Gay pobił Powella, Plawgo - Sancheza

Tyson Gay pokonał Asafę Powella w sprincie na 100 m. lekkoatletyka

Gay dopędził Powella na 50. metrze najbardziej oczekiwanego finału mistrzostw świata i wykorzystał swoją przewagę szybkości na ostatnich 20 metrach, aby całkowicie rozbić Powella (9,96 s). Jamajczyka, który w karierze już trzykrotnie biegł w czasie rekordu świata pokonał jeszcze Derrick Atkins (9,91 s) z Wysp Bahama. - Zaraz po starcie zrobiłem wielki błąd. Potknąłem się i później nie mogłem odzyskać rytmu - mówił Powell, jednak musiało być to minimalne potknięcie, niezauważalne nawet na powtórkach telewizyjnych.

Gay ostatnie metry pokonywał z grymasem na twarzy, ale chyba były to już oznaki radości. Po minięciu mety (9,85 s) skakał i śmiał się w całkiem niekontrolowany sposób.

Obaj sprinterzy podczas tych mistrzostw świata mieli przełamać pechowe zdarzenia swojej kariery. Patrząc wstecz, większe szanse miał na to Jamajczyk, który w zeszłym roku wygrał wszystkie pięć biegów z Gayem.

Powell dwa lata temu w Helsinkach nie wystartował w mistrzostwach świata z powodu kontuzji. Gay też jeszcze nie zdobył żadnego medalu mistrzostw świata, a powinien już dwa. W Finlandii w 2005 roku Amerykanin był czwarty na 200 m, w sztafecie 4x100 m koledzy popełnili błąd, który kosztował złoty medal również Tysona.

W tym roku szybszy był Gay, ale Jamajczyk w eliminacyjnych biegach pokazał, że trudno go będzie pobić, a jeśli tak, to potrzeba by na to wyniku grubo poniżej 9,9 s.

Gay przełamał swój zły los, i Anna Rogowska prawdopodobnie też. Polska tyczkarka - po zażartej walce z kontuzją, z bólem, z załamaniem formy, z załamaniem psychicznym wcześniej w tym roku - długo walczyła o zaliczenie minimum pozwalającego na start w Osace. Wreszcie dokonała tego w ostatnim momencie, bijąc je o zaledwie trzy centymetry. Jej mąż i trener Jacek Torliński mówił, że Rogowskiej brakuje jednego dobrego treningu bez bólu, albo jednego dobrego skoku na zawodach, aby się odblokować.

W eliminacjach Rogowska stoczyła dramatyczną walkę na wysokości 4,35 m i wydawało się, że wysokość ją pokona. Ale trzeci skok był udany. Na 4,50 i 4,55 poszło o niebo łatwiej. Być może eliminacje były właśnie oczekiwanym i wyczekiwanym przełomem.

Takie przełamanie być może czeka jeszcze kogoś. Marek Plawgo fantastycznie pobiegł w półfinale 400 m ppł. W koszmarnym upale - o godz. 22 było jeszcze 30 stopni C i wilgotność taka, że w niecce stadionu widać było parę - Plawgo był lepszy od legendarnego mistrza olimpijskiego Feliksa Sancheza, szybszy od najlepszego w tym roku Jamesa Cartera, którego pokonał w bezpośredniej walce. Po prostu miał najlepszy czas, zaledwie o 0,02 s gorszy od rekordu życiowego i rekordu Polski. Tymczasem do finału nie weszli choćby tacy zawodnicy jak jeden z faworytów Amerykanin Bershaw Jackson, który ze zmęczenia potrącił ostatni płotek.

Przełamanie Plawgi będzie polegało wykonaniu drugiego, jeszcze szybszego biegu w finale we wtorek. To przy żarze lejącym się z nieba może być herkulesowym wyczynem.

Zwalający z nóg upał był pierwszoplanowym bohaterem konkurencji wytrzymałościowych. Z sobotniego maratonu wycofało się 28 zawodników. Choć start przeniesiono z 7 na 6 rano, 33-35-stopniowy żar i 78-procentowa wilgotność spowodowała, że na trasie zalegali na asfalcie wymordowani biegacze. - To najcięższe z moich zwycięstw. I rodzaj samobójstwa - mówił zwycięzca niedzielnego chodu na 20 km Jefferson Perez, który padł na tartan w spazmach po przekroczeniu linii mety. Wkrótce na metę wpadli razem trenowany przez Roberta Korzeniowskiego Hiszpan Paco Fernandez i Tunezyjczyk Hatem Ghoula. Po raz pierwszy w historii konkurencji o medalach zdecydowała fotokomórka. Srebro zdobył Hiszpan. Drugi zawodnik Korzeniowskiego Irlandczyk Robert Heffernan był szósty. Kiedy dochodził do mety, lekarze opiekowali się Walerym Borchinem, który zasłabł na ostatnich kilometrach. Kłopoty mieli również biegacze na 3000 m z przeszkodami - osłabiony Gunther Weidlinger z Austrii potknął się i z pełnym rozmachem uderzył twarzą w przeszkodę, aż zachrzęściło w Warszawie. Półprzytomny został odwieziony do szpitala. Woła Krałcowa z Białorusi nie skończyła biegu na 10 km, padając obok bieżni. Organizatorzy ostrzegają sportowców, aby jak najdłużej przebywali w klimatyzowanych pomieszczeniach, żeby chłodzili się lodem i pili jak najwięcej płynów. Nawet Carlona Kluft, która bez żadnych kłopotów zdobyła swój trzeci tytuł mistrzyni świata, miała z upałem problemy, upał ją wprost wykończył. O ile pierwszego dnia pobiła w siedmioboju dwie życiówki, drugiego dnia nie zbliżyła się do żadnej. Mimo że Carlona jest uznawana za absolutny fenomen, niedościgniony wzór, to do rekordu świata Jackie Joyner-Kersee z 1988 roku dzieli ją przepaść - 259 pkt.

Z upałem nie mają problemów sprinetrzy. - U mnie w Lafayette w Arkansas cały czas jest taka pogoda - mówił broniący srebra na 200 m Wallace Spearmon. Nie narzekała na upał również 47-letnia Merlene Ottey. Z czasem 11,64 s na 100 m odpadła z rywalizacji. Ottey, która pierwszy start w mistrzostwach świata i zarazem pierwszy medal zdobyła na inauguracji mistrzostw w 1983 roku w Helsinkach, od kilku lat reprezentuje Słowenię, gdzie jest wciąż najszybszą sprinterką. Czasy się mocno zmieniły, ale nadal bywa dziwnie - Ottey nie ściga się już co prawda z Marlies Goehr i Maritą Koch z NRD, ale za to z np. 19-letnią Afganką Fatimą Mohammadi, która w chuście i spodniach pokonała 100 metrów w czasie 16,17 s, dobrym nawet dla nieusportowionego nastolatka z Pcimia Dolnego.

Copyright © Agora SA