Jaromir Nohavica: Polacy, gdzie macie tych dobrych piłkarzy?

Uważam, że w Europie są dwa podstawowe tematy wspólnych męskich rozmów. Dla intelektualistów to opera. Dla nas, dla tej głupszej reszty, futbol - mówi Jaromir Nohavica, słynny czeski bard.

Radek Mynar: Czesi mają lepszą drużynę

Jeśli wszyscy Czesi wiedzą o polskim futbolu tyle, ile sławny czeski bard Jaromir Nohavica, trener Leo Beenhakker będzie musiał zrezygnować z zamkniętych treningów, bo rywale już mają rozpracowanych biało-czerwonych. Nohavica od prawie dwudziestu lat jest w czołówce najpopularniejszych czeskich pieśniarzy, mieszka w Ostrawie, tuż przy granicy z Polską. O swojej miłości do futbolu opowiada z niezwykłą pasją.

Paweł Czado, Piotr Zawadzki: Kocha pan piłkę?

Jaromir Nohavica: Dzięki niej przeżywam chwile, jakie w zwykłym życiu się nie zdarzają. Piłka to nie tylko mecze, obstawianie u bukmachera, ale przede wszystkim gadanie, gadanie, gadanie. Uwielbiam te męskie pogaduchy o futbolu. Kiedy jestem w Ameryce, mogę najwyżej pogadać o bejsbolu, siedzieć przed telewizorem i oglądać coś strasznie nudnego. Siedem godzin i niedziela w dupie. A piłka? To zupełnie co innego. Właściwie już nie udzielam wywiadów, bo wszystko w nich o sobie powiedziałem. Mam teraz dużo pracy, kończę tłumaczenia arii z "Wesela Figara", złapaliście mnie tuż przed zagranicznym tournee. Ale chcecie pogadać o futbolu, więc nie odmawiam. O piłce gadam zawsze.

Kiedy pierwszy raz był pan na meczu?

- W 1962 roku jako mały chłopak siedziałem przy radiu i słuchałem, że prowadzimy z Brazylią 1:0 w finale mistrzostw świata. To był odjazd. Na pierwszy mój mecz poszedłem później z ojcem. Zabrał mnie na Bazaly, stadion Banika Ostrawa. Jestem z Poruby [dzielnica Ostrawy]. Naszym sąsiadem był bramkarz Banika Vladimir Mokrohajsky. Znał się z ojcem. Bałem się do niego podejść, bo to przecież był sławny człowiek. Zapamiętałem tylko, że miał strasznie wielkie ręce. Ręce bramkarza. Na Bazalach byliśmy szarymi kibicami. Mieliśmy ulubione miejsce pod zegarem. Teraz siedzą tam najwięksi twardziele, szalikowcy.

Podoba się panu, muzykowi, to kibicowskie śpiewanie?

- Uwielbiam je. Śpiewy kibiców to ostatni żywy folklor. Oni śpiewają spontanicznie, tak jak się dawniej śpiewało w czeskich gospodach. Albo jak kobiety śpiewały przy pracy w polu.

Jeszcze w latach 80. Czesi krzyczeli to swoje "Do-to-ho!". Co to jest to "do-to-ho?" Głupie to było. Dziś to są wyrafinowane pieśni. Jedna strona stadionu zaczyna, druga odpowiada. Dużo rapowania. Fajne.

Zadzwonili kiedyś do mnie z Banika, żebym zaśpiewał z fanami klubowy hymn. W ostrawskim radiu go nagrywali. Przyjechałem, patrzę, a studio już pełne. Przyszło pięćdziesięciu szalikowców, już gotowi do śpiewania. Znałem ich, potężne chłopy. Powiedziałem im, pokażcie, co potraficie. Jak oni to zaśpiewali... To było takie prosto z ziemi. Jakby szli do walki na śmierć i życie. "Banicku misme stebou, neopustime nikdy te" - aż poczułem na plecach mrowienie. Zapowiedziałem: zaśpiewamy to w tonacji C. I poszło.

Często jest pan na meczach?

- Jak tylko mam czas. Na stadionie w Ostrawie, kiedy wchodzę na trybunę, nie jestem już szarym kibicem jak kiedyś. Nie mogę sobie normalnie popatrzeć na mecz. Bruce Springsteen śpiewa: "Piszę dla tych ludzi piosenki i potem miałbym żyć za murem? Nie, ja chcę żyć razem z nimi". Ze mną jest tak samo, ale niekiedy mam problem.

