta 4x5 km. Justysia potraktuje ją jak mocny trening. Pobiegnie na całego, na pierwszej zmianie. W sobotę czeka ją 30 km "łyżwą". Poza tym codzienne treningi.
- Trzeba, żeby znalazł się ktoś, kto od początku pociągnie stawkę. Może być Longa, może być Kuitunen, Saarinen albo Bóg wie, kto inny. W żadnym wypadku nie może tego zrobić Justysia. Musi być w cieniu, ale nie może odpuścić rywalek na pierwszej połowie dystansu. Oczywiście, jeśli wszystko będzie w porządku ze sprzętem. Jak będzie tak, jak w piątek, zacznie się loteria. Idealny byłby mróz w nocy i jakieś minus trzy stopnie podczas biegu. Jeśli będzie plus 2 w powietrzu i temperatura śniegu -0,5 C to fatalna. Sypiący śnieg pada w tory i robi się błyszcząca szklanka. Narty się ślizgają, w ogóle nie trzymają przyczepności. Lód jest pod stopą, hamuje i wytrąca z równowagi. Ze smarowaniem naprawdę ciężko trafić w takich warunkach. Więc rozważamy jeszcze jedną możliwość na "klasyk". W ogóle nie smarować nart! Tylko pod but przykleić specjalną wkładkę. Tuż przed startem potrzeć ją papierem ściernym, żeby wytworzyć chropowatą powierzchnię, która będzie trzymać w torach i spowoduje, że narty nie będą się ślizgać. Jak się wszystko uda, to musi przyjść na stadion w grupie. Szybko zmienić narty, buty kije i lecieć dalej. Na końcówce, jak będzie zdrowie, powalczy. Jak nie - przegra.
- Po co więc zmieniać coś, co już się sprawdziło? Trzeba spróbować jeszcze raz, może znów się uda.
- Obok Justysi, Kuitunen, Saarinen i Longi jeszcze Norweżka Steira i Ukrainka Wala Szewczenko... Może też Szwedka Kalla?
- Pracujemy nad tym. Każdy ma inne predyspozycje. Inne nie są tak mocne na podbiegach. Gdyby finisz był pod górę, miałaby szansę. Może nasypiemy razem trochę śniegu na ostatnie metry (uśmiech). Jeśli "peleton" dojedzie do mety razem, liczyć się będzie też Włoszka Longa.
- Trzy razy 2,5 km klasykiem z długim podbiegiem. Jak trafimy ze smarami, może i mogłaby na nich uciec, ale nie mamy takiego zamiaru... Na stadion i zmianę nart lepiej żeby przyjechała w grupie. I, co najważniejsze, nie zmęczona.
- Całkiem inaczej są smarowane. Do "klasyka" smaruje się przede wszystkim pod stopą. Tak, by trzymał nartę, żeby nie cofała się podczas jazdy. A do "łyżwy" smaruje tak, by ślizgała się we wszystkie strony. I do przodu i do tyłu.
- Mam nadzieję. Musi być spokojna i opanowana. Jak zmieniała za pierwszym razem, to ręce jej się tak trzęsły, że myślałem, że zakłada też nowe skarpetki. To była jedna wielka szarpanina. Teraz jest bardziej opanowana. Sekunda-dwie to żadna różnica. Wszystko razem nie powinno trwać dłużej niż pięć-siedem sekund. Właśnie temu poświęciliśmy czwartkowy trening. Pobiegała trochę "łyżwą", i parę razy zmieniała narty. Sprawnie poszło. Trasa do "łyżwy" to też trzy pętle 2,5 kilometrowe, ale o innym profilu.
- Zdenerwowana będzie, przeżywamy każdy start. Ale teraz mamy świadomość, że już czegoś dokonała. Jest pierwszą w historii polską medalistką MŚ w narciarstwie klasycznym. Nawet jak już nic tu nie zdobędzie, to i tak nie wróci z pustymi rękami. Ale może być lepiej.
- Wydoroślała. Też się denerwuje i przeżywa, ale inaczej. Jest świadoma swojej klasy, wiele przeżyła, trochę wygrała. Nabrała doświadczenia. I są tego efekty.