Marcin Gortat: Myślałem, że tablica pękła ?
"Ktoś się bardzo pomylił. Albo ludzie polskiej koszykówki - którzy nie potrafili odkryć talentu Trybańskiego, nie potrafili uwierzyć, że mają pod ręką prawdziwy skarb - albo fachowcy z NBA, którzy zapłacili wysokiemu, ale niewiele jak na amerykańskie standardy umiejącemu Polakowi prawie 5 mln dol." - pisała "Gazeta" w lipcu 2002 roku, kilka dni po podpisaniu przez Trybańskiego kontraktu z Memphis Grizzlies.
Dzisiaj wiemy już, że pomylili się fachowcy z NBA - Trybański kariery w najlepszej lidze świata nie zrobił. Podpisał trzyletni kontrakt na sumę 4,8 mln dol., ale ani w Memphis, ani w Phoenix Suns, ani w New York Knicks, ani w Chicago Bulls nic nie osiągnął.
W ciągu dwóch lat Trybański zagrał w 22 meczach NBA - zdobył 15 pkt, miał 15 zbiórek i 7 bloków. Dlaczego nie zrobił kariery? - Chyba przez charakter. Czarek nie miał pewności siebie i wiary w sukces - mówi jeden z koszykarzy, który grał z nim w reprezentacji Polski. - Poza tym Czarek dostał olbrzymie pieniądze jak na polskie warunki. Zamiast się jednak zmobilizować, on jakby wyluzował. Stwierdził chyba, że zarobił swoje - dodaje zawodnik. Taka opinia o Trybańskim jest najbardziej powszechna.
Po dwóch latach w NBDL Trybański spędził ostatni sezon w drugiej lidze greckiej, gdzie poziom jest niski. Od czerwca pierwszy Polak w NBA szuka klubu. - Czarek dostaje propozycje z całej Europy. Kilka z nich już odrzuciliśmy, nad innymi się zastanawiamy - mówił na początku września jego europejski agent Andy Bountogianis. Ligi europejskie ruszyły, a 29-letni Trybański wciąż nie gra...
Czy Trybański będzie jeszcze grał? Napisz na Blogsport.pl!>
Cezary Trybański: Dumny? Koszykówka jest moim życiem i kocham to robić. Czy w USA, czy w Europie, czy w Polsce. Uwielbiałem to, uwielbiam i będę lubił.
- Moja kariera potoczyła się dziwnie. Trenować zacząłem późno, w wieku 16-17 lat. Zawsze byłem rezerwowym, często w ogóle nie łapałem się do składu, nawet na treningach rzucałem na boczne kosze. Trafiłem do Pruszkowa, gdzie przez rok grałem w rezerwach i z zaledwie takim doświadczeniem znalazłem się potem w pierwszym zespole w ekstraklasie. I znów grałem mało lub wcale. W kraju trenerzy nie mieli dla mnie czasu, nie sądzili, że cokolwiek ze mnie będzie. Nagle wyjechałem do USA, gdzie dopiero nauczyłem się tego, czego powinienem nauczyć się w Polsce.
- To było spełnienie marzeń. Najskrytszych. NBA to była fajna przygoda - pracowałem z najlepszymi trenerami, grałem przeciwko naprawdę dobrym zawodnikom, na pewno coś z tego wyniosłem. Czuję się pewniejszy siebie. Wcześniej się bałem brać ciężar gry na siebie, a teraz kiedy mam piłkę, to po prostu gram i chcę skierować ją do kosza.
- Trafiłem do NBA, bo mam 217 cm wzrostu i potrafię skakać. Przeszedłem wiele testów kontrolnych - miałem pokazać ćwiczenia wymagające dużej koordynacji i niektórzy byli naprawdę zszokowani. Zabawne jest to, że kiedy spotkałem się na zgrupowaniu kadry z Marcinem Gortatem, on pytał mnie, co musiałem robić na tych testach. Pokazałem mu te ćwiczenia, a on to wszystko potrafił. Ma ten talent, a do tego popiera go ciężką pracą. Dobijał się do NBA trzy lata i udowodnił, że ona mu się należy. A wielu graczy po nieudanej pierwszej próbie rezygnuje. On walczył do końca - to też wielka zaleta.
- Nie, nie. Ja też pracowałem. Trafiłem do Memphis Grizzlies, gdzie trener Hubie Brown niezbyt przepadał za Europejczykami. W klubie został tylko Pau Gasol, a ja, Gordan Giricek i Robert Archibald zostaliśmy wymienieni [w sezonie 2003/04, kiedy tej trójki w Grizzlies już nie było, zespół wygrał 50 z 82 meczów, a Browna wybrano na trenera roku]. Oczywiście nie chodziło tylko o pochodzenie, inni też zostali odsunięci. To było dla mnie dziwne. Ale NBA jest nieobliczalna i nigdy nie wiesz, co z tobą będzie. Wyjeżdżając z Nowego Jorku na zgrupowanie kadry, dostałem zapewnienie, że będę miał szansę gry, a na nim dostaję do ręki gazetę z artykułem, gdzie jest napisane, że zostałem wymieniony do Chicago Bulls.
