Liga włoska. 13. kolejka. Inter pokazał moc

Obrońcy tytułu stłamsili w hicie kolejki słabnący z czasem Juventus Turyn, choć wygrali tylko 1:0. Jose Mourinho znów bohaterem.

Do niedawna ten mecz nazywano derbami Włoch, bo obaj potentaci jako jedyni w Serie A nigdy nie spadli do drugiej ligi. Dziś to już nieaktualne. Turyńczycy zostali karnie zdegradowani po skandalu Calciopoli.

W zeszłym sezonie wrócili do elity, natychmiast awansowali do Ligi Mistrzów i coraz śmielej - zwłaszcza po ostatniej serii pięciu kolejnych zwycięstw - przymierzali się do rzucenia wyzwania najlepszym. W sobotę wytrwali do końca pierwszej połowy. Podjęli otwartą walkę, widać było, że nie boją się San Siro. Że chcą je zdobyć, nie przetrwać. Ich natarcia, choć nie kończyły się groźnymi strzałami, miały nawet więcej rozmachu niż wypady Interu.

Tak, wypady. Mediolańczycy nie usiłowali zatrzymać piłki na dłużej, by zapanować na boisku, lecz po przejęciu natychmiast kopali ją daleko do przodu, pod nogi hasającego w pobliżu pola karnego Juventusu Zlatana Ibrahimovicia. Szwed miał wsparcie od ciężko pracującego Adriano - jego występ zaskoczył wszystkich, za tę decyzję bardzo chwalono Mourinho - i niemal każdym kopnięciem zagrażał turyńskiej bramce. Albo błyskotliwie podawał Muntariemu (ten spudłował), albo sam strzelał, a wszystkie oryginalne pomysły realizował z ujmującą swobodą. Niestety, zagrał tylko trochę okazalej niż przeciętnie, bo był skandalicznie nieskuteczny. Dwa razy samotnie pędził w kierunku bramkarza Manningera i dwa razy fatalnie chybił.

Mourinho chce w nim obudzić wielkiego przywódcę wielkiej drużyny. Na razie sprawił, że Ibrahimović w szlagierach wreszcie nie znika gdzieś za plecami obrońców, lecz kreuje grę. Ale snajperskiej regularności zachować nie umie.

Zjawisko idealnie oddaje incydent, który dał Interowi zwycięstwo. Po błędzie defensywy Juve Ibrahimović nieczysto uderzył piłkę, nie trafił w bramkę, a ta szczęśliwie dotarła do stóp Sulleya Muntariego i pomocnik reprezentacji Ghany wepchnął ją do pustej bramki. Bramkarz Juve był w stanie zapobiec golowi, ale zamiast spróbować łapać piłkę, już wymyślał swoim obrońcom.

Brzydki gol rozstrzygnął o wyniku interesującego meczu, który wygrała drużyna wyraźnie silniejsza. Silniejsza w sensie ścisłym. Po przerwie z każdą minutą bardziej uderzała fizyczna przewaga piłkarzy Interu, zabezpieczanych na tyłach przez potężnych stoperów - Waltera Samuela (dopiero co wrócił po długim leczeniu, od razu w wielkiej formie, kompletnie unieszkodliwił Amauriego) oraz Marco Materazziego. Gospodarze znów nie grali urzekająco, wyjąwszy oczywiście epizody przerastającego kolegów o klasę Ibrahimovicia, ale sprawiali wrażenie nietykalnych pod własną bramką i przekonanych, że sami gola prędzej czy później strzelą.

Mourinho, ostatnio coraz ostrzej krytykowany, zebrał entuzjastyczne recenzje za odważne decyzje taktyczne i, co w jego przypadku wręcz zdumiewające, za pokorę. Portugalski trener nie wstydził się bowiem wrócić do koncepcji swojego poprzednika Roberto Manciniego i przywrócił Interowi DNA drużyny wszechpanującej w Serie A w ostatnich sezonach. Zrezygnował ze skrzydłowych, wystawił dwóch napastników, za nimi umieścił ofensywnego Stankovicia, reszcie pomocników nakazał głównie wspierać defensywę. Skoro obaj zakupieni latem skrzydłowi Amantino Mancini oraz Ricardo Quaresma z trudem adaptują się w klubie i wylądowali w sobotę na trybunach, to trener chwilowo wstrzymał przebudowę całości, wszystko podporządkowując wynikowi.

I wygrał. Utrzymał pozycję lidera, groźnemu rywalowi z Turynu uciekł na sześć punktów (drugi, Milan, grał z Torino po zamknięciu tego wydania "Gazety"), kluczowy gracz Ibrahimović kończy z większym entuzjazmem. - Im dłużej gram, tym bardziej czuję się liderem - mówił po meczu szwedzki napastnik. - Chcę jeszcze więcej odpowiedzialności, presja mi pomaga. Trener prosił nas, byśmy weszli na boiska z wielką mentalną mocą. Sądzę, że go posłuchaliśmy.

Mourinho też promieniał. Mówił o wieczorze perfekcyjnym i fantastycznym, chętnie opowiadał o swoich wyborach. Wystawienie Adriano, któremu prorokowano już wypędzenie z klubu, tłumaczył. - Potrzebowałem z przodu zwierzaka, który postawi się stoperom Chielliniemu i Leggrotaglie. I go znalazłem. Adriano zagrał idealnie, bez niego nie padłby ten jedyny gol.

O Zlatanie mówił trener mediolańczyków to samo. Że nie obchodzą go zmarnowane okazje, że Szwed haruje w każdej części boiska i mimo talentu wykonuje również czarną robotę. Wrócił stary Mourinho. I wrócił stary Inter. Ten zbudowany przez Manciniego.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.