Długo nie mógł się wybić ponad poziom IV ligi. Nie dlatego, że był słaby. Po prostu nikt się na nim nie umiał poznać. Gdy w styczniu 2005 r. za sprawą dyrektora sportowego Wisły Grzegorza Mielcarskiego, przyjaciela wujka piłkarza - Jerzego Brzęczka, Błaszczykowski trafił wreszcie do Krakowa, ówczesny trener zespołu Werner Liczka krzyknął z zachwytem: "Eureka!". Pod wrażeniem byli też uznani zawodnicy "Białej Gwiazdy", a Mauro Cantoro nie mógł uwierzyć, że ten chłopak nie grał w wyższej lidze!
Mielcarski: - Moja znajomość z "Brzękiem" nie miała nic do rzeczy. To trener Liczka dostrzegł natychmiast wartość Kuby. Nie bał się od razu na niego postawić.
W ten sposób klub z Reymonta zrobił chyba najlepszy interes w historii: za 70 tys. zł ekwiwalentu dla KS Częstochowa zdobył piłkarza, który wkrótce podbił naszą ekstraklasę i przebojem wszedł do reprezentacji Leo Beenhakkera. Gdyby Wisła dzisiaj chciała go sprzedać, mogła by żądać nawet 3 mln euro.
Urodził się w grudniu 1985 r. w dwutysięcznej wiosce Truskolasy koło Częstochowy. Od dziecka piłka pochłaniała go w całości. Film z Pierwszej Komunii Świętej: mały blondynek paraduje po Truskolasach w niebieskim garniturku i gumowych trampko-korkach. - Tylko mnie w tych butach nie kamerujcie - apeluje bezskutecznie.
Teoretycznie nie mogło być inaczej. Mały Kuba miał przecież w domu na co dzień piłkarskiego idola - pomocnika reprezentacji Jerzego Brzęczka, do którego na uroczystości rodzinne ściągała połowa drużyny wicemistrzów olimpijskich z Barcelony. Najbardziej sprzyjające otoczenie nie przesądzi o karierze, jeśli nie będzie talentu, a także niezłomnego charakteru.
Jerzy Brzęczek potwierdza - droga z Truskolasów na piłkarski szczyt nie jest zamknięta. - Często właśnie ludzie z małych ośrodków pokazują się bardziej wytrwali niż ich rówieśnicy z wielkich miast. Po prostu muszą włożyć więcej wysiłku, żeby się przebić. To ich hartuje. Potem zresztą bardziej szanują to, co osiągnęli - tłumaczy. Wie, co mówi, sam przeszedł taką drogę. Dlatego u Kuby najbardziej, bardziej nawet niż talent, ceni charakter. - Był uparty, zadziorny, nie lubił przegrywać. Dużo czasu spędzał na boisku ze starszymi chłopakami, a to najlepsza szkoła - tłumaczy.
Miał osiem lat, gdy razem ze starszym o trzy lata bratem Dawidem zaczął codziennie dojeżdżać 35 km w jedną stronę, by trenować w Rakowie Częstochowa. Klub niebogaty, trzecioligowy, dla którego wyskok do ekstraklasy w latach 1994-98 to okres świetności, którym działacze żyją do dzisiaj.
- Podczas naboru do szkółki piłkarskiej Rakowa było ze 40 dzieciaków, ale Kuba jako pierwszy dostał cztery plusy i przeszedł dalej - wspomina Dawid.
Na kilka pierwszych treningów braci zawieźli rodzice, potem musieli sobie radzić sami.
Piłce bracia poświęcali każdą wolną chwilę w Truskolasach. Przed domem mieli skrawek trawnika. - Ćwiczyliśmy tam grę bez reguł. Nazywaliśmy to "futbolem brutalnym" - śmieje się starszy z braci. Drugie własne boisko mieli koło szklarni babci. - Gdy wujek Jurek przyjeżdżał na święta, to nawet w Wigilię graliśmy tam do upadłego - wspomina Jakub.
Gdy Kuba miał jedenaście lat, świat nagle runął. Tragicznie zmarła ich ukochana mama.
- Nie miałem już z kim pogadać o swoich kłopotach, o tym, że nie chce się iść do szkoły czy na trening. Nie było do kogo się przytulić. Z wszystkim zostałem sam - wspomina.
