Rozmowa z Dagmarą Zaniewską

Skrzydłowa Politechniki Koszalińskiej latem opuściła zespół Łącznościowca, przenosząc się do Politechniki Koszalin

Mariusz Rabenda: Jak długo grałaś w Łącznościowcu?

Dagmara Zaniewska: O jejku odkąd pamiętam. Siedem, osiem lat Zawsze.

Ciężko było opuszczać ten klub?

- Bardzo ciężko. Starałam się, żeby moje pożegnanie odbyło się w sposób najbardziej ugodowy i chyba mi się to udało. Sentyment do Łącznościowca jednak nadal pozostał. Na bieżąco interesuję się wynikami mojej poprzedniej drużyny.

Czujesz się już koszalinianką?

- Jestem rodzoną szczecinianką. W Koszalinie na razie mieszkam tymczasowo. Wynajęłam mieszkanie na rok, bo taki mam kontrakt w Politechnice. Ze Szczecinem wiążą mnie jeszcze studia na Akademii Morskiej. Jestem na ostatnim roku, zostało mi właściwie napisanie i obrona pracy inżynierskiej. Będę się starała o indywidualny tok studiów.

W Łącznościowcu grałaś raz na skrzydle, raz na rozegraniu. Szukano dla ciebie pozycji, nie zawsze z dobrym skutkiem. Jak to jest w Politechnice?

- Jestem lewoskrzydłową i cieszę się z tego. Wprawdzie w czasie przygotowań, gdy kontuzje miało kilka rozgrywających, przesunięto mnie na rozegranie, ale teraz koleżanki wracają do zdrowia, a ja na lewe skrzydło.

W grze z Łącznościowcem nie przeszkodzi Ci sentyment do byłego klubu?

- Sentyment oczywiście pozostał, ale muszę potraktować ten mecz profesjonalnie. Nieważne, kto jest przeciwnikiem, gram dla swojej aktualnej drużyny.

Po trzech kolejkach Politechnika ma zero punktów, podobnie jak Łącznościowiec. Jednak faworyta spotkania nietrudno wskazać.

- Nasze ambicje i potencjał drużyny jest większy niż obecne zdobycze punktowe. Tak naprawdę to dwa mecze przegrałyśmy minimalnie i gdybyśmy nie popełniły kilku błędów, dziś miałybyśmy cztery punkty - nie zero - i zupełnie inne nastroje. Niestety w tym sezonie Łącznościowiec skazany jest na walkę o utrzymanie. Przykro mi, że tak się dzieje i mam nadzieję, że kiedyś przyjdą lepsze czasy dla tego klubu.