Nasi złoci chłopcy - amatorscy mistrzowie Europy

Piłka nożna. Dolnośląscy piłkarze zdobyli dla Polski mistrzostwo Europy amatorów. Dla większości zawodników turniej w Bułgarii był najwspanialszą przygodą życia

Dochodziła 23. minuta dogrywki, czyli 113. minuta finałowego pojedynku pomiędzy Bułgarią i Polską. Piłkarze mocno już odczuwali skutki gry w temperaturze 40 stopni. Polacy przeważali. Po kolejnej centrze w pole karne Bułgarów najszybciej do piłki dopadł Szymon Jaskułowski, który strzałem z sześciu metrów nie dał szans bramkarzowi rywali. Piłka zatrzepotała w siatce. Stadion wypełniony bułgarskimi kibicami zamarł. Radością za to eksplodowała polska ławka rezerwowych. Ten gol zapewnił Dolnemu Śląskowi, który reprezentował Polskę, zwycięstwo w UEFA Regions' Cup (nieoficjalnych mistrzostwa Europy amatorów).

Zanim reprezentacja amatorów Dolnego Śląska pojechała na finał do Bułgarii, musiała jednak przejść przez krajowe eliminacje. Później były kolejne eliminacje, ale z reprezentacjami poszczególnych państw. Polacy we Wrocławiu zmierzyli się z silnymi Niemcami, Włochami oraz słabą Maltą.

- Kiedy pokonaliśmy Włochów i Niemców, uwierzyłem, że możemy coś zdziałać w finałach. Może nie od razu mistrzostwo, ale jakiś dobry wynik możemy zrobić - opowiada Andrzej Padewski, wiceprezes Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej.

Znacznie pewniejszy siebie i drużyny był Janusz Kudyba, trener naszej reprezentacji. Poza nim w sztabie szkoleniowym znalazł się jeszcze Romuald Kujawa, a o zdrowie piłkarzy dbał masażysta Jarosław Szandrocho. Podczas pierwszej konferencji prasowej w Bułgarii Kudyba stwierdził, że przyjechał tutaj po mistrzostwo. Taką śmiałą deklaracją wprawił w osłupienie dziennikarzy.

- Dopytywali się, skąd ta jego pewność, a on im odpowiedział, że jako trener musi wierzyć w swój zespół - z uśmiechem opowiada Padewski.

- To nie była pycha - wyjaśnia Janusz Kudyba. - Miałem materiały o naszych rywalach i wiedziałem, że stać nas na ich pokonanie i wywalczenie złota. Od początku też tak nastawiałem zespół. Jechaliśmy z nastawieniem, aby wygrać - dodaje.

Po losowaniu grup finałowych Polacy nie mieli powodów do radości, bowiem trafili od razu na bardzo wymagających rywali. Wydawało się, że grupa z Bułgarią, Francją, Bośnią i Hercegowiną oraz Irlandią Północną jest znacznie słabsza niż grupa Polska, z Portugalią, Ukrainą i Szwajcarią.

- W telewizji oglądałem mecze bułgarskiej grupy i mogę powiedzieć, że spotkania w naszyj stały na wyższym poziomie. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że mecze w naszej grupie stały na niezłym drugoligowym poziomie - opowiada Kudyba.

Same spotkania praktycznie niewiele różniły się od oficjalnych meczów pomiędzy drużynami narodowymi. Wszystkie zespoły były poubierane z stroje, w jakich grają pierwsze reprezentacje swoich krajów. - Dostaliśmy sprzęt z PZPN-u. Reprezentowaliśmy nie tylko Dolny Śląsk, ale także Polskę - dodaje Padewski.

Dolnoślązacy po zwycięstwach nad Odessą (Ukraina) i Ticino (Szwajcaria) byli już bardzo bliscy awansu do finału. Wystarczyło przynajmniej zremisować z Aveiro (Portugalia).

- Po naszych dwóch wygranych Bułgarzy bardzo nie chcieli, abyśmy awansowali do finału. Zaczęli się nas bać - opowiada Kudyba. - Mecz z Portugalią prowadził nam arbiter, który podobno sędziuje w Serie A. Może i tak, ale w tym meczu lekko sprzyjał rywalom. Jednak remisu nie udało się nam odebrać.

Turniej był tak zaplanowany, że wszystkie mecze miały być rozegrane w ciągu zaledwie siedmiu dni. W efekcie mecz grano co dwa dni. I to przy upale dochodzącym do 40 stopni. Wysiłek, jakiemu zostali poddani zawodnicy, na dodatek amatorzy, był ogromny. Odpocząć od upału można było tylko w kilmatyzowanym hotelu. Mimo zmęczenia piłkarze po każdym meczu znajdowali chwilę ma zabawę. Na głównym deptaku Starej Zagory, gdzie mieszkali nasi reprezentanci, prezentowali tak zwany "bobslej". Zawodnicy siadali jeden za drugim i skręcali raz w lewe raz w prawo, symulując jazdę bobslejem. - Mieszkańcy Starej Zagory przyjmowali to sympatycznie, z uśmiechem - opowiada Padewski.