Do dzisiaj w każdym ważnym momencie życia myśli o mamie. Dedykuje jej wszystkie swoje gole.
Tej sierpniowej nocy w 1996 r. do końca życia nie zapomni także Jerzy Brzęczek, młodszy brat matki Jakuba. Tragiczna wiadomość zastała go w Innsbrucku. - Od tamtej pory, gdy ktoś nieumówiony telefonuje wieczorem, to dla mnie sygnał alarmowy - opowiada. - Kuba długo nie potrafił pogodzić się ze stratą. Był rozżalony, zbuntowany. Dzwoniłem wtedy do niego niemal codziennie. Pomogła siostra, Małgorzata, ale przede wszystkim babcia Felicja Brzęczkowa.
Wychowała pięcioro dzieci oraz całą gromadę wnucząt i prawnucząt. Kiedy pod jej skrzydła trafili też bracia Błaszczykowscy, Jakub szybko stał się dla niej oczkiem w głowie. Pierwsze dni i tygodnie wspomina ze łzami. - Był taki mały, a po tym, co przeżył, długo nie rósł - opowiada.
Choć dumna dziś z wnuka, ciągle jej mało. - Żebyś ty jeszcze, Kubuś, zaczął strzelać bramki - wzdycha, siedząc przy udekorowanej choince.
- Ależ babciu! Strzelam ich coraz więcej! W tym sezonie mam już cztery - broni się Kuba. - Poza tym na mojej pozycji ważniejsze są asysty, a tych mam dużo.
Gdy Wisła czy reprezentacja grają z Kubą w składzie, babcia musi to widzieć. Niedawno mecze w Pucharze Ekstraklasy pokazywała tylko stacja Polsat Sport, której nie ma w domu. Znalazła na szczęście sąsiadów mających ten program.
- Babcia ogląda nawet mecze głównych konkurentów Wisły. Do końca trzyma kciuki, by zgubili punkty - opowiada Dawid.
- Pani Felicja to wspaniała kobieta. Gdy tylko przyjeżdżałem w odwiedziny do Jurka, traktowała mnie jak syna - dodaje Grzegorz Mielcarski.
Jakub wspomina trzech ludzi z Częstochowy, którzy od początku wierzyli w niego. Pierwszy to Edward Flis - były piłkarz Rakowa, a dziś wiceprezes i sponsor klubu. Pomagał chłopakowi jak mógł, podwoził do Truskolasów. Teraz, gdy rozkleja po szkołach ogłoszenia o naborze do piłkarskiej szkółki, tłustym drukiem podkreśla: "To z tego klubu do Wisły trafił reprezentant Polski Jakub Błaszczykowski".
- Odzew jest jednak marny. Chłopakom nie chce się dzisiaj wysilać - kręci głową.
Drugi, o który opowiada Błaszczykowski, to Mirosław Sieja - 47-letni trener młodzieży. Wygląda na spokojnego, statecznego pana... - Pozory mylą - dementuje stanowczo.
- Pamiętam, jak kiedyś trener rzucił się z parasolką na wrzeszczącego na nas działacza drużyny przeciwnej - potwierdza Jakub.
Sieja nie miał wątpliwości, że z małego Błaszczykowskiego wyrośnie wielki piłkarz. - Wyróżniał się od pierwszego treningu. Dojście do piłki, przyjęcie piłki, drybling - opowiada. - Podczas turniejów trampkarzy trenerzy mieli zawsze problem, czy dawać Błaszczykowskiemu wszystkie nagrody indywidualne, czy zostawić jeszcze coś dla innych.
I jeszcze trener Gothard Kokott, były piłkarz m.in. Ruchu Radzionków i Rakowa, najbardziej doświadczony z całej trójki. Kubę prowadził w KS Częstochowa, gdy zespół grał w Śląskiej Lidze Juniorów. - Kuba urodził się do piłki nożnej. Wspólnie z Darkiem Załęckim i Piotrkiem Andrzejewskim tworzyli atak, który siał postrach wśród rywali - wspomina.
Gdy Kokott przejął drużynę seniorską, Błaszczykowski trafił do dorosłej piłki w czwartoligowym wydaniu. Brzęczka i Błaszczykowskiego Kokott nazywa "szczęściarzami". - Są dzieci, które w każdej grupie się wybiją, a do takich właśnie należał Brzęczek. Kuba jednak jest lepszym zawodnikiem, niż był Jurek w jego wieku - podkreśla.
