LM: Arsenal (prawie) zatopił Villarreal

Piłkarze londyńskiego Arsenalu pokonali 1:0 rewelacyjnego debiutanta - Villarreal - w półfinale Ligi Mistrzów. Rewanż we wtorek.

Arsenal - Villarreal 1:0 - relacja na żywo

Arsenal - Villarreal: zobacz zdjęcia

We wtorek Barcelonę do finału pchnął geniusz Ronaldinho, wczoraj Arsenal przybliżył doń geniusz Thierry'ego Henry'ego. Nie minął kwadrans, gdy trafił do siatki po raz pierwszy, ale wtedy jeszcze sędzia odgwizdał spalonego. I chyba się pomylił.

Pół godziny później wątpliwości nie było. Henry zrezygnował z dryblingu przy linii bocznej - który zna każdy obrońca świata, ale żaden nie potrafi mu zaradzić - i podał piłkę do Aleksandra Hleba. Białorusin dośrodkował, a Kolo Toure dopełnił formalności.

Fani na stadionie Highbury odetchnęli, bo jeden gol Arsenalowi AD 2006 zwykł do zwycięstwa wystarczać. Tego rekordu długo nikt nie pobije - przez 13 godzin i 49 minut gry, czyli od września ubiegłego roku, londyńczycy nie stracili gola w Lidze Mistrzów. A przecież to drużyna od lat preferująca frontalny atak, nie dbająca o to, ile bramek straci, tylko za wszelką cenę usiłująca zdobyć ich jak najwięcej!

Ten styl trzeba było porzucić, bo w najważniejszych europejskich rozgrywkach przywodził wyłącznie do klęsk. Udało się. Defensorzy z Londynu, bardzo młodzi nowicjusze, którzy musieli zastąpić bardziej doświadczonych i sławniejszych, ale kontuzjowanych kolegów, spisują się znakomicie. Wczoraj napastnicy Arsenalu nie musieli nawet urządzać sobie kanonady, by skruszyć defensywę rywali. Rywali również broniących bardzo twardo, a przede wszystkim niezwykle ofiarnie. Kiedy strzał z dystansu oddawał Gilberto Silva, aż trzech graczy Villarrealu padło na ziemię, by zasłonić bramkę własnym ciałem. Dlatego przed przerwą gospodarze uderzali celnie ledwie dwukrotnie, choć goście grali bez obu podstawowych stoperów (urazy), a jednego z nich musiał zastąpić nominalny pomocnik, ledwie 20-letni Cesar Arzo.

W tym meczu nie mogło być szaleńczej wymiany ciosów. Arsenal musiał uważać na rewelacyjnych debiutantów w LM, którzy wyeliminowali już z tych rozgrywek trzy brytyjskie drużyny - Everton, Manchester United i Glasgow Rangers. Villarreal natomiast właśnie udowodnił, że można dotrzeć do półfinału, wygrywając ledwie trzy z ośmiu meczów, a w fazie grupowej stracił ledwie jednego gola. Trener Manuel Pellegrini, nazywany "inżynierem" (taki ma zawód), nie pozwolił tłumowi Latynosom trzymać głów w chmurach i zaprojektował drużynę absolutnie szczelną na tyłach, którą do przodu ma pchać Juan Roman Riquelme.

Riquelme - piłkarz z innej epoki, który nigdy się nie spieszy i uwielbia mieć piłkę przy nodze - długo stanowił jedyne zagrożenie dla bramki Jensa Lehmanna. Zwłaszcza, kiedy uderzał z rzutów wolnych, niemiecki golkiper przeżywał ciężkie chwile. Niestety, wsparcie w ofensywie miał niewystarczające. A raczej - to gospodarze nie pozwalali drużynie zwanej "żołtą łodzią podwodną" na pełne wynurzenie.

Jedna z hiszpańskich gazet zamieściła przed meczem rysunek, na której trener Villarrealu patrzy w peryskop i ogłasza: "widzimy już wieżę Eiffela". Chodziło o to, że finał LM odbędzie się w Paryżu. Teraz widok na wieżę się pewnie pogorszył, ale drużyna z prowincjonalnego hiszpańskiego miasteczka, która w ubiegłej dekadzie grała dla 150 widzów w lokalnych rozgrywkach amatorskich, wykonała skok księżycowy. Przecież składa się z piłkarzy, którzy reprezentowali już barwy wielkich klubów, ale te ich umiejętnościami wzgardziły. Riquelme i Sorina pozbyła się Barcelona, Jose Mariego - AC Milan, Diego Forlana - Manchester United. A prezes Fernando Roig na stadionie tego ostatniego klubu, owszem, bywał, ale tylko dlatego, że jego ceramiczna firma wykładała Old Trafford swoimi płytkami. - Ja tu jeszcze wrócę - postanowił sobie wtedy przedsiębiorca.

Wrócił, i to na kilka wyspiarskich obiektów. Dopiero na Highbury przegrał, a przecież i tak uczestniczył w chwili historycznej, bo Arsenal szykuje przeprowadzkę i wczoraj po raz ostatni grał w europejskich pucharach na "starym" stadionie.

Londyńczycy, od dawna sfrustrowani niepowodzeniami w LM, nigdy wcześniej do półfinału nie dotarli. Teraz jeden mecz dzieli ich od finału i powtórzenia sukcesu Liverpoolu, który też w ubiegłym roku fatalnie grał w lidze angielskiej, ale wszystko zrekompensował sobie zagranicą (zdobył Puchar Europy). Piłkarze Arsenalu nie muszą nawet strzelić gola - wystarczy, że go nie stracą. A to przecież już dla nich normalka.

MECZ W STATYSTYCE

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.