Holyfield kontra Wałujew: Koparka obroniła się przed atakami muchy

Nikołaj Wałujew obronił tytuł mistrza świata wagi ciężkiej. Za oceanem oceniają porażkę Evandera Holyfielda jako skandal, oszustwo i najgorszy werdykt w historii.

Adamek czempionem według "Biblii" boksu

Niejednogłośny werdykt sędziów (114:114, 116:112, 115:114) dający zwycięstwo Rosjaninowi 12,5 tys. widzów w Hallenstadion w Zurychu przywitało gwizdami i buczeniem. - U nas po takim skandalu byłyby zamieszki - piszą internauci z USA.

Fachowcy dawali - w tym również w studiu Polsatu, który transmitował pojedynek - zdecydowane zwycięstwo Holyfieldowi. Tak samo myśleli trener Holyfielda i jego menedżer. To zrozumiałe.

Sam Holyfield stwierdził: - Nie narzekam na sędziów. Po prostu wyszedłem do ringu i walczyłem. Myślałem, że wygrałem walkę. I oczywiście jestem rozczarowany.

Za nim była też sympatia kibiców, choć nie walczył od 14 miesięcy, choć przegrał i zremisował pięć ostatnich pojedynków o mistrzostwo świata, choć nawet w swojej ojczyźnie nie może wszędzie boksować ze względu na wiek (zakaz obowiązuje w Nowym Jorku) - bo ma niemal 47 lat.

Ale właśnie podeszły jak na sportowca wiek, legenda ponad 20 lat w zawodowym ringu, odważna decyzja o podjęciu wyzwania 141-kilogramowego olbrzyma z St. Petersburga i - last, but not least - dostojna uroda mistrza pięści, zwłaszcza w porównaniu z przeciwnikiem, zdobyły mu uznanie kompletu widzów w Hallenstadion. Już podczas grania hymnu rosyjskiego słychać było w hali gwizdy i buczenie, a w trakcie walki skandowano "Holy! Holy!".

Gdyby Holyfield wygrał z Wałujewem, nie tylko stałby się najstarszym w historii boksu mistrzem świata wszech wag, bijąc rekord George'a Foremana, który miał 45 lat w chwili odzyskania tytułu. Stałby się również jedynym, który zdobył tytuł pięciokrotnie.

Sędziowie jednak uznali, że truchtanie trzy metry od mistrza świata, czyli w bezpiecznej odległości, poza zasięgiem jego długich ramion, i przeprowadzanie sporadycznych ataków to zbyt mało, aby zdetronizować Rosjanina.

Uznali też, że Wałujew zrobił wystarczająco dużo, aby kontrolować przebieg walki dzięki swoim lewym prostym.

Tak właśnie przebiegał jeden z najdziwaczniejszych pojedynków o tytuł. I przy okazji jeden z najnudniejszych.

Kuriozalna była różnica parametrów rywali. Wałujew był cięższy o ponad 40 kg, wyższy o 25 cm od Holyfielda. W przerwie siedział na czymś, co przypominało krzesło barowe. Trener Rosjanina Aleksander Zimin stał wtedy między nogami swojego pupila i, dając mu rady, zadzierał głowę w górę, bo wciąż był niższy.

Ale, co ważniejsze, Wałujew był również wolniejszy, ustępował przeciwnikowi zwrotnością, techniką, doświadczeniem w walkach z klasowymi rywalami, łatwością zadawania ciosów. Obaj zresztą zadali ich w całej walce mniej niż Steve Cunningham i Tomasz Adamek wymienili w jednej rudzie swojej. Wałujew obrał sobie środek ringu jako pole działania i manewrował tam niczym lotniskowiec na redzie. Próbował wywrzeć presję na przeciwniku, niby parł do przodu, ale Holyfield był dla niego nieuchwytny. Czasem Amerykanin kontrował, starał się zawsze kończyć wymianę swoim uderzeniem, ale ani razu nie zachwiał Wałujewem. Musiałby mieć w ręku kowadło. Z czasem Holyfield był coraz bardziej zmęczony, zaś lewa ręka Rosjanina była precyzyjniejsza, choć nadal był on przewidywalny i wolny. Ale jeśli rzeczywiście wygrał tę walkę nie przez pomyłkę sędziów, to zwycięstwo zapewniły mu właśnie te późniejsze rundy.

Czy jednak to Holyfield był tak szybki w kontratakach i poruszaniu się po ringu, czy Wałujew tak wolny?

Raczej to drugie.

W pierwszych komentarzach fachowcy podkreślają, że Holyfield zasłużył na wielkie uznanie. Że walczył inteligentnie, nie narażając się zbytnio. Ale dodają też mimochodem, że bił się "doskonale jak na swój wiek". Holyfield wcale nie zamierza kończyć kariery, ale chce bić się tylko o tytuł mistrza świata.

Obaj sobotni rywale mogą jednak nie przezwyciężyć problemów w realizacji ambitnych planów - Wałujew zapewne polegnie w obowiązkowej obronie z Rusłanem Czagajewem. Uzbek jest równie szybki jak Holyfield, równie dobry technicznie (o ile nie lepszy), jest na dodatek leworęczny, co sprawi, że słabo skoordynowany Wałujew może się całkiem pogubić.

No i nie będzie tak kunktatorski jak Holyfield.

Amerykanin chce rewanżu. Może bowiem nie znaleźć innego przeciwnika, a zegar tyka.

Bracia Władimir i Witalij Kliczko chcą zunifikować wersje tytułu mistrza świata i zamienić go w rodzinne trofeum. Tylko że właśnie z którymś z nich, a nie z Holyfieldem, spotka się zapewne zwycięzca pojedynku Czagajew - Wałujew.

Mimo to Holyfield jest dobrej myśli. - Wiem, kim jestem. Podejmuję dobre decyzje. W siebie nigdy nie wątpię. To ludzie wątpią we mnie. Ale ja już wielokrotnie udowodniłem, że źle jest wątpić we mnie - mówił Holyfield, który w ringu pokonał Riddicka Bowe'a, Mike'a Tysona, George'a Foremana, niesłusznie zremisował z Lennoksem Lewisem. - Teraz muszę wrócić do domu, odpocząć i pomyśleć o przyszłości.

Dwaj Kliczkowie wszech wag i powrót Bowe'a

O mistrzostwo świata wszech wag wersji WBA

Copyright © Agora SA