- Poza tym w zespole była dyscyplina. Mieszkaliśmy w samym centrum i pokusy były, aby wyjść i się zabawić, ale powiedziałem chłopakom, że na zabawę przyjdzie czas po finale. Traktowałem ich jak zawodowców i oni też tak podchodzili do całej imprezy - podkreśla Kudyba.

Ale aby świętować, trzeba było jeszcze pokonać w finale samych gospodarzy turnieju.

- Czy baliśmy się gospodarskiego sędziowania? - zastanawia się Kudyba. - Mecz prowadził ten sam arbiter, co nasze spotkanie z Portugalią, ale było za dużo ludzi, aby mógł próbować gwizdać pod Bułgarów - odpowiada.

Na stadionie w Sliven, gdzie rozgrywany był finał, zjawiło się około 6 tysięcy kibiców. Wśród nich Jordan Leczkov, niegdyś wybitny reprezentant Bułgarii, a dziś między innymi burmistrz tego miasta. To on później wręczał złote medale Polakom. Poza ekipą Francuzów, którzy zostali na finał, cały stadion kibicował oczywiście Bułgarii.

Przeciwko gospodarzom trener Kudyba wymyślił specjalna taktyką. Polacy zagęścili środek pola, zagrali pięcioma pomocnikami i tylko jednym wysuniętym napastnikiem, który indywidualnymi rajdami miał za zadanie zmęczyć bułgarskich obrońców.

- Widziałem, że Bułgarzy atakują głównie środkiem i trzeba było im utrudnić zadanie. Chłopcy doskonale, jak we wszystkich meczach, zrealizowali założenia taktyczne i nawet jak straciliśmy gola, to byłem pewien, że nie przegramy - wyjawia Kudyba.

Do remisu doprowadził Michał Sudoł strzałem z rzutu wolnego. Podobnie jak w eliminacjach we Wrocławiu, kiedy Niemcom strzelił gola z wolnego z ponad 30 metrów, tak i teraz, tyle że z bliższej odległości nie dał szans bramkarzowi rywali. W dogrywce Polacy byli już wyraźnie lepsi od gospodarzy, a po końcowym gwizdku nasz zespół na środku boiska zaprezentował jeszcze raz "bobsleja".

- Później było piwo i zabawa. Chłopcy chętnie pili miejscowe piwo Zagorkę, ale były też bardziej wyrafinowane trunki - z uśmiechem zdradza Kudyba.

Dla większości naszych zawodników, wśród których można znaleźć studentów, pracownika piekarni, sprzedawców, uczniów, nauczyciela, bezrobotnego, była to przygoda życia. Nigdy więcej nic podobnego nie przeżyją.

- Mariusz Sadowski ma 30 lat, ułożone życie i dla niego piłka nożna to taki dodatek, uzupełnienie życia. Ale ci młodsi zawodnicy mogą jeszcze się pokazać w wyższej lidze. Mają chęci, ambicje i umiejętności. Sam kilku sprawdzę w Gawinie przed nowym sezonem - kończy Kudyba.

DROGA PO ZŁOTY MEDAL

Faza grupowa

Dolny Śląsk - Odessa (Ukraina) 2:1 (1:0)

Bramki: Ochmański (10), Sadowski (47) - dla Polski; Balicki (55, samobójcza) - dla Ukrainy

Dolny Śląsk - Ticino (Szwajcaria) 2:1 (0:0)

Bramki: Gad (68), Jaskułowski (87) - dla Polski; Censi (65) - dla Szwajcarii

Dolny Śląsk - Aveiro (Portugalia) 1:1 (1:0)

Bramki: Piech (5) - dla Polski; Bastos (65) - dla Portugalii

Finał

Dolny Śląsk - Południowo-Wschodni Region Bułgarii 2:1 (0:0, 1:1)

Bramki: Sudoł (78), Jaskułowski (113) - dla Polski; Stoyanov (65) - dla Bułgarii

ZŁOTA DRUŻYNA

Krzysztof Czerniak, Łukasz Skierski, Ernest Balicki, Piotr Broszkowski, Jarosław Gad, Tomasz Góral, Tomasz Szczepek, Adrian Szymczak, Michał Wróbel, Janusz Gol, Tomasz Jaworski, Mariusz Sadowski, Michał Sikorski, Michał Sudoł, Arkadiusz Piech, Arkadiusz Półchłopek, Szymon Jaskułowski, Łukach Ochmański.

Copyright © Agora SA