Australian Open. Dziesięć razy Serena

Serena Williams spacerkiem wygrała z Dinarą Safiną 6:0, 6:3. Rosjanka zagrała katastrofalnie. Do poziomu Wielkiego Szlema zabrakło nie jednego piętra, ale dziesięciu

Australian Open: Nadal królem, Federer płacze ?

Porównanie kobiecego finału z męskim byłoby w tym roku równie karkołomne jak znajdowanie wspólnych cech między cegłówką i Akropolem. Dinara Safina, która dotarła do finału, cudem unikając wcześniej porażek m.in. z Alize Cornet i Jeleną Dokic, zaprezentowała się po prostu fatalnie. W pierwszym secie na palcach jednej ręki można było policzyć piłki, których nie posłała w siatkę i aut. Ale najgorsze było to, że w finale Wielkiego Szlema Safina nagle zapomniała, jak się serwuje! Podrzucała piłkę albo za nisko, albo za wysoko i męczyła się jak juniorka, próbując dobrze w nią trafić. Gdy telewizyjne kamery wyłapywały na trybunach trenera Rosjanki, ten miał taką minę, jakby chciał zapaść się ze wstydu pod ziemię.

Wynik nie mógł być więc inny niż egzekucja Safiny, która nie miała nawet w sobie tyle złości, by roztrzaskać rakietę, jak w podobnej sytuacji zrobiłby pewnie jej brat Marat. Serena uporała się z Rosjanką w 59 minut i po raz czwarty wygrała Australian Open. Amerykanka wróci też dziś na czoło światowego rankingu, bo stawką finału była pozycja liderki na liście WTA po sensacyjnej porażce w czwartej rundzie Jeleny Janković.

Finał kobiet bez emocji. Williams wygrywa ?

- Chyba trochę przerosła mnie sytuacja. To był dopiero mój drugi finał Szlema, a walka szła też o pozycję numer jeden - stwierdziła Safina, która w zeszłym roku przegrała z Aną Ivanović w finale Rolanda Garrosa. Dlaczego serwowała tak słabo? - No, właściwie to nie wiem. Coś się rozregulowało, muszę nad tym popracować - z beztroską miną odpowiedziała Rosjanka, której błyskawiczną klęskę na Rod Laver Arena przyszło oglądać 15 tys. kibiców. Każdy zapłacił co najmniej 40 dol. za bilet. Dopiero, gdy dziennikarze nieco przyparli ją do muru, zdobyła się na słowa: - Byłam dziś na korcie jak chłopiec do podawania piłek, a nie tenisistka.

Serena cieszyła się, bo to już jej dziesiąty triumf w Wielkim Szlemie. Na liście wszech czasów Amerykanka awansowała na siódme miejsce. - Jest cool - w swoim stylu podsumowała Serena, która generalnie do wszystkiego podchodzi z dystansem.

W tym roku nikt nie zarobił w Melbourne tyle co ona. Williams zainkasowała 2 mln dol. australijskich za wygraną singla i 225 tys. dol. za triumf w deblu razem ze starszą siostrą Venus. Serena awansowała już w ogóle na pierwsze miejsce, jeśli chodzi o zarobki w kobiecym sporcie. Jej 23,2 mln dol. amerykańskich to o kilkaset tysięcy więcej, niż uzbierała z nagród w turniejach golfistka Annika Soerenstam. - To fajnie. Pamiętam mój pierwszy czek na 240 dol. za udział w turnieju w Quebec City w 1995 r. - uśmiechnęła się Serena.

Australian Open: Przegrany finał Zaniewskiej w deblu ?

W kobiecym tenisie nie jest jednak tak do końca fajnie. Wojciech Fibak mówił już przed finałem, że to najgorszy turniej od ponad ćwierć wieku. I nawet bez porównań do rywalizacji mężczyzn trudno się z nim nie zgodzić. Bez Justine Henin, Kim Clijsters, Lindsay Davenport, Martiny Hingis i Marii Szarapowej emocje i poziom sportowy są znacznie niższe niż kilka lat temu. Niespodziewane porażki Janković, Ivanović, Venus Williams, czy wielki powrót Jeleny Dokic, to jednak trochę za mało, by zrekompensować tak banalną rzecz jak... brak ciekawych meczów.

Kobiecy Wielki Szlem -

najwięcej zwycięstw w singlu

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.