Jestem dumnym szczecinianinem, obywatelem świata

Ścigam się na ręcznym rowerze, a największy wpływ na moje wyniki ma ... wioślarstwo - swój sezon podsumowuje Arkadiusz Skrzypiński, niepełnosprawny zawodnik Vobis Start Szczecin

Będąc rezerwowym naszej eksportowej dwójki Jolanta Pawlak - Piotr Majka mogłem być spokojny o bardzo praktyczną pomoc trenera kadry Tomka Kaźmierczaka, a pan dr Krzysztof Krupecki miał wystarczająco dużo czasu, aby poznać "właściwości" mojego organizmu. Dlatego też kompletnie zmienił się mój zimowy, przygotowawczy plan treningowy. Prawie nie jeździłem na rowerze, większość czasu spędziłem na siłowni i wyspie wioślarskiej. Dzięki temu, gdy w marcu pojechałem na kilka tygodni do australijskiego Perth (czuję się już tam jak w domu, raj życia rodzinnego) wystarczyło jedynie przyzwyczaić się do asfaltu i błyskawicznie - niespodziewanie dla mnie - przyszła forma. Komplet pięciu etapowych zwycięstw podczas "Wild West' Hand Cycling Tour", następnie powrót do Europy i zwycięstwo z rekordem trasy w berlińskim półmaratonie (bliskość Berlina sprawia, że ścigam się tam jak u siebie - dobrze mnie tam przyjmują, mam wielu niemieckich przyjaciół). Potem lot za Atlantyk i drugie miejsce w Bostonie, w najstarszym (już 111.!) maratonie świata. To był mój wymarzony debiut w Stanach.

Zabrakło medalu

Zobaczyłem, że "dobrze jest", więc postanowiłem skoncentrować się wyłącznie na sierpniowych MŚ. Niestety szczęście mnie opuściło, przyszły gorsze wyniki w Europie. Jeździłem coraz szybciej, ale miejsca były niezadowalające. Życiową formę miałem wtedy, kiedy miała być, czyli podczas Kolarskich Mistrzostw Świata w Bordeaux. Sam start to jednak kompletny niewypał. Potrafię się do tego przyznać, wciąż to boli. Jechałem po medal, przyjechałem na 14. miejscu.

Na pocieszenie wciąż dyktowałem warunki w Polsce. Wspólnie ze Zbyszkiem Wandachowiczem rozgrywaliśmy wszystkie wyścigi między sobą. Myślałem jednak o zagranicy, szukałem dziury w całym. Chociaż miałem nowy, dużo lepszy sprzęt, to już myślałem o następnym, o zmianie pozycji siedzenia. Jeździłem najszybciej w karierze, a wyników w Europie brakowało. Chcę się rozwijać, rozwijam się, wyników zero. Bałem się, że firma Vobis, która zapewnia mi fundusze na wszystko, wyrzuca pieniądze w błoto. Jedynie miasto mogło być ze mnie zadowolone. W Polsce wygrywałem, pół świata już mnie zna, wiedzą że jestem z Polski, wiedzą coś o Polsce, wiedzą, gdzie leży Szczecin.

Powrót do żywych

Tak określam końcówkę sezonu. Podczas wyprawy na maraton do Frankfurtu zaszczycił mnie obecnością dr Krupecki, a jego doświadczenie otworzyło mi szerzej oczy. Wytknął przedstartowe błędy, błędy w technice jazdy, podsunął myśl o lekkiej modyfikacji sprzętu. Wybił mi z głowy zmianę sprzętu. W dwa dni dowiedziałem się więcej niż przez ostatnie dwa lata.

Wstąpiłem w szeregi światowego Achilles Track Club, organizacji wyciągającej niepełnosprawnych wszelkiego rodzaju z domów, zachęcającej do "ruszania się", otwierającej na życie w społeczeństwie. Jest to taki odpowiednik naszych "Startów", tylko że w światowym rozmiarze, bazujący na wolontariuszach. Bardzo odpowiada mi ich entuzjazm, plany wprowadza się w życie, a nie odkłada w czasie. Świętem ludzi Achillesa jest New York City Marathon, największy maraton na świecie. Spędziłem tam fantastyczny tydzień, w samym wyścigu byłem trzeci, co pozwoliło mi - po słabszym środku sezonu - uznać rok za udany. Teraz Nowy Jork jest dla mnie jak Mekka - sportowa, kulturalna. Chcę tam wrócić.

Marzenia o Pekinie

W Szczecinie żyje mi się przyjemnie. Oprócz paru wilków jest bardzo dużo ludzi, którzy interesują się tym, co robię, zaczepiają na ulicy, w piekarni, mówią, że kibicują, pytają co będzie dalej, a nadchodzi rok olimpijski. Czy dla mnie? Nie wiem, i nie wiem, kiedy będę wiedział. Rozum podpowiada, że nie pojadę. Dla Warszawy liczyła się w tym roku tylko jedna impreza, czyli nieudane dla mnie Mistrzostwa Świata. Jest dodatkowo beznadziejnie opracowany, światowy system liczenia krajowych punktów (np. Austriak, który skończył ze ściganiem prawie 3 lata temu, jest czwarty w rankingu). Nie wszędzie rozpoczął się XXI wiek. Oznacza to, że Polsce przysługuje tylko jedno miejsce. Pewnie przypadnie ono torowemu tandemowi (w pełni zasłużenie, są mistrzami świata). Gdy pojawi się drugie miejsce, przewiduje się wysłanie drugiego tandemu, a to już wydaje mi się nie do końca sprawiedliwe. Myślę, że w krajowej skali przyczyniłem się do popularyzacji naszej dyscypliny, otwieram drzwi innym, reklamuję sport osób niepełnosprawnych. W światowej skali wielki szum (nawet w prasie motoryzacyjnej) wywołał start w Nowym Jorku Aleksa Zanardiego, byłego kierowcy Formuły 1. Handbike robi się coraz popularniejszy, jest otwarty dla ludzi, dostrzegany przez media. Na asfalcie mogę wygrać ze wszystkimi na świecie, a ze sposobem myślenia części działaczy żyć muszę.

Dalej stoi przy mnie firma Vobis, dzięki czemu mam dalszą możliwość rozwoju. W przyszłym roku wystartuję w bardzo wielu atrakcyjnych imprezach. Pomagają mi wioślarze, rodzimy Start, Achilles, mam przychylność ze strony szczecińskich urzędów. Brakuje mi jedynie startów z orzełkiem na piersi. Oby 2008 rok był dla całego szczecińskiego środowiska sportowego lepszym. Życzę działaczom, aby otworzyli się na naszych zachodnich sąsiadów, aby uwierzyli w pomysły "młodych". Wiem, że Szczecin przestanie być miastem Mistrzów Świata, zacznie być miastem Mistrzów Olimpijskich.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.