Wiekiera: W Poznaniu początki profesjonalnego klubu

Były reprezentant Polski Paweł Wiekiera już w pierwszym meczu ligowym doznał kontuzji. Zabiegi krioterapeutyczne mają mu jednak pomóc wrócić do drużyny jeszcze w tym tygodniu.

Marzący o awansie do ekstraklasy koszykarze Politechniki Poznań wygrali w pierwszym meczu sezonu z Siarką Tarnobrzeg 78:70, ale kontuzji doznał jeden z liderów drużyny - Paweł Wiekiera. Brutalnie faulowany przez Daniela Walla spadł na plecy i po chwili opuścił parkiet. - Wierzymy, że Pawła uda się postawić na nogi na sobotni mecz ze Zniczem Jarosław - mówi kierownik Politechniki Katarzyna Tomczak.

Andrzej Grupa: Pana upadek wyglądał bardzo groźnie. Wszystko jest już w porządku?

Paweł Wiekiera: - Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że będzie. Byłem już dziś u lekarza, miałem wizytę na krioterapii. Będę się leczył i mam nadzieję, że wkrótce zagram.

Oddał Pan jeszcze dwa rzuty wolne i starał się dalej grać. Aż w pewnym momencie zgiął się Pan w pół i tak zszedł z boiska...

- Myślałem, że dam radę. Gdy jednak dostałem piłkę i się lekko pochyliłem, to coś mi mocno strzyknęło. Nie mogłem normalnie iść i to był koniec meczu dla mnie.

Po dziesięciu latach gry w ekstraklasie zadebiutował Pan w pierwszej lidze, zresztą nieszczęśliwie. Czy w obu tych ligach gra się inaczej?

- Na pewno tak. Przede wszystkim w pierwszej lidze gra jest mniej ułożona, jest więcej chaosu. Gra się na hura, często improwizuje. Muszę się jeszcze do tego przyzwyczaić.

Czy w Poznaniu odradza się wielka koszykarska drużyna, skoro ściągnięto nawet koszykarzy z reprezentacyjną przeszłością, jak choćby Pan czy Joe McNaull?

- Na pewno są takie plany, choć może nie wszystko ma się stać od razu. Osoby pracujące w klubie naprawdę się starają, by działał on profesjonalnie. Owszem, zdarzają się jeszcze drobne potknięcia, ale zapewniam, że one nie są rzadkością także w ekstraklasie. Widać w Politechnice początki profesjonalnego klubu.

Pierwszy mecz sezonu oglądało ok. 1,5 tys. widzów. Był Pan tym zaskoczony?

- Przed meczem przeprowadzono sporą akcję promocyjną. Spodziewano się tysiąca kibiców, więc skoro było ich więcej, to bardzo dobrze. Oby przybywali z każdym kolejnym spotkaniem.

Całą pierwszą piątkę tworzą nowi gracze. Czy po kilku tygodniach treningów już się rozumienie na boisku?

- To pozostawia sporo do życzenia. Jest jeszcze wiele elementów, które musimy poprawić, choćby grę w obronie. Myślę, że za kilka tygodni nasza gra będzie wyglądała trochę inaczej.

10 lat temu, gdy zaczynał Pan grać w ekstraklasie w Spójni Stargard Szczeciński, gwiazdą tamtej drużyny był sprowadzony właśnie do Polski Joe McNaull. Teraz znów występujecie w jednej drużynie. Zmieniliście się od tego czasu?

- Na pewno, przede wszystkim zyskaliśmy sporo doświadczenia. Zresztą to nie jest tak, że kiedyś byliśmy z Joe przyjaciółmi, a teraz po latach w kolejnym klubie znów nimi jesteśmy. Po prostu przez cały ten czas utrzymywaliśmy ze sobą kontakt, a teraz zmieniło się to, że spotykamy się codziennie na treningach.

Czy przed sezonem dostaliście zadania awansu do ekstraklasy?

- Oficjalnie nikt tak nie mówił. Dostaliśmy zadanie zakwalifikowania się do półfinału, czyli do czołowej czwórki. A jak już tam będziemy, to powalczymy o awans do ekstraklasy.

Dla Pana byłby to pewnie element przemawiający za pozostaniem w Poznaniu.

- Powiem tak: bardzo bym chciał awansować i przede wszystkim przyczynić się do niego. A jeżeli w Poznaniu będzie ekstraklasa, to na pewno będzie to dodatkowy punkt przemawiający za moim pozostaniem w tym klubie.