W lutym 2005 r. KS Częstochowa za Błaszczykowskiego dostał od Wisły 70 tys. zł. - Tak naprawdę do klubowej kasy wpłynęło 68 tys. zł, bo 3 proc. opłat transferowych poszło do kasy związku - precyzuje wiceprezes Flis. - Ale ja nie po to inwestowałem w szkolenie młodzieży, żeby na tym zarabiać. Ważna jest satysfakcja. Choć pieniądze oczywiście się przydały. Kupiliśmy sprzęt, opłaciliśmy obozy szkoleniowe.
Prezesowi Flisowi nie udało się wynegocjować, by do kasy klubu wpłynęło choć 5 proc. sumy od kolejnego transferu Kuby. - Długo naciskałem dyrektora Mielcarskiego, ale się nie ugiął - wspomina. Nawet nie chce liczyć, ile to by było, gdyby Błaszczykowskiego sprzedano za milion euro!
Nie wszyscy jednak przychylnie komentują błyskawiczną karierę Błaszczykowskiego. Krytycznych uwag pełno zwłaszcza na internetowych forach. "Kariera po znajomości. Gdyby nie miał wujka Jerzego Brzęczka, nie trafiłby do Wisły" - pisze jeden z internautów.
- Jurek niczego by nie zrobił, gdyby Kubuś nie miał talentu - denerwują takie głosy babcię Felicję.
- I to nie on biega po boisku, tylko ja - wtrąca wnuk. I wzdycha: - Pamiętam, jak niektórzy kibice Wisły, gdy doszło do mojego transferu, witali mnie wpisami w stylu: "Widzę, że wzmacniamy drużynę rezerw". Teraz ci sami proszą na forum, żebym nie odchodził. Takie życie.
Dzisiaj nikt nie wyobraża sobie Wisły bez niego, jak kiedyś bez Macieja Żurawskiego. Na dodatek Kuba zżył się z fanami bardziej niż "Żuraw", który zawsze podkreślał, że serce zostawił w Poznaniu.
- Kuby nie traktujemy jak zwykłego piłkarza, bardziej jak jednego z nas. On naprawdę połknął wiślackiego bakcyla - tłumaczy przyjaciel piłkarza, kibic, a zarazem redaktor magazynu "Forza Wisła" Marcin Kempisty. - Jest też zwyczajnie wdzięczny Wiśle za to, że na niego postawiła.
Sukcesy nie przewróciły w głowie 21-letniemu piłkarzowi. - Kubie to nie grozi, nie muszą go nawet pilnować - uśmiecha się Agata, narzeczona piłkarza. Choć znali się długo, potrzebowali rozłąki, by się do siebie zbliżyć. W Częstochowie widywali się niemal codziennie. - Kuba wyjechał do Krakowa, szykował się do wyjazdu na obóz na Cypr i wtedy zaczęliśmy słać do siebie maile - mówi dziewczyna.
- On ma za dobrze poukładane w głowie, myśli bardzo dojrzale - zapewnia Kempisty. - Ma mocno zakodowany w głowie kodeks wartości człowieka racjonalnie podchodzącego do życia. Rodzina jest dla niego fundamentem wszystkiego. Poza tym kocha sport. Świetnie radzi sobie nie tylko w piłkę nożną, ale też grając w koszykówkę, siatkówkę czy nawet w hokeja.
- Imponuje mi, że ma tak poukładany harmonogram dnia. Gdy profesor Jerzy Wielkoszyński mówi mu, że po każdym treningu czy meczu powinien wypoczywać tyle a tyle czasu, wszystko skrupulatnie wykonuje - zdradza przyjaciel.
O mentalność Kuby nie boi się też Jerzy Brzęczek: - On wie, że to dopiero początek drogi, że im szybciej się wchodzi, tym szybciej spada...
Grając jeszcze w juniorach, Kuba złamał nogę. - Stało się to po brutalnym wejściu jednego z piłkarzy Znicza Kłobuck i wyglądało okropnie - wspomina trener Sieja.
- Pół roku wyjęte z życiorysu. Złamanie stawu skokowego, później doszło zwapnienie - mówi z grymasem Błaszczykowski.
