Lider zespołu z "Wietrznego Miasta" Ben Gordon zakończył spotkanie z dorobkiem 24 punktów, ale to defensywa była kluczem do zwycięstwa. Heat po raz pierwszy w rywalizacji z "Bykami" nie przekroczyli granicy 100 punktów. - My tylko zrobiliśmy, to co do nas należało. Musieliśmy wygrać ten mecz. Udało się, bo graliśmy dziś lepiej, ale też rywali wypadli słabiej niż na własnym parkiecie - przyznał po spotkaniu trener Bulls Scott Skiles.
Obrona gospodarzy była zabójcza przede wszystkim dla jednego z dwóch liderów Miami - Shaquille'a O'Neal. Mierzący 216 centymetrów Shaq (najwyższy gracz w tej rywalizacji) nie radził sobie zwłaszcza pod tablicą Bulls (Ostatni raz tak mizerny dorobek miał w meczu przeciwko Houston Rockets 19 kwietnia 2004 roku, kiedy uzyskał siedem pkt.) Co ciekawe ekipa Skilesa nie na parkiet wyszła bez nominalnego centra, grając praktycznie trzema skrzydłowymi. O'Neal (w dwóch meczach na Florydzie legitymował się średnią punktową - 24,5) szybko, we wczesnej fazie meczu złapał dwa faule i przez dwie pierwsze kwarty głównie przesiadywał na ławce.
- Zdecydowanie gospodarze zagrali dziś wspaniałe spotkanie. Sytuacja skomplikowała się po szybkich faulach Shaquille'a. Jego przewinienia wybijały z rytmu i jego, i resztę drużyny - wyznał coach Miami Pat Riley.
Na parkiecie w United Center od początku widać było zaangażowanie i energię młodych graczy Chicago. Najstarszym w pierwszej piątce był 27-letni Malik Allen, z kolei goście w swoich szeregach mają weteranów ligi - 34-letniego O'Neala i jeszcze bardziej wiekowych: 37-letniego Gary Paytona czy 36-letniego Alonzo Mourninga.
"Byki" kilkupunktową przewagę uzyskali już w pierwszej kwarcie, ale dopiero w drugiej osiągnęła ona 10 punktów. Co prawda gościom udało się ją zniwelować do 6 "oczek" ale w trzeciej odsłonie świetna gra Kirka Hinricha i Gordona (w tej części meczu rzucili 28 z 39 pkt. całej ekipy) pozwoliła spokojnie dowieźć prowadzenie do końca spotkania. Hinrich ostatecznie mecz zakończył z dorobkiem 22 pkt.
Po stronie gości O'Neala próbowali wyręczać: Dwyane Wade (26 pkt.) i Jason Williams (17). Ten pierwszy po meczu przyznał - Oni naprawdę chcieli tego zwycięstwa i dziś to pokazali. Po za tym nie wydaję mi się, żeby cały nasz zespół był dostatecznie skoncentrowany szczególnie w obronie.
Koszykarze Indiany Pacers objęli prowadzenie 2:1 w rywalizacji zwyciężając New Jersey Nets w 107:95. Do sukcesu najbardziej przyczynił się Jermaine O'Neal, który zdobywając 37 punktów wyrównał osobisty rekord w play off. Dzielnie sekundował mu Anthony Johnson zaliczając w ostatniej kwarcie 13 z 25 punktów.
Faule spowodowały, że O'Neal w obu meczach zagrał zaledwie 32 minuty i legitymuje się średnią 13,5 pkt i 5 zbiórek, co odbiega od jego średniej z sezonu zasadniczego (odpowiednio 20,1 i 9,3).
Wśród pokonanych wyróżnili się Richard Jefferson i Vince Carter - obaj zdobyli po 25 punktów. Czwarty mecz w sobotę, także w Indianapolis.
Zawodnicy Denver Nuggets wygrywając z przerwali serię sześciu porażek. W zespole gospodarzy, którzy wystąpili bez Kenyona Martina ukaranego za niewłaściwe zachowanie, brylowali Carmelo Anthony - 24 punkty oraz Marcus Camby (12 punktów i 13 zbiórek). Kibice "Bryłek" liczą, że ich podopieczni wyrównają stan rywalizacji ćwierćfinału Konferencji Zachodniej na 2:2, bowiem czwarty mecz rozegrany zostanie także w Denver. Wśród pokonanych na wyróżnienie zasłużyli Corey Maggette (23 pkt), Sam Cassell (20) i Elton Brand (17).