Sosnowiczanie rzutem na taśmę wyrwali zwycięstwo Cracovii i wciąż mają szansę na grę w wielkim finale. Bohaterem spotkania był Bartosz Stepokura, który zastąpił kontuzjowanego Tomasza Jaworskiego i pokazał wielką klasę.
W końcówce sekundy na zegarze uciekały niebezpiecznie szybko, Zagłębie łapało karę za karą, wydawało się, że sosnowiczanie snują się po lodzie, oczekując na końcową syrenę. Syrenę, która przekreślała ich nadzieje na złoto. Część kibiców wyszła już z lodowiska, gdy Teddy Da Costa jeszcze raz podniósł głowę i wrzucił krążek przed bramkę Rafała Radziszewskiego. Za gumą ruszył Marcin Jaros i ku zdumieniu wszystkich "wdziobał" krążek do bramki, bo strzał nie był to na pewno. Do końca brakowało 23 sekund!
Czerwone światło za bramką, szalona radość kibiców, a zawodnicy z Krakowa w jednej chwili poczuli się tak, jakby przybyło im ze dwa lata. Przed oczami musiały im stanąć wszystkie niewykorzystane okazje. Sytuacje, gdy Stepokura łapał krążki pewnie zmierzające do siatki, chwile, gdy guma podskakiwała na poprzeczce, by wrócić do gry. - Na pewno nie czuję się bohaterem. Cały zespół zostawił na lodzie mnóstwo sił - mówił bramkarz Zagłębia, który musiał zastąpić Tomasza Jaworskiego.
Doświadczony bramkarz przegrał walkę z bólem. Kontuzjowane kolano doskwierało mu od ostatnich spotkań rundy zasadniczej. Lekarze bili w chory staw kolejne zastrzyki, a Jaworski zaciskał zęby i wyjeżdżał na lód. Jednak gdy kolano obejrzał doktor Krzysztof Ficek, ponoć aż się złapał za głowę. - Nakazał natychmiastowy zabieg. Jaworski mógł ryzykować i grać dalej, ale mógł to przypłacić zakończeniem kariery. Lepiej niech się porządnie wyleczy. Będzie nam potrzebny w następnym sezonie - tłumaczył Adam Bernat, prezes klubu. Bramkarz Zagłębia to wielki pechowiec. Rok temu, gdy zespół z Sosnowca miał walczyć o medale, Jaworski też nie myślał o sporcie, tylko martwił się o chorą córkę...
Wyrównujący gol Jarosa to jednak nie był koniec emocji! Dogrywkę większość kibiców oglądała już na stojąco. Było warto, bo też akcja, po której Da Costa zdobył zwycięską bramkę, była niezwykłej urody. Kilka balansów ciałem, krążek tuż przy łopatce kija, Radziszewski w prawo, guma w lewo!
- Uf. Nie mam już sił. To już samo serce grało. Rywalizacja z Cracovią jest bardzo wyrównana. Przegrywaliśmy, bo nie mieliśmy szczęścia. Bardzo pomógł nam Bartek. Musi dalej tak bronić, bo ja wciąż wierzę w finał - ledwo dyszał Francuz.
Krakowianie byli załamani. - Zagraliśmy fatalnie taktycznie, że o skuteczności nie wspomnę - denerwował się trener Rudolf Rohaczek.
Zagłębie Sosnowiec 3 (0, 1, 1, 1)
Cracovia 2 (1, 1, 0, 0)
Bramki: 0:1 Vercik - Mihalik (9.), 1:1 Belica - Zachariasz (34.), 1:2 D. Laszkiewicz - L. Laszkiewicz (39.), 2:2 Jaros - T. Da Costa (60.), 3:0 T. Da Costa (62.)
Zagłębie: Stepokura; Duszak - Gabryś, Labryga (2) - Pawlak, Holik (2) - Dronia (2); Klisiak - T. Kozłowski (2) - Jaros, M. Kozłowski (2) - Horny - M. Puzio (2), Luka - T. Da Costa - Bernat, Belica - Zachariasz (2) - Ślusarczyk (2)
Cracovia: Radziszewski; Kuc - Csorich, Wajda - Buril (2), Kłys - Noworyta, Landowski (2) - Marcińczak; D. Laszkiewicz (2) - Słaboń - L. Laszkiewicz (2), Drzewiecki - Pasiut (2) - Piotrowski, Vercik - Mihalik - Hlouch (2), Witowski - Kowalówka (2) - Badzo.
Kary: 16 - 14. Widzów: 800
Stan rywalizacji: 3:1 dla Cracovii (gra się do czterech zwycięstw, kolejny mecz w środę w Krakowie).
Tyszanie wyraźnie pokonali Podhale i doprowadzili do remisu 2:2 w półfinałowej rywalizacji tych drużyn.
- Dzisiaj zagraliśmy bardzo słabo, byliśmy w każdym elemencie wolniejsi od rywali - przyznał trener Podhala Milan Jancuska. Nowotarżanie nie przypominali drużyny, która dzień wcześniej wypunktowała rywali. Obrońcy popełniali dziecinne błędy, napastnikom odskakiwał krążek, a gra w przewadze w wykonaniu gospodarzy była prowadzona bez żadnego pomysłu.
Tyski zespół, który przystąpił do gry w nieco zmienionych formacjach, zagrał szybki i taktycznie zorganizowany hokej. Goście w 5. minucie wykorzystali błąd obrony i objęli prowadzenie. Nowotarżanie zdołali w 7. minucie - za sprawą Milana Baranyka - wyrównać. W 18. minucie doszło do kontrowersyjnej sytuacji. W zamieszaniu podbramkowym wydawało się, że krążek jest pod parkanem Tomasza Rajskiego, sędzia gwizdnął, a chwilę później krążek był w siatce. Arbiter Grzegorz Porzycki zdecydował się na analizę wideo, mimo wcześniejszego przerwania gry, i uznał gola. Od tego momentu na lodzie uwidoczniła się przewaga gości, którzy pewnie wykorzystywali wszystkie błędy nowotarżan. Gospodarze mieli w drugiej i trzeciej tercji kilka okresów gry w przewadze, ale sposób rozgrywania krążka była bardzo wolny i tyszanie spokojnie rozbijali ataki.
Podhale Nowy Targ 1 (1, 0, 0)
GKS Tychy 5 (2, 2, 1)
Bramki: 0:1 Krzak - Bagiński (5.), 1:1 Baranyk - Dudka (7.), 1:2 Parzyszek (18.), 1:3 Proszkiewicz (24.), 1:4 Krzak (26.), 1:5 Proszkiewicz - Parzyszek (48.)
Kary: 8 - 24 Widzów: 3500
Podhale: Rajski; Sroka - Wilczek, Dutka - Suur, Łabuz - Piotrowski, Priehodsky - Galant, Kacir - Zapała - Różański, Baranyk - Voznik - Podlipni, Malasiński - Biela - Batkiewicz, Ziętara - Sulka - Łyszczarczyk.
GKS: Sobecki; Gonera - Śmiełowski, Gwiżdż - Jakes, Piekarski - Sokół, Kotlorz - Majkowski, Bacul - Parzyszek - Wołkowicz, Proszkiewicz - Garbocz - Sarnik, Frączek - Jakubik - Bagiński, Gawlina - Krzak - Matczak.
Stan rywalizacji play-off 2:2 (gra się do czterech zwycięstw, kolejny mecz w środę w Tychach).
as, Nowy Targ