Pekin: Pierwszy mecz siatkarzy w niedzielę o godz 16

Nie pamiętam igrzysk, podczas których sprawa złota byłaby tak otwarta. My jesteśmy pośród siedmiu-ośmiu drużyn zdolnych bić się o medal - mówi trener Raul Lozano. Pierwszym rywalem siatkarzy są Niemcy

Szczerbaniuk: przynajmniej wraca się z medalem ?

Polscy siatkarze mają pecha do olimpijskich inauguracji. W Atenach musieli zerwać się o świcie, by rozegrać chyba jedyny w karierach mecz o siódmej rano, zakończony zresztą sensacyjnym zwycięstwem nad broniącą tytułu Serbią. W Pekinie rywalizację rozpoczną jako ostatni, o godz. 22 czasu lokalnego, tyle że po drugiej siatki staną Niemcy, w żadnym razie nie należący do faworytów.

Czy należą do nich Polacy? Obie olimpijskie inauguracje obejmują czas, w którym siatkarze również ze skrajności wpadali w skrajność, osiągając wyniki rewelacyjne (srebro mundialu), bardzo dobre (półfinały Ligi Światowej), przeciętne (mistrzostwa Europy w 2005 roku) i beznadziejne (mistrzostwa Europy ostatniej jesieni). Nikt już chyba nie pamięta turnieju, przed którym nie mierzyli w medal, lecz przywieźli go ledwie raz.

Daniel Pliński przyznaje - siatkarze szepczą o medalu ?

Trenerzy nie mają pojęcia

Jednak świat wciąż ich szanuje, ba, traktuje z respektem. Wszyscy pamiętają, że okazjonalnie ludzie Lozano potrafią wygrywać z każdym przeciwnikiem, a mało kto traktuje poważnie porażki - dla nas szokujące - z Estonią czy Czarnogórą w eliminacjach do mistrzostw Europy. Bernardo Rezende, trener przez sześć lat niezwyciężonej Brazylii, wielokrotnie powtarzał, że Polaków obawia się specjalnie, bo uważa ich za absolutnie nieprzewidywalnych, zdolnych do imponujących wzlotów. Teraz najdalej posunął się prestiżowy "Sports Illustrated", który w prognozach medalowych przyznał naszym brąz. Tutaj wypada wziąć poprawkę, bo ten magazyn zazwyczaj koncentruje się na dyscyplinach typowo amerykańskich, ale jego wybór mimo wszystko zaskakuje - przecież dwa tygodnie temu właśnie siatkarze USA sprawili ogromną sensację, po zwycięstwach nad Brazylią i Serbią odnosząc bezprecedensowy triumf w Lidze Światowej.

Podczas turnieju finałowego w Rio de Janeiro był jednak moment w pewnym sensie symboliczny dla całej współczesnej męskiej siatkówki. Polacy mieli - wiszącą nad siatką! - piłkę meczową w meczu z Amerykanami. I gdyby Michał Winiarski zdobył punkt, późniejsi zwycięzcy, którzy dzień wcześniej zagrali beznadziejnie, w ogóle nie przedarliby się do czołowej czwórki. Znalazłaby się w niej za to reprezentacja Lozano.

Tamten incydent ilustruje nie tylko słowa argentyńskiego selekcjonera, ale i tezę niemal wszystkich jego kolegów po fachu, którzy przyjechali na igrzyska. Wczoraj cała dwunastka zebrała się w hali Capital Indoor Stadium - jednej z dwóch przeznaczonych na turnieje siatkarskie - i właściwie każdy deklamował tę samą mantrę o szerokiej, ściśniętej jak nigdy wcześniej czołówce. Niezdolność wybitnych przecież fachowców do ustalenia hierarchii wynika z sensacyjnych zwrotów w ostatnich kilkunastu miesiącach - począwszy od polskiego srebra na mundialu, przez hiszpańskie złoto na mistrzostwach Europy, skończywszy na zdumiewających porażkach Brazylii w LŚ.