Drugi raz światła przygasły w trakcie koncertu w sierpniu 2005 r. Jakub zagrał znakomicie przeciwko Panathinaikosowi Ateny, ale przypłacił to poważną kontuzją. Złamał piątą kość śródstopia. Cztery miesiące bez piłki.
Pierwszy moment zawahania Jakub miał jeszcze w szkole podstawowej, w wieku 12 lat. W Rakowie był przydzielony do grupy chłopaków starszych o dwa, trzy lata. Brat Dawid skończył już podstawówkę, a w związku z nauką w szkole średniej przestał trenować. Kuba też powiedział "dość". - Byłem zmęczony dojazdami i treningami. Na dwa miesiące powiesiłem buty na kołku - nie kryje.
Do powrotu na boisko namówił go wujek Jurek. - Opowiedziałem o swoich momentach załamania - wspmina. - O tym, jak nogi bolą od trenowania, jak ma się dosyć codziennej tułaczki...
Gdy Kuba wznowił treningi, niemal od razu wziął udział w turnieju, na którym został uznany za najlepszego piłkarza. - Pomyśl, co dopiero będzie, jak zaczniesz znowu trenować! - usłyszał od wujka. I to pomogło.
Błaszczykowski nie buntuje się przeciw systemowi płac, jaki ukształtował się w klubie przy Reymonta - na to, że rezerwowi zarabiają osiem razy więcej niż on, podstawowy dziś zawodnik. - Gdybym myślał takimi kategoriami, moja kariera potoczyłaby się w innym kierunku - uzasadnia. - Jestem zadowolony z tego, co mam. Na życie mi starcza.
- Nie zapominajmy, że do Wisły Kuba trafił wprost z czwartej ligi, stąd niski kontrakt - zwraca uwagę Jerzy Brzęczek, który reprezentuje interesy siostrzeńca w negocjacjach z Wisłą. - Musiał trochę pobiegać po boisku, by zapracować na podwyżkę... I na pewno już mu się to udało!
Znajomi piłkarza zwracają uwagę na jego dojrzałe decyzje. Mauro Cantoro: - Gdy inni trwonią kasę na najdroższe samochody, Kuba kupił sobie mieszkanie w Krakowie i teraz nie musi tracić pieniędzy na wynajmowanie.
Z powodu tego mieszkania Kuba długo jeździł leciwym golfem. Dopiero kilka miesięcy temu zmienił je na używane audi A4.
Jakub opiekuje się chłopakiem z sąsiedniej wioski, chorym na zanik mięśni. - Kiedyś, gdy na hali w Truskolasach grałem z kolegami, a on się o tym dowiedział, to prosił rodziców, by go przywieźli na wózku. Chciał mnie zobaczyć w akcji - opowiada.
Ciągle przywozi dla przyjaciela klubowe pamiątki, zaprasza na akcje charytatywne, które pomaga organizować w Częstochowie. Co roku tuż przed świętami Bożego Narodzenia Jerzy Brzęczek skrzykuje znajomych ze świata piłki, by zebrać środki dla rodziny kolegi - tragicznie zmarłego piłkarza. Jakub pomaga jak może. Wydzwania po znajomych piłkarzach, by uświetnili swą obecnością charytatywne zawody. Ostatnio stawili się wiślacy: Konrad Gołoś, Marcin Baszczyński, Marcin Juszczyk i trener Dariusz Marzec.
- Kuba sam nie miał łatwego dzieciństwa, dostrzega więc problemy innych ludzi - potwierdza przyjaciel piłkarza Marcin Kempisty. - Gdy zorganizowaliśmy spotkanie z dziećmi z domu dziecka, od razu zaoferował swoją koszulkę. Jest dobrym człowiekiem i tą dobrocią potrafi w życiu wygrywać.
Na pierwszy trening Wisły przyszedł 9 lutego 2005 r. Po zakończeniu zajęć na nawierzchni w Skotnikach trener Werner Liczka postanowił, że na obóz na Cypr w miejsce Nigeryjczyka Iheanacho Kelechiego zabierze Błaszczykowskiego. - Lepiej dać szansę Kubie, reprezentantowi Polski do lat 19. Ten chłopak przejawia dużą kulturę ruchu, ma dobrą technikę, jest dynamicznym prawym pomocnikiem. Takich ludzi potrzebujemy - uzasadnił.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Na Cyprze w sparingach przeciw Koreańczykom czy Słowakom Błaszczykowski wchodzi na zmianę - najpierw za Aleksandra Kwieka, później za Nikolę Mijailovicia. Wnosi do gry tyle ożywienia, że Liczka jeszcze na zgrupowaniu zapowiedział podpisanie z nim kontraktu.
