Dziesięć lat temu Kubica by zginął

- Najszybciej jak się da lecę do Indianapolis i mam nadzieję, że w niedzielę wystartuję w GP USA - powiedział Robert Kubica niecałe 24 godziny po wyjściu cudem i niemal bez szwanku z makabrycznej kraksy na torze w Montrealu

Jeszcze w niedzielę po wyścigu Kubica pytał nieśmiało: - Czy będę mógł pojechać w niedzielę w Grand Prix USA? Wyścig w Indianapolis odbędzie się w niedzielę, ale do piątkowych treningów pozostały zaledwie trzy dni. - Za wcześnie cokolwiek rozstrzygać. Decyzja w czwartek - twierdzi szef zespołu Polaka BMW Sauber Mario Theissen. - Jesteśmy przygotowani na to, że miejsce Roberta może zająć jeden z rezerwowych kierowców. Najważniejsze, że stan psychiczny Roberta jest dobry i ogólny stan zdrowia także nie budzi obaw, więc możemy z optymizmem patrzeć na jego powrót - dodaje Theissen.

Kubica wyszedł z makabrycznej kraksy tylko z lekkim wstrząśnieniem mózgu i skręconą kostką. W poniedziałek przechodził w szpitalu Sacré-Coeur specjalistyczne badania neurologiczne. Pod szpitalem stały w tym czasie tłumy dziennikarzy, mnóstwo ekip telewizyjnych. Kubica po wyjściu ze szpitala odpowiedział na kilka pytań i odjechał, osobiście prowadząc samochód!

Dobre informacje ze szpitala z godziny na godzinę uspokajały kibiców, którzy w niedzielę po południu doświadczyli szoku. - Gdyby wypadek wydarzył się dziesięć lat temu, Kubica by nie przeżył - przyznał szef BMW Sauber. Na 27. okrążeniu wyścigu o Grand Prix Kanady Polak wypadł z toru, jadąc 250 km/godz. "O godzinie wpół do drugiej Robert Kubica nie żył. Nikt nie był w stanie pomyśleć o niczym innym, patrząc, jak jego BMW Sauber unosi się w powietrzu, by uderzyć o murek, obraca się i ląduje na koniec po przeciwnej stronie bariery toru" - napisała "Corriere della Sera", zauważając, że ta scena nie była brutalną grą komputerową, tylko rzeczywistością, w której 22-letni chłopak uwięziony był we wraku jak "bezbronna kukiełka". Przez kilkanaście sekund, zanim przybyła ekipa medyczna, Polak nie dawał znaku życia.

Nie wiadomo, co było przyczyną wypadku, ale Kubica zawadził o bolid jadącego przed nim Jarno Trullego. - Chwilę wcześniej był za mną, ale z lewej strony. Potem już go nie widziałem, ale musiał zawadzić mnie z prawej, bo okazało się, że mam rozciętą tylną oponę z tamtej strony - opowiadał Włoch. - Ja mu drogi nie zajechałem. Trzymałem się swojej linii. Nie wiem, czy Kubica miał jakąś awarię, czy powód wypadku był inny - zastanawiał się Trulli.

Lauda: W moich czasach złamałby kark

Wypadek Polaka przypominał kraksę Ayrtona Senny, który w 1994 roku zginął na torze Imola w San Marino. Polak przeżył, bo po śmiertelnym wypadku Senny (ostatniej ofiary Formuły 1) organizatorzy mistrzostw świata zrewolucjonizowali przepisy bezpieczeństwa. Kubicę uratował niezniszczalny kokpit zbudowany z włókna węglowego i system chroniący głowę i szyję przed uderzeniami i przemieszczeniem. - W moich czasach takie zderzenie było śmiertelne i z całą pewnością byłby złamany kark. Dzięki dzisiejszej technice to niemożliwe - komentował Niki Lauda, który w 1976 roku niemal spalił się w rozbitym na torze ferrari. - To była górna granica tego, co człowiek może wytrzymać - mówił o wypadku Kubicy były kierowca Christian Danner.

Polak stracił przytomność tylko na moment. W centrum medycznym na torze w Montrealu czuł się już lepiej. - Reakcje są prawidłowe, nie ma oznak uszkodzenia mózgu, które jest w takich wypadkach bardzo prawdopodobne - mówił lekarz Kubicy Riccardo Ceccarelli. W szpitalu Sacré-Coeur stwierdzono skręcenie prawej kostki i lekkie wstrząśnienie mózgu. - Biorąc po uwagę okoliczności, jego stan jest więcej niż bardzo dobry - stwierdził chirurg Roland Denis. - Gdy zobaczyłem wypadek na ekranie, pomyślałem, że Kubica zginął. Ale kiedy dotarł do nas, okazało się, że może rozmawiać. Był przytomny i w pełni świadomy tego, co się stało. Pamiętał wszystko, co zdarzyło się przed wypadkiem. Mówił, że miał ok. 250 km/godz. na liczniku i że trącił w koło jadącego przed nim samochodu - opowiadał chirurg, który dodał, że wypadek może mieć głównie skutki dla psychiki kierowcy.

Chaos na Circuit Gilles Villeneuve

Chaotyczny wyścig w Montrealu ukończyło tylko 12 z 22 kierowców. Wygrał, po raz pierwszy w karierze, 22-letni debiutant z McLarena Lewis Hamilton. Zawody kilkakrotnie wstrzymywał wyjazd na tor samochodu bezpieczeństwa, który przed bolidami pojawia się tylko wtedy, kiedy dochodzi do kraksy zagrażającej pozostałym uczestnikom. O betonowe bandy w Montrealu rozbił się nie tylko Kubica - mniej poważne kraksy mieli Adrian Sutil, Christijan Albers i Vitantonio Liuzzi. Ten ostatni zakończył jazdę, wpadając na odcinek bandy, który od 1999 roku nazywany jest Ścianą Mistrzów. Właśnie tam, na końcu najdłuższej prostej, wyścigi kończyli trzej mistrzowie świata - Damon Hill, Michael Schumacher i były kolega Kubicy z BMW Sauber Jacques Villeneuve.

Włoska "La Repubblica" zauważa, że Polak ma wymalowane na kasku imię i nazwisko polskiego papieża. Brak poważnych urazów gazeta uważa za "autentyczny cud".

Cytat dnia

- Jak widzicie, jestem w dobrej formie. Pojadę w wyścigu Indianapolis, jeśli lekarze wydadzą zgodę. Czuję się bardzo dobrze. Miałem ogromne szczęście - to był wielki wypadek, a jednocześnie wyszedłem z niego bez szwanku. Kraksy nie oglądałem w telewizji, ale pamiętam niemal wszystko - Robert Kubica po wyjściu ze szpitala

Czytaj też: Reakcja ojca Kubicy na wypadek...

Copyright © Agora SA