Mateusz Ligocki jako pierwszy Polak zapewnił sobie prawo startu na igrzyskach olimpijskich w Vancouver w 2010 roku. 26-latek uważany za jednego z najwszechstronniejszych snowboardzistów świata we wrześniu w Argentynie zajął trzecie miejsce w zawodach snowboardcrossu. Taką samą pozycję zajmuje w światowym rankingu tej konkurencji. Niestety, "Matys" zamiast koncentrować się na kolejnych startach, toczy wojnę z prezesem.
Nowy, wybrany pod koniec września szef PZS, Marek Król, za konieczne uznał wprowadzenie w życie regulaminu, w którym znalazł się m.in. zapis mówiący, że związek ma wyłączne prawa do wykorzystywania wizerunku zawodników. - Razem z bratem godzimy się, by związek wykorzystywał nasz wizerunek w stroju reprezentacji. Ale na więcej zgodzić się nie możemy, bo dużo byśmy na tym stracili - tłumaczy Mateusz. - Snowboard to dyscyplina sportu, w której startuje się w niej nie tylko w oficjalnych zawodach FIS-owskich. Często jeździ się w imprezach komercyjnych, w strojach innych niż reprezentacyjne. Dzięki temu zawodnicy mają możliwość zawierania indywidualnych umów ze sponsorami. Nie zgodzimy się, by związek położył na to łapę - tłumaczy Ligocki.
Racji zawodników zarząd zrozumieć nie chce. Za odmowę podpisania regulaminu obaj bracia zostali wykluczeni ze składu kadry narodowej.
PZS zapewnia zawodnikom pobory z tytułu podpisanych kontraktów, ponadto oddaje im 25 proc. powierzchni reklamowej na strojach startowych i obiecuje stypendium od sponsora kadry, którego wciąż szuka. - Związek musi zrozumieć, że mamy prawo znajdować sobie dodatkowe źródła dochodu. Jeśli chce w pełni wykorzystywać nasz wizerunek, siądźmy, negocjujmy. Nie może być tak, że kiedy zawodnik mówi, że coś mu nie pasuje, straszy się go wyrzuceniem z kadry - denerwuje się Ligocki.
Co ciekawe, po stronie braci nie stanęli ich bliscy. Wujek Mateusza i Michała Władysław Ligocki, który jest trenerem olimpijskiej kadry halfpipe, twierdzi, że regulamin jest dowodem porządków, jakie chce zrobić nowy zarząd. Jego córka Paulina dokument podpisała. - Mam żal do Pauliny. Liczyłem na to, że stanie po naszej stronie. Poprzedni prezes Tomasz Urbański chciał wprowadzić ten sam regulamin. Wtedy byliśmy solidarni i szybko z pomysłu się wycofał, a my sobie spokojnie startowaliśmy i wszystko było pięknie. Z drugiej strony potrafię ją zrozumieć. Jest po nieudanym sezonie, po kontuzji. Zagrożono jej, że wyleci z kadry, więc nogi się pod nią ugięły i zmiękła. A co do trenera - jest ojcem Pauliny i pracownikiem związku, a więc podwładnym prezesa, którego wszyscy się boją. Dowód? Jeden z klubowych trenerów wstawił się w tej całej aferze za mną i za Michałem. Dotąd pracował w strukturach związku, teraz już go w nich nie ma - podsumowuje Ligocki.
- Mam dość tego zamieszania. Michał powinien teraz startować, zdobywać punkty potrzebne do olimpijskiej kwalifikacji. Tymczasem wyjechał za własne pieniądze do Austrii, by chociaż móc trenować. Ja chciałbym być na śniegu, jeździć, a nie męczyć się tym wszystkim - dodaje nasz najlepszy snowboardzista.
Na szczęście wkrótce sprawa może wreszcie znaleźć swój finał. - Cieszę się, że wszystkim poważnie zainteresowało się Ministerstwo Sportu. Jeszcze w tym tygodniu, prawdopodobnie w piątek, dojdzie w nim do konfrontacji. Będę ja z naszym prawnikiem, będzie jakiś przedstawiciel ministerstwa, będzie też prezes Król. Mam nadzieję, że w końcu wszystko sobie wyjaśnimy - kończy Mateusz. Prezes Król, który na antenie radiowej "Trójki" zapewnił, że jest gotów na wypracowanie kompromisu z Ligockimi, z nami rozmawiać nie chciał. Telefon co prawda odebrał, ale tylko po to, by powiedzieć, że właśnie przyjmuje pacjentów (z zawodu jest lekarzem), a na wywiad możemy się umówić, wysyłając wcześniej do związku pismo.
Masz temat dla reportera Metra? Napisz do nas: metro(at)agora.pl