GKS Tychy dokonał niemożliwego

- Nie wierzę. Nie dociera do mnie to, co się stało - powtarzał blady jak ściana Damian Galeja, trener tyskiej drużyny. Jego GKS stracił punkty po meczu, który powinien wygrać różnicą kilku bramek.

Nielba jest znana z tego, że w jej meczach bramki wpadają na potęgę. - Pięć, sześć, a nawet siedem. Utarło się, że to dla nas norma - uśmiechał się Krzysztof Knychała, trener drużyny z Wągrowca.

Piłkarze GKS-u spokojnie mogli podtrzymać tak wysoką średnią. - Gdyby zliczyć wszystkie sytuacje to wystarczyłoby do obdzielenia połowy całej rundy - kręcił głową trener Galeja.

W pierwszej połowie tyszanie mogli strzelić trzy gole w przeciągu kilkudziesięciu sekund! Gospodarze parli jak taran, a piłka precyzyjnie krążyła od nogi. Gdy wydawało się, że Nielbie już nic nie pomoże, sprytem i refleksem błyszczał jednak Mikołaj Wicher i odbijał lub zatrzymywał piłki, które kibice widzieli już w siatce.

- Mieliśmy masę szczęścia. W takim meczu jeszcze w życiu nie grałem - mówił Roman Maciejak. Napastnik z Wągrowca ma dobry sezon, wspólnie z Tomaszem Mikołajczakiem zapracował już na 15 goli. W Tychach to także ten duet rozpracował defensywę GKS-u. - Gramy sobie na luzie i naprawdę dobrze nam to wychodzi - tłumaczył Maciejak.

To była pierwsza składna akcja i strzał piłkarzy z Wągrowca. - Do tej pory zbyt często graliśmy na hura. Teraz sami postanowiliśmy zastosować taktykę, która nie raz pozbawiała nas punktów. Postawiliśmy na spokojną defensywę i czekanie na kontry - mówił Knychała.

Elementem taktyki Nielby była też irytująca gra na czas. Piłkarze z Wągrowca wykorzystywali każdą okazję by ukraść cenne sekundy. W spornych sytuacjach z sędzią dyskutowali nawet rezerwowi. Damian Zieniuk został ukarany żółtą kartką, chociaż nie biegał po boisku nawet przez sekundę!

Tyszanie długo nie mogli znaleźć drogi do bramki w labiryncie nóg piłkarzy z Wągrowca. Gdy jednak Maciej Mańka wyrównał gospodarze przyśpieszyli, jakby do ich krwi dostał się zastrzyk czystej adrenaliny. - To był najtrudniejszy moment. Przycisnęli nas do samej ściany. Nie było czym oddychać - opowiadał Knychała.

Cóż jednak z tego, skoro piłka odbijała się od butów zawodników GKS-u niczym "jajo" do rugby. Nigdy nie było wiadomo w którą stronę poleci. W doliczonym czasie gry, gdy Łukasz Wesecki składał się do strzału, część fanów już krzyczała "Jeee ", ale okrzyk radości ugrzązł im w płucach.

W odpowiedzi, już w trzeciej minucie doliczonego czasu gry, goście wyprowadzi skuteczną kontrę. - Poprzedzoną kolejną kontrowersyjną decyzją sędziego [tyszanie uważali, że należał im się rzut z autu - przyp. red.]. Liczyliśmy na zwycięską bramkę, ale przytrafiła nam się głupia strata - martwił się Galeja.

- Jak to możliwe!? Oddają jeden koślawy strzał i od razu bramka, a my walimy jak w bęben i nic. To jest niemożliwe! - krzyczał z żalu Wesecki. - Cieszyliśmy się z jednego punktu, a tu proszę jaki prezent - śmiał się Knychała.

GKS Tychy - Nielba Wągrowiec 1:2 (0:0)

Bramki: 0:1 Maciejak (62.), 1:1 Mańka (62.), 1:2 Figaszewski (90.)

GKS: Kojdecki - Kozłowski, Kopczyk, Masternak, Zadylak - Wania (64. Kuzak), Ziaja (57. Bizacki), Odrobiński, Mańka - Wesecki, Kasprzyk Ż

Nielba: Wicher Ż - Figaszewski Ż , Halaburda, Gąsiorowski Ż , Leśniewski - Kalu (88. Gryszczyński), Bartkowiak, Kotarski, Klawiński (79. Fillinger), Mikołajczyk - Maciejak (76. Riebandt).

Sędziował: Rafał Redziński (Zielona Góra). Widzów: 1000.