22 lutego pięcioletnia umowa z Wisłą jest już podpisana. Pierwsza wypłata - 3,5 tys. zł. Wiosenny sezon "Biała Gwiazda" zaczęła od meczu 1/8 Pucharu Polski z Polonią Warszawa. Jakub zostaje jego bohaterem - strzelił gola na 1:0, a później zaliczył asystę. Wisła wygrała 5:1.
Dzięki trafieniu Kuby w kwietniu wiślacy odnieśli sukces na gorącym terenie we Wronkach, pokonując Amicę 1:0. "Jeden z nielicznych piłkarzy Wisły, któremu chciało się biegać" - napisaliśmy wówczas. 13 maja razem z drużyną Błaszczykowski zostaje mistrzem kraju.
- Miałem sporo szczęścia, bo trafiłem na trenera Liczkę, a Wisła nie miała prawoskrzydłowego - podsumowuje tamten etap kariery.
2 września 2006 r. zadebiutował w reprezentacji Polski, ale o 1:3 z Finlandią na stadionie w Bydgoszczy będzie chciał zapomnieć. Koncert dał za to w spotkaniu z Portugalią 11 października w Chorzowie. "Wkręcał" w murawę obrońców słynnego rywala, walczył jak równy z równym z jednym z najlepszych środkowych pomocników świata Deco, wypracował pierwszego gola. Gdy po 65 minutach gry trener Leo Beenhakker zmieniał wyczerpanego Kubę, objął go jak syna.
- Trener dla nas wszystkich jest jak ojciec - mówi o tym Jakub.
Wielki Leo cieszy się wielkim mirem także w Truskolasach. - Od razu widać, że to dżentelmen - ocenia Agata.
- Wszyscy, którzy uchodzą za fachowców w tej branży, a tak szybko przekreślali trenera Beenhakkera i zarzucali mu wysokie zarobki, powinni się zastanowić nad tym, co piszą - apeluje Błaszczykowski. - Po porażce z Finlandią wielu domagało się głowy trenera, a on nic nie zmienił. Po prostu cierpliwość i konsekwencja to jego ważne zalety. Przeciwko Finom zagrałem fatalnie i mógł mnie przekreślić, ale znowu dał mi szansę.
Dumny z brata Dawid Błaszczykowski może się teraz przekomarzać z wujkiem Jurkiem. - Pamiętam, jak wujek wchodził na ambicję Kuby: "Ja w twoim wieku grałem w reprezentacji, wyjeżdżałem na olimpiadę, a z tobą coś jest nie tak - opowiada. - Teraz ja mogę mu powiedzieć: Wujek, kiedy ty z reprezentacją ograłeś czwartą drużynę świata?
- Jurek zawsze powtarzał: "Mamusia, zobaczysz - on będzie lepszy niż ja". I miał rację - wspomina babcia Felicja.
- Spokojnie, na razie jest dobrze, ale zobaczymy, w jakim będziemy miejscu za pół roku - galop starszego brata powstrzymuje Jakub.
Marcin Kempisty nazywa Kubę "urodzonym zwycięzcą". - Wszystko, za co się bierze, chce doprowadzić do końca. Gdy analizujemy niekiedy razem jego występy, ciągle ma niedosyt, rozpamiętuje nieudane zagrania, nie zachwyca się dobrymi, choć tych ostatnio miewa mnóstwo - opowiada przyjaciel piłkarza.
Czy piłka wynagrodzi Błaszczykowskiemu ciężkie dzieciństwo? - W pewnym sensie tak. Piłka to całe moje życie. Dążyłem zawsze do tego, aby coś w niej osiągnąć. Z drugiej strony jednak w moim życiu zostaje luka. Bo zawsze robiłem to dla mamy, która cały czas w nas wierzyła. Szkoda, że nie możemy wspólnie cieszyć się moimi sukcesami - zamyśla się Jakub.
Po chwili ożywia się i dodaje: - Ale cały czas w to wierzę, że mama jest ze mną. Obserwuje mnie z tamtego świata. I pomaga mi w tym, co się dzieje, w podejmowaniu najważniejszych decyzji.