- Dla mnie tak, bo w Polsce zmienia się klub po zakończeniu umowy, ewentualnie kontrakt jest zrywany ze względu na jakieś problemy. Kiedy grałem w Phoenix, wyjechaliśmy na mecz do Chicago, ale była zła pogoda i mieliśmy międzylądowanie w Milwaukee. Przed śniadaniem puka do mnie właściciel klubu i mówi, że przechodzę do Nowego Jorku. Na śniadanie zszedłem pożegnać się z kolegami z drużyny - wszyscy byli zaskoczeni, bo odchodzili też Stephon Marbury i Anfernee Hardaway. Oni mieli wielki żal, ja byłem tylko dodatkiem do wymiany.
- W Phoenix. Kiedy trafiłem do Memphis, to wygryzłem ze składu doświadczonego Tony'ego Massenburga. Powiedziano mi od razu: "Zabrałeś miejsce naszego przyjaciela". Było ciężko. Miałem sytuacje, że na treningach byłem przytrzymywany przez zawodników. Sygnalizowałem to trenerowi, on nie reagował i mówił, że to moja wina. Zacząłem więc grać agresywnie, udało mi się zrobić wsad nad tym zawodnikiem. Potem w szatni dowiedziałem się, że jak zrobię to jeszcze raz, to będę żałował. Nie było lekko.
- Gdybym pojechał do NBA jako doświadczony zawodnik, to można byłoby mówić, że to bardzo mało. Ale ja pojechałem jako koleś, który rok grał w Polsce. Cieszyłem się, że mogłem nadrobić zaległości, dojrzeć psychicznie. Nie uważam tego czasu za stracony. Przeżyłem fajną przygodę, choć oczywiście żałuję, że tak wcześnie się skończyła.
- On we mnie wierzył, ale trener nie dawał mi szans. Wiem, że było spięcie między nimi w mojej sprawie i dlatego West zmienił klub.
- Zaczęło się od tego, że przestało mi się podobać traktowanie Polaków w lidze polskiej. Zwracałem się do klubu z jakimś problemem i czekałem na jego rozwiązanie miesiąc. Amerykanin przychodził, mówił, że ma w domu zepsuty kran, i jak wracał z treningu, to wszystko było naprawione. Stwierdziłem, że chcę wyjechać do jakiejś europejskiej ligi. Zadzwoniłem do agenta, a on mówi: "Przyjedź do mnie do Cleveland, potrenujesz, zobaczymy, co z tego wyjdzie". I chyba ktoś z NBA przyszedł na taki trening, bo agent mówi do mnie: "Masz szansę dostać się do tej ligi". Zaśmiałem się, bo agent spytał mnie, czy chciałbym odbyć trening pokazowy. Pierwsza myśl: no gdzie ja i NBA? Ledwo grałem w Polsce, to niemożliwe. Ale z drugiej strony co miałem do stracenia? Miałem 23 lata, mogłem spróbować. Udało się, zaskoczenie było duże.
- Pewnie będę. Nie da się tego wymazać.
- Połowę zabierają amerykańskie podatki, cześć pochłonęło mieszkanie w USA, samochód, codzienne wydatki. Ale nie da się ukryć, że i tak są to duże pieniądze. Ja jednak z nich teraz nie korzystam, one nie są mi potrzebne. Ostatnio grałem w Grecji - miałem służbowe mieszkanie, samochód, a to, co zarabiałem, starczało mi na życie.
- Tak, razem z moim agentem w USA.
- Słyszałem, ale to nieprawda. W nieruchomości nie inwestowałem, poza domem, który kupiłem dla rodziców.
- Zwolniło mnie Chicago i wszyscy myśleli, że się podłamałem. Jednak realia są, jakie są - mówi się trudno. Chciałem porozmawiać z agentem, ale od razu zaczęli dzwonić dziennikarze. Odpowiadałem, że spokojnie, muszę się zastanowić. Wciąż jednak słyszałem pytania o to, czy zawalił mi się świat. W końcu powiedziałem, że kończę karierę, i miałem wreszcie spokój.
- Z NBDL wszyscy się śmieją, że to słaba liga, ale to nieprawda. Tam się trudno gra - wielu zawodników codziennie udowadnia, że zasługuje na miejsce w NBA. Terminarz meczów jest zbliżony do tego z NBA, ale nie pamięta się o tym, że kluby nie mają prywatnych samolotów. Podróże na lotnisko, loty o czwartej rano, treningi tuż po wyjściu z samolotu, wieczorem mecz. Znów nocny wylot, przesiadka. Tak w kółko. Ciężkie, ale dobre doświadczenie. Wielu zawodników mówiło mi, że po warunkach, jakie miało się w NBA, trudno wraca się do Europy. To fakt, ale po pobycie w NBDL jest to łatwiejsze.
