Marta Domachowska: Grałam dobrze, bo... wszyscy mnie skreślili

- W zeszłym roku był taki moment, że wszyscy machnęli na mnie ręką i stwierdzili, że "z Domachowskiej już nic nie będzie". Grałam na luzie i dlatego w Melbourne od eliminacji doszłam aż do 1/8 finału. W tym roku też powalczę o dobry wynik - mówi Sport.pl Marta Domachowska, druga rakieta w Polsce (WTA 61) przed startem Australian Open

Blog Jakuba Ciastonia prosto z Melbourne ?

Jakub Ciastoń: Sania Mirza w pierwszej rundzie to trudna przeszkoda?

Marta Domachowska: - Znamy się z Sanią bardzo dobrze, jeszcze z czasów juniorskich. Grałyśmy ze sobą kilka razy jako dwunasto, trzynastoletnie dziewczyny. W zawodowym tenisie tylko raz, w małej imprezie w 2003 r. Ja wtedy wygrałam. Pasuje mi jej styl gry, czyli szybka, agresywna piłka. Sania nie kombinuje za dużo. Wiem, że nie grała od pół roku, bo leczyła kontuzję i spadła w rankingu. Ale rozmawiałam z nią przed losowaniem i mówiła, że wszystko jest już w porządku. Przygotowana jest na pewno w miarę dobrze.

A pani jest zadowolona z przygotowań?

- Na pewno dwa pierwsze tegoroczne turnieje miałam słabe [wczesne porażki w Auckland i Hobart]. W tym drugim, naciągnęłam trochę mięśnie brzucha, kilka dni w ogóle nie grałam, potem nie mogłam dobrze serwować, ale już jest ok.

Czuje pani dodatkowe nerwy związane z tym, że broni punktów za zeszłoroczną 1/8 finału?

- Szczerze mówiąc nie. Nawet jeśli teraz mi się nie uda, to po Australii nie mam wielu punktów do obrony. Będę walczyła dalej.

Ale ewentualny słabszy występ w Melbourne może kosztować panią miejsce w pierwszej setce rankingu WTA. Nie myśli pani o tym?

- Faktycznie mogłabym spaść w okolice 100. pozycji, ale to jeszcze nie byłaby tragedia. Z takim rankingiem można dalej grać w niezłych turniejach i odrobić stratę. Wystarczy jeden dobry występ, by wrócić w to miejsce, gdzie jestem teraz.

Pamięta pani tę niesamowitą passę? Przed rokiem wygrała pani sześć meczów w Melbourne, ale wcześniej jeszcze turniej w Poitiers. W sumie aż 14 meczów z rzędu! Z czego to wynikało, że tak dobrze pani wtedy grała?

- To był taki moment, że wszyscy machnęli już na mnie ręką, stwierdzili, że "z Domachowskiej już nic nie będzie". Grałam na luzie, bez presji, no i dobrze przepracowałam zimę. Chyba o to chodziło. Teraz też dobrze przepracowałam zimę. No i... staram się być na luzie, nie stresować niczym.

W Melbourne jest pani sama. Kto jest teraz pani trenerem, bo już się w tym wszystkim pogubiliśmy?

- Cały okres przygotowawczy w Warszawie trenowałam z Michałem Gawłowskim. Trenerem od przygotowania fizycznego od dłuższego czasu jest Mariusz Dermont.

Ale trenerów nie ma w Australii?

- No nie ma. Ale jesteśmy w kontakcie.

To kwestia oszczędności?

- Nie. Tak po prostu jest. Michał i tak nie mógłby przyjechać do Australii. Ma inne zobowiązania zawodowe.

Jeszcze nie tak dawno trenowała pani na turniejach z Matiasem Polonskym, szkoleniowcem Nadii Pietrowej.

- Ale to była przejściowa współpraca, tylko na kilku turniejach. Miałam nawet ofertę, żeby przyjechać do akademii w USA na zimę i potrenować tam na dłużej, ale jednak się na nią nie zdecydowałam. To było więc tymczasowe, ale trochę głupio wyszło, bo przez to skończyła się praca z Pawłem Ostrowskim [szkoleniowiec Marty poczuł się odsunięty i sam zrezygnował - j.c].

Zagra pani w Australii także w deblu?

Tak, z Belgijką Yaniną Wickmayer.

Nie jest tajemnicą, że jest pani w stałym związku uczuciowym [z pływakiem Pawłem Korzeniowskim]. Jak taki związek może wpływać na sportowca?

- Na mnie nie wpływa, bo oddzielam sport od innych spraw. Kiedy jestem na turnieju, skupiam się wyłącznie na tenisie.

Co powiedziała Radwańska po losowaniu? Czytaj tutaj ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.