Boruc - kibice nie dadzą mu zginąć

To była obrona na poziomie światowym - mówi trener Celticu Gordon Strachan o interwencji Artura Boruca, dzięki której ?The Bhoys" wygrali ostatni mecz ligowy z Aberdeen 1:0. Dziś polski bramkarz gra w Lidze Mistrzów przeciw FC Kopenhaga

Robert Błoński: W sobotę Pana świetna interwencja w 90. min uratowała Celticowi wygraną. Angielskie i szkockie gazety nazwały tę interwencję "zadziwiającą, niesamowitą, wspaniałą, zdumiewającą". A to tylko wybór przymiotników.

Artur Boruc, bramkarz Celticu Glasgow i reprezentacji Polski: Po to jestem, żeby czasem odbić piłkę. Co mogłem, obroniłem.

Ligowy mecz z Aberdeen ważny był też dla Macieja Żurawskiego.

- W końcu strzelił gola, i to zwycięskiego. To dobry napastnik, potrafi rozstrzygać mecze. Liczę, że przekona do siebie trenera, który decyduje, kto gra, a kto nie.

Liga Mistrzów i liga szkocka to duży przeskok? Ciężko się zmobilizować na pojedynek z Kilmarnock, kiedy ograło się Manchester United?

- Nie. To guzik prawda, że w lidze szkockiej liczą się tylko trzy zespoły. U siebie wygrywamy wszystko, ale na wyjazdach dzieją się rzeczy nieprawdopodobne. Każdy chce nam dokopać, agresja jest niesamowita. Nie ma mowy, by cokolwiek odpuszczać. Umiejętności nie są pewnie takie jak w Champions League, za to zaangażowanie ogromne.

Po meczu z Manchesterem, po którym Celtic po raz pierwszy awansował z grupy Ligi Mistrzów, szkocki dziennikarz powiedział nam: "Jeśli za 30 lat Artur będzie spłukany i bez pomysłu na życie, niech przyjedzie do Glasgow. Kibice nie dadzą mu zginąć".

- Fajnie. Cieszą takie słowa, po to jest się piłkarzem, żeby być docenionym. Szczególnie u obcych. Zobaczymy, co będzie za 30 lat, ale ja pomysł na życie mieć zawsze będę. I nadzieję, że nigdy się nie spłukam.

To były dla Pana szczególne tygodnie.

- Jakiś czas temu zmarła moja siostra cioteczna. Całkiem niedawno jej tata. To mój wujek - najfajniejsza, najbardziej pozytywna postać w mojej rodzinie. Miałem momenty załamania, ale dzięki piłce mogłem choć na moment o tym zapomnieć. Dzień po meczu z Manchesterem był pogrzeb.

Zagrał Pan fenomenalnie, obronił karnego w 89. min. Celtic wygrał 1:0.

- Nie ma co wspominać...

...chyba jednak jest.

- To był fajny mecz. Za takie mecze kocha się futbol. Jego magię, nieprzewidywalność i to, że lepszy nie zawsze wygrywa. Dla Szkotów niezwykle istotny, bo dla nich gra z Anglikami to coś więcej niż sport.

Pierwsza myśl po obronieniu karnego?

- Że to jeszcze nie koniec. Że jeszcze muszę się skoncentrować.

Wyczuł Pan idealnie i rzucił się tam, gdzie trzeba.

- Bywa. Bramkarz musi mieć szczęście, a mnie się udało. Pamiętałem, jak Francuz strzelił karnego w pierwszym meczu, tym przegranym 2:3, i tam właśnie się rzuciłem. No i we mnie trafił.

Kiedy sędzia gwizdnął po raz ostatni...

- Lekko zwariowałem. Bo dotarło do mnie, że dokonaliśmy czegoś niezwykłego. Chciałem pobiec do kibiców, cieszyć się z nimi. W końcu dla nich gramy. Przeskoczyłem baner reklamowy, ale zatrzymała mnie policja.

Będzie mandat?

- Nie wiem, okaże się za pół roku. Ale chyba chodziło o moje bezpieczeństwo.

Wygrana z MU miała szczególny smak?

- Tak, bo dała nam awans z grupy. Ale myślę, że będę grał z jeszcze fajniejszymi drużynami. Teraz musimy zagrać na poważnie z Kopenhagą, nie zlekceważyć ich, wygrać i wyjść z pierwszego miejsca.

Szkoci pisali: "król Artur". Akcje Celticu po wygranej z MU skoczyły o 14 proc. Piłkarze też to odczuli.

- Nie czytam gazet, ale widziałem parę nagłówków. Akurat o pieniądzach za bardzo rozmawiać nie mogę. Ale jeszcze nie odczuliśmy tego, że awansowaliśmy do 1/16 finału Ligi Mistrzów.

Do 1/8 finału.

- Aha. Premie będą wypłacone po zakończeniu fazy grupowej, ale pod tym względem nikomu w Celticu krzywda się nie dzieje.

Często Pan broni karne?

- Na treningach?

Nie, w meczach.

- Zdarza się. W poprzednim sezonie obroniłem chyba ze cztery w lidze. Ale statystyk nie prowadzę.

Myśli Pan o zmianie klubu?

- Jest mi dobrze w Glasgow. Gramy dalej w Champions League, znowu będziemy pewnie mistrzem Szkocji... Nie zaprzątam sobie tym głowy. Zobaczę, co będzie.

Wiele razy mówił Pan, że sportem się nie interesuje, ale o tym, co działo się w Japonii...

- Wiem, słyszałem, widziałem. Mam Polsat i jestem pod wrażeniem chłopaków. Szczere gratulacje dla siatkarzy.

Czego się nie dotknie zagraniczny trener w Polsce, to sukces. Piłkarzy trenuje Holender, siatkarzy - Argentyńczyk, koszykarzy - Słoweniec, medalistów olimpijskich w biegach i biatlonie - Białorusin i Ukrainiec, a Małysza - Fin. Na czym to polega?

- Powiedzenie "cudze chwalicie, swego nie znacie" nabiera nowego znaczenia. Ludziom zza granicy chcemy uwierzyć do samego końca, mamy przekonanie, że są spoza wszelkiego układu. No i mamy szczęście, że chcą z nami pracować najlepsi. Zagraniczny trener potrafi wzbudzić w nas poczucie wiary w siebie i własne umiejętności. Nie ma kompleksów, to i my ich nie mamy.