Na początek wyjaśnienie dla najbardziej spostrzegawczych. Jak to możliwe, że Polonia zagrała w Pucharze Mistrzów, skoro aktualnym mistrzem Polski był... Górnik Zabrze?
Liga polska grała wówczas systemem wiosna-jesień. Zespół, aby wystąpić w europejskich pucharach musiał zająć w wiosennych rozgrywkach następnego roku przynajmniej trzecie miejsce. Zabrzanom ta sztuka się nie udała, więc zaszczyt reprezentowania kraju na arenie międzynarodowej przypadł bytomianom, aktualnemu liderowi tabeli.
W sezonie 1958/59 rozgrywano IV edycję PEMK. Wcześniej Polskę reprezentowały w tych rozgrywkach tylko stołeczne Gwardia (dwa razy) i Legia. Warszawianie nie odnosili sukcesów i ich występy kończyły się już w pierwszej rundzie. Szansę przełamania złej passy dostali poloniści.
Już w pierwszej rundzie rozgrywek (UEFA nazywa ją preeliminacyjną, formalnie była to 1/16) bytomianie trafili na wyjątkowo trudnego przeciwnika. Oko w oko przyszło im stanąć z węgierskim MTK Budapeszt. Tym, którzy z politowaniem myślą o węgierskim futbolu, przypomnijmy, że pół wieku temu nasi bratankowie należeli do najlepszych na świecie.
Trener Marton Bukovi, który był jednym z opiekunów słynnej reprezentacji Węgier z lat 50. zwanej "Złotą Jedenastką", miał w składzie kilku wybitnych piłkarzy. Przeciwko Polonii zagrał m.in. wicemistrz świata z 1954 roku i złoty medalista igrzysk olimpijskich z 1952 roku, środkowy napastnik Peter Palotas. W MTK byli też dwaj inni uczestnicy MŚ z 1954 roku, choć tylko w roli rezerwowych - Sandor Geller i Imre Kovacs. O sile zespołu stanowili także reprezentanci Węgier, na niedługo wcześniej zakończonych mistrzostwach świata w Szwecji Ferenc Sipos i Karoly Sandor.
Kto miał się przeciwstawić potentatom? Drużyna, która cztery lata wcześniej wywalczyła tytuł najlepszej w Polsce, została już mocno przebudowana. Centralną postacią drużyny pozostawał 29-letni wówczas Kazimierz Trampisz. Trener Adam Niemiec mógł wówczas liczyć także na najlepszego polskiego bramkarza Edwarda Szymkowiaka (26 lat) i wspaniale zapowiadającego się 22-letniego napastnika Jana Liberdę.
Meczowi towarzyszyły dodatkowe emocje, bo zaledwie trzy dni wcześniej na Stadionie Śląskim - w obecności 100 tys. widzów - polska reprezentacja przegrała z Węgrami 1:3. "Mecz ma szczególne znaczenie. Nastąpi on bezpośrednio po kompromitującej klęsce chorzowskiej, toteż oczy zwolenników całego piłkarstwa w Polsce zwrócone są na bytomską Polonię, od której oczekuje się choćby częściowej rehabilitacji i naprawienia tego, co zepsuła niefortunna reprezentacja" - zapowiadał debiut bytomskiego zespołu w europejskich rozgrywkach "Sport".
17 września 1958 roku 30 tys. osób przyszło na stadion Polonii obejrzeć potyczkę z Węgrami. Niestety, rywale okazali się dużo lepsi. W pierwszej połowie Henryk Kempny nie wykorzystał dwóch dogodnych okazji do strzelenia gola. Nieszczęście Polonii rozpoczęło się zaraz po przerwie, gdy błąd Szymkowiaka wykorzystał Szandor. Potem poloniści dali sobie strzelić jeszcze dwa gole. "Polonia rozpoczęła grę w niezłym stylu. Przeprowadziła szereg akcji, które musiały wzbudzić uznanie. Później jednak osłabło natarcie gospodarzy. A w końcówce zostali położeni na obie łopatki" - pisał "Sport" (ten opis kapitalnie pasowałaby do... ostatniego meczu Polonii z Polonią Warszawa).
Byli gracze z Bytomia przyznają, że MTK było wtedy dużo lepsze. - Byliśmy wtedy jeszcze bardzo nieopierzeni. Za dużo do powiedzenia nie mieliśmy, Węgrzy byli poza naszym zasięgiem - wspomina Trampisz. - Z góry było wiadomo, że rywale są dla nas za mocni - przypomina sobie Liberda.
Rewanż odbył się dwa tygodnie później w Budapeszcie. 17-osobowa ekipa Polonii (w tym 14 piłkarzy) wyruszyła w podróż pociągiem z dworca PKP w Katowicach dwa dni przed meczem. - Pamiętam, że w klubie dyskutowało się, czy i jak mamy na ten mecz jechać - mówi Liberda. O co chodzi? Od burzliwych wydarzeń na Węgrzech związanych z interwencją radziecką minęły niespełna dwa lata. Ekipę uspokajał ponoć działacz Polonii Marian Deptuła, który był z pochodzenia Węgrem.
W porównaniu do pierwszego meczu w składzie Polonii nastąpiła jedna zmiana - Norbert Pogrzeba zastąpił Jerzego Krasuckiego. Niestety, spotkanie do złudzenia przypominało to sprzed dwóch tygodni. Poloniści znów dali sobie strzelić trzy gole. - Uważam, że jeśli spotkalibyśmy się z nimi kilka lat później, to pewnie oni dostaliby ze cztery bramki - uważa Liberda.
MTK rozpadło z pucharowych rozgrywek, już w następnej rundzie ulegając szwajcarskiemu zespołowi Young Boys.
W PEMK Polonia wystąpiła jeszcze tylko raz. W 1962 roku najpierw uporała się z Panathinaikosem Ateny, a w kolejnej rundzie przegrała z Galatasaray Stambuł. Była pierwszym polskim zespołem, który zdołał awansować do kolejnej rundy rozgrywek.
Polonia Bytom - MTK Budapeszt 0:3 (0:0)
Bramki: 0:1 Sandor (46.), 0:2 Palotas (73.), 0:3 Palotas (80. z karnego)
Polonia: Edward Szymkowiak - Jan Dymarczyk, Józef Wieczorek, Bogusław Widawski - Henryk Kohut, Helmut Olejniczak - Jerzy Krasucki, Kazimierz Trampisz, Henryk Kempny, Jan Liberda, Jerzy Jóźwiak. MTK: Sandor Geller - Ferenc Gel, Ferenc Sipos, Laszlo Szimcsak - Istvan Nagy, Ferenc Kovacs - Karoly Sandor, Peter Palotas, Imre Kovacs, Janos Molnar, Istvan Szimcsak.
Sędziował : Werner Treichel (RFN). Widzów: 30.000. MTK Budapeszt - Polonia Bytom 3:0 (1:0)
Bramki: 1:0 Molnar (41.), 2:0 Palotas (58.), 3:0 Palotas (75.)
MTK: Sandor Geller - Ferenc Gal, Ferenc Sipos, Laszlo Szimcsak - Istvan Nagy, Ferenc Kovacs - Karoly Sandor, Peter Palotas, Imre Kovacs, Janos Molnar, Istvan Szimcsak.
Polonia: Edward Szymkowiak - Jan Dymarczyk, Helmut Olejniczak, Bogusław Widawski - Henryk Kohut, Józef Wieczorek - Jerzy Jóźwiak, Kazimierz Trampisz, Henryk Kempny, Norbert Pogrzeba, Jan Liberda.
Sędziował : Josef Kandlbinder (RFN). Widzów: 10.000.