Ale powiedzcie lepiej, co z tą nagonką na Beenhakkera? Zostanie? A kto będzie bronić? Boruc? Wolałbym, żeby Fabiański. On w Arsenalu nie gra za dużo, to dla nas szansa. Tak jak Lewandowski w Szachtarze. Czytałem, że ma przejść do Celticu Glasgow. Strasznie ciekawi mnie przypadek tego Rogera Guerreiro. Ja przecież wiem - przepraszam, myślę, że wiem - jacy są Polacy. Jeszcze niedawno byłoby niemożliwe, żeby w waszej kadrze grał czarny Polak. A ten? Na dwa miesiące przed mistrzostwami dostaje obywatelstwo i jeszcze jest lubiany. U nas w Czechach nie wiem, jak by to było. Albo ten wasz trener. Wiadomo przecież, że dwóm Polakom ciężko się dogadać, a wy bierzecie na selekcjonera cudzoziemca, tego starego szarego wilka Beenhakkera. U nas, jak odszedł Karel Bruckner, szukali Niemca na jego miejsce, ale nie przeszło. I jest Czech Petr Rada, który wszystko musi poukładać.

Odszedł supersnajper Jan Koller. Nie będzie go brakować?

- Nie. Był świetny, ale jego czas minął. Wszyscy grali na niego, teraz nadszedł moment, by zmienić system gry.

Czesi martwią się o swoją reprezentacje przed meczem z Polską

Dużo pan wie o polskiej piłce.

- Na Euro oprócz Czechów najbardziej interesowali mnie Polacy. Już w 1974 i 1982 kibicowałem wam na mistrzostwach świata. Jak sobie przypomnę te studia sportowe w polskiej telewizji! To był kosmos. Czasem pięciu gości naraz dyskutowało sobie w studiu o meczu. U nas tego nie było. Niektóre mecze do dziś wolę oglądać w polskiej telewizji. Czeski komentator jest do bólu racjonalny, a wasz aż kipi emocjami. Pamiętam te transmisje z Wyścigu Pokoju, gdy zwyciężał nasz kolarz Jan Smolik. "Smolik - trzeci, nie - już drugi, meta, Smolik pierwszyyyy!" - darł się komentator. Fantastyczne.

A w piłkę byliście kiedyś od nas lepsi. Ten Lato! Jakby wtedy można było robić normalne transfery, grałby w Realu Madryt. Naprawdę. Teraz pytanie do was, dlaczego kiedyś mieliście wspaniałych piłkarzy, a dziś nie?

A wy macie za to fantastycznych hokeistów. Co jest dla Czecha ważniejsze: piłka czy hokej?

- Miłość do jednej dyscypliny nie wyklucza drugiej. W Czechach mamy to szczęście, że w hokeja gra się w zimnych miesiącach, a w piłkę w cieplejszych. Hokej bardzo lubię, bo to czeski sport. Nawet jeszcze bardziej czeski niż piłka.

W hokeju jest coś z czeskiej racjonalności. Potrzebuje ludzi twardych, ale i finezyjnych. Z futbolistą nie pogadasz, a z hokeistą już tak. On nie tylko musi się nauczyć jazdy na łyżwach, a jeszcze ponakładać ten cały sprzęt i to w odpowiedniej kolejności. To nie takie proste, musi być zorganizowany. I on to przenosi na grę. W futbolu trener ryczy na boisku proste komendy: "Jedziemy! Wracamy! Atakujemy!" Co w tym trudnego? A w hokeju trener rysuje zawodnikom coś na tablicy, oni kiwają głowami, naradzają się. Zastanawiają na taktyką

Największe kibicowskie marzenie?

- Żeby Banik dołożył Barcelonie. A tam, niechby nawet tylko prowadził 1:0, a potem niech się dzieje co chce. Najlepiej w mojej Ostrawie. Na Camp Nou do Barcelony pojadę, jak już będę miał wolne. Jak będę starszym panem.

Gdy na koncertach śpiewa pan piosenkę "Futbol", tłumy śpiewają ją razem z panem. Skąd fenomen tej piosenki?

- Napisałem ją w połowie lat 80. Jeszcze na początku mojego profesjonalnego grania. Inspiracją były teksty Włodzimierza Wysockiego, który miał parę piosenek o sporcie. Jest np. piosenka o maratonie, ale też o ludziach, którzy go nie wytrzymali. "Futbol" niby traktuje o meczu Banika ze Spartą Praga, ale pełno w nim ironii. Naprawdę jest o fanach, którzy żal swojego życia chcą wykrzyczeć poprzez agresję.

Kto wygra w Chorzowie?

- Futbol jest nieprzewidywalny. Czy ktoś uwierzyłby, że na Euro Czechy odpadną z Turcją, prowadząc 2:0? Kiedyś śmiałem się z fachowców, jak w telewizji powtarzali oklepane frazy, że "każdy mecz jest inny", "to jest piłka, trudno coś przewidzieć". A po latach wyszło mi, że mają rację. Dlatego na Stadionie Śląskim wszystko jest możliwe. Remis dla nas, Czechów, byłby fajny. Polacy są dobrzy, od 11 lat z wami nie wygraliśmy. Najlepiej byłoby, jakbyśmy razem wyszli z grupy. Może tak być, chłopaki?

Mariusz Lewandowski przed Polska - Czechy: Tak kiepsko jeszcze nie było

Copyright © Agora SA