- Miałem podpisany kontrakt na Cyprze, w tym samym zespole co były kolega z Pruszkowa Michał Hlebowicki. Ale klub miał problemy finansowe, kontrakty unieważniono. W ostatniej chwili znalazłem Peristeri.
- Nad tym pracuje mój agent.
- Pewnie, że są ligi, w których chciałbym się sprawdzić - we Włoszech czy w Hiszpanii.
- Była taka oferta, agent prowadził rozmowy. Ale powiem szczerze, że jak wyjeżdżałem z Grecji, to mówiłem mu, że do Polski to chyba jeszcze nie teraz. Chciałbym jeszcze pograć gdzieś w Europie.
- Niezależnie od tego, gdzie będę grał, i tak będą drwiny. Były i są. Udało mi się coś - w cudzysłowiu - osiągnąć. Byłem w NBA. Wielu ludzi mi tego zazdrości. Także zarobionych pieniędzy. Ale nie dostałem ich za darmo, pracowałem na nie. Powtarzam: nie chcę jeszcze wracać do Polski. Wyrwałem się stąd i na razie jest mi dobrze. Gdybym wrócił i np. po roku nie mógł znaleźć tu pracy, to ciężko byłoby mi znów wyjeżdżać.
- Różnie to bywa. Ten, kto się interesuje koszykówką, to mnie rozpoznaje. W centrach handlowych zawsze ktoś mnie skojarzy. - Ostatnio miałem zabawną sytuację. Rzucam sobie na szkolnym boisku i patrzą na mnie dziesięcioletnie dzieci. I nagle mówią: "Ale pan fajnie gra w koszykówkę! Powinien pan grać zawodowo".
- Dlaczego? Jak w latach 90. był boom na koszykówkę w Polsce, to szalałem na jej punkcie jak wszyscy. Zrywałem się ze szkoły, aby w poniedziałki oglądać NBA Action. Marzyłem, aby kiedyś usiąść gdzieś na trybunach, choćby pod samym dachem. I nagle siedzę na ławce z zawodnikami, oglądam gwiazdy z pierwszego rzędu. Patrzyłem z bliska na ostatni sezon Michaela Jordana, przybiłem z nim piątkę. Teraz zazdroszczę Marcinowi, ale cieszę się, że tam jest. Wiem, przez co przechodzi, jak ciężko pracuje. Mam nadzieję, że podpisze nowy kontrakt.
- Kiedy byłem w Nowym Jorku, wszyscy mówili, że Maciek jest młody i jeszcze niedojrzały mentalnie do NBA. W Europie dojrzewa i moim zdaniem jeszcze wróci do USA.
- Gra w reprezentacji to zaszczyt, ale w moim przypadku było wiele zawirowań. Po tym, co działo się w 2002 roku, była kwestia powołania, które do mnie nie doszło. To było rok temu. Znów chciano mnie zawiesić. Dziennikarze mieli do mnie namiary, a ludziom ze związku nie udało się ze mną skontaktować. Mieli telefon do agenta, do moich rodziców, ale żadne powołanie nie doszło. W końcu sam zadzwoniłem do trenera Andreja Urlepa - wszystko sobie wyjaśniliśmy. Umówiliśmy się, że po lidze letniej będę czekał na sygnał z kadry, która zresztą też była w USA. Jednak sygnału nie było, zacząłem szukać klubu, szykowałem się już na obóz i nagle dzwonią ze związku z pytaniem, czy dołączę do kadry na zgrupowaniu. No i wyszło, jak wyszło. Nie było mnie.
- Nie.
- Prawdopodobnie tak.
- Po pierwsze, chciałbym dużo wcześniej zacząć. Po drugie, dbać o swoje ciało. Umieć się regenerować. I ogólna uwaga: w Polsce trenerzy całą uwagę poświęcają drużynie, nie ma treningów indywidualnych. Pamiętam, że na siłowni wszyscy robili to samo - niezależnie od tego, czy ktoś miał 180 cm wzrostu, czy 217. W USA każdy ma osobny program. Do tego dochodzą diety, odpowiednie odżywki, suplementy. To bardzo pomaga.
- Kończąc podstawówkę, miałem 178 cm wzrostu. Po roku mierzyłem już 198 cm. Poszedłem z kolegą popatrzeć na trening Legii. Zobaczył mnie tam trener Jerzy Kwasiborski, który prowadził seniorów. Zapytał, czy nie chciałbym grać? Odpowiedziałem: "Oczywiście, że tak". "Nie wiem, czy będziesz grał, ale trenować możesz" - powiedział i zaczął się śmiać. No i tak zacząłem. Cały czas rosłem. Potem jednak zabrakło dla mnie miejsca w Legii, grałem w III lidze, potem w amatorskim WNBA. I powiem szczerze, że to były najprzyjemniejsze lata - grałem.