Selekcjonerzy pewnie trochę przesadzają powodowani kurtuazją. Jeśli wziąć pod uwagę potencjał drużyny, głównymi faworytami w Pekinie pozostają podrażnieni, zmotywowani jak nigdy Canarinhos oraz Rosjanie. Jeśli natomiast wziąć pod uwagę indywidualności formatu atakującego Ivana Miljkovicia i rozgrywającego Nicoli Grbicia, a także formę z ostatnich tygodni, to na podium można spodziewać się również Serbów. Oni zresztą jasno deklarują: przyjechaliśmy po tytuł.

Siatkarze wylądowali, Lozano już zły na Chińczyków ?

Polacy już zaraz odetchną z ulgą?

Polacy zagrają z wymienionym tercetem już w pierwszej rundzie. Na szczęście. Z Brazylią i Rosją na pewno nie zmierzą się w ćwierćfinale, prawdopodobnie najważniejszym momencie igrzysk, który rozstrzygnie o awansie do strefy medalowej.

Tymczasem wyjście z grupy jest dla Polaków celem najskromniejszym, nawet gdyby ich forma okazała się chwiejna. Olimpijskim turniejem rządzą reguły sprzyjające drużynom niestabilnym, bo nawet za trzy wpadki nie karzą odpadnięciem z rywalizacji. Za wpadki płaci się drogo, do czołowej ósemki kwalifikują się aż cztery zespoły z każdej grupy. Co oznacza, że siatkarzom Lozano prawdopodobnie wystarczy wygrać jeden mecz z bardzo mocnym przeciwnikiem, by po 28 latach znów przebić się do półfinału igrzysk. A z każdym z nich - USA, Bułgarią, Włochami - umieją wygrywać.

To wszystko przy założeniu, że wreszcie znów zaczną grać na wysokim poziomie, nawet niekoniecznie tak znakomicie jak podczas MŚ. (Choć podstawowa szóstka się od tamtego czasu nie zmieniła: Zagumny, Winiarski, Pliński, Wlazły, Świderski, Kadziewicz. Doszedł tylko libero Ignaczak). Na początek staną naprzeciw rywala nieporównanie mniej renomowanego, którego drużyna o aspiracjach sięgających podium pokonać musi. Niemcy grywają w mocnych ligach (Schops, Hubner, Kromm) i klubach odnoszących sukcesy w europejskich pucharach (Pampel), niektórych dobrze znają kibice Polskiej Ligi Siatkówki (Siebeck, Andrae), ale jako reprezentacja ponad reputację wiecznie "robiących postępy" się nie wzbili. Na igrzyska wracają po 36 latach, na ME medalu nie zdobyli nigdy, w LŚ występują rzadko i grają słabo.

Jeśli Polacy pokonają Niemców, a we wtorek dołożą zwycięstwo nad statystującymi w prestiżowych imprezach Egipcjanami, będą mogli odetchnąć z ulgą. W następnych trzech meczach zmierzą się z mocarstwami, ale zagrają bez presji, ze świadomością, że żadne niepowodzenie wielkiej szkody im nie wyrządzi.

I nadarzy im się okazja, by udowodnić, że nie są pokoleniem jednej imprezy. Wówczas, jesienią 2006 roku, okoliczności sprzyjały im nadzwyczajnie, bo przez pięć miesięcy ćwiczyli odcięci od świata na zgrupowaniu w Spale, co może się nie powtórzyć przez wiele lat, a może nawet, sądząc po zagęszczaniu się kalendarza rozgrywek, nigdy. Teraz komfortu nie mieli, musieli oblecieć Ziemię, bo w LŚ grali na czterech kontynentach. Inni jednak też podróżowali i też cierpieli.

Lozano niemal na pewno kończy pracę z reprezentacją. Pierwszy wielki cel osiągnął - zdobył medal mundialu. Przed nim drugi, jeszcze ważniejszy, z powodu którego go najęliśmy. Jeśli znów mu się uda, nie będzie wątpliwości, że jest najlepszym selekcjonerem najlepszej drużyny w dziejach polskiej siatkówki. Zaraz po Hubercie Wagnerze i jego mitycznej grupie z lat 70.

Kadziewicz: Odliczam dni ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.