"Czarne Pantery", "Czarne Gwiazdy", "Orły", "Słonie", "Miedziane Pociski", "Wiewiórki" i "Pustynne Jastrzębie". Nie, to wcale nie lista najbliższych rywali Power Rangers. To po prostu uczestnicy Pucharu Narodów Afryki. Bo na Czarnym Lądzie każda drużyna narodowa ma swój bojowy przydomek. Mało tego, niemal każda wyposażona jest w czarownika bądź szamana, którego zadaniem jest odegnać od drużyny złe duchy tudzież w miarę możliwości zaszkodzić rywalom. I to przy pomocy najprzeróżniejszych, szamańskich praktyk, jak palenie kury i wykorzystywanie jej spopielałych szczątek w formie proszku chroniącego przed kontuzjami.
Czary czarami, ale najwięcej zależeć będzie od piłkarzy. A tych Afryka ma wspaniałych. Weźmy choćby trójkę, która kandyduje do miana najlepszego piłkarza Afryki 2007 roku: Didier Drogba, Michael Essien i Frederic Kanoute. Pierwszy, najsławniejszy ze "Słoni" (tak nazywa się piłkarzy Wybrzeża Kości Słoniowej) jest najskuteczniejszym strzelcem londyńskiej Chelsea. Drugi, najjaśniej świecąca "Czarna Gwiazda" (tak określa się graczy Ghany) uchodzi za najwszechstronniejszego pomocnika na świecie. Wreszcie trzeci, Kanoute, to najbardziej drapieżny "Orzeł" (to przydomek Malijczyków), który jak na zawołanie strzela gole dla FC Sevilla. A przecież są jeszcze Samuel Eto'o, Didier Zokora, Obafemi Martins, El-Hadji Diouf... No, będzie się działo, jednym słowem.
PNA to wyjątkowy turniej także pod tym względem, że jest najbardziej radosny. Jasne, czempionat Europy i Copa America to naturalnie turnieje z większą liczba gwiazd i klasowych ekip, ale tam gra się jednak bardziej zdyscyplinowanie i z większym naciskiem na taktykę. W Afryce, choć pracuje tu wielu zagranicznych trenerów, najbardziej liczy się radość i spontaniczność. Także w okazywaniu emocji po strzeleniu gola. Wreszcie tylko w Afryce wszyscy kibice tańczą na trybunach w rytm bębnów i piszczałek.
Ostatnio jednak nad PNA zbierać się poczęły czarne chmury. Otóż Puchar rozgrywany jest w środku sezonu najsilniejszych lig europejskich. A kluby rade, nie rade, muszą oddawać reprezentacjom swoich piłkarzy. Nie podoba się to ani im, ani samym piłkarzom, którzy ostatnio nie szczędzili cierpkich słów szefowi Konfederacji Futbolu Afrykańskiego Issie Hayatou. Niedawno o zmianie terminu rozgrywania turnieju napomknął Sepp Blatter, przewodniczący FIFA. Ale nic z tego. Hayatou sugeruje, że w proponowanym terminie letnim w Afryce grać się nie da, bo jest za gorąco. Argument mocny, choć w równej mierze chodzi też o to, ze w styczniu PNA nie ma żadnej konkurencji, jeśli chodzi o dużą imprezę piłkarską, a poza tym zima to czas turystycznych wyjazdów do Afryki. Jedyne, na co przystał Hayatou, to że PNA w 2010 roku w Angoli rozpocznie się 10 dni wcześniej niż normalnie, kiedy w niektórych ligach trwa zimowa przerwa w rozgrywkach.
Ale wczoraj najgłośniej słychać było nie spory działaczy, ale znów piszczałki. Zwłaszcza że w meczu otwarcia turnieju grali gospodarze. Ghana pokonała Gwineę 2:1, a decydującego gola strzelił w 89. minucie Sulley Muntari kapitalnym uderzeniem z dystansu. Tym samym "Czarne Gwiazdy" rozpoczęły marsz po wymarzony piąty tytuł mistrzowski, którego zdobycie pozwoliłoby im zrównać się liczbą wygranych z Egiptem.
Wyniki:
Ghana - Gwinea 2:1 (0:0)
1:0 Gyan 55. z karnego, 1:1 Kalabane 65., 2:1 Muntari 89.
Dziś trzy mecze, m.in. szlagier Nigeria - Wybrzeże Kości Słoniowej (Eurosport